3

46 11 6
                                    


Eleonora uniosła lekko brwi, co miało wyrażać jej zainteresowanie i jednocześnie zniecierpliwienie, ponieważ królowa nie wiedziała jak przedstawić swoją ofertę, żeby młoda wojowniczka zgodziła się na wyprawę. Obietnica sławy i bogactwa mogła spotkać się z odrzuceniem, w końcu nie było wyprawy, że wszyscy wrócą do domu. I po raz kolejny matczyne serce Wandy zaczęło szybciej bić, kiedy uświadomiła sobie, że jej ostatnie dziecko może pożegnać się z życiem, a jej nie będzie obok. Nie mogła wyobrazić sobie sytuacji, w której William opatruje rany Toriasza, a ten słabo woła swoją matkę ukochaną, która skazała go na niebezpieczeństwo. Gorąca łza spłynęła po jej policzku i nawet Rebeka spuściła wzrok, żeby po chwili mocno przytulić swojego synka, jakby i on miał niedługo walczyć z objęciami śmierci. To był moment, kiedy zrozumiała władczynię, matczyne serca biją podobnie. 

Ciemnowłosa wojowniczka odebrała łzę zupełnie inaczej, jako oznakę słabości, która napawała ją dziwną dumą. Czuła się potrzebna, nawet jeśli zabicie trolla było przypadkiem. Eleonora jednak miała kilka zdolności, które mogły ułatwić podróż i zmniejszyć ryzyko niepotrzebnej śmierci. 

  — Żyjąc na drzewach jesteśmy narażeni na ataki ze strony dzikich zwierząt — zaczęła, przerywając ciszę, która ogarnęła pomieszczenie — Natura też nie zawsze bywa naszym sojusznikiem, a listy do waszej wysokości chyba nigdy nie docierają... Mniejsza z naszymi prośbami, mam warunek. 

Podeszła szybko do drewnianego kufra i wyciągnęła starą mapą, którą rozłożyła na stole. Ruchem ręki nakazała wszystkim zbliżyć się i spojrzeć na tę plątaninę kresek i plam, symbolizujących poszczególne tereny Lanvanii. 

— Ta wioska od lat jest opuszczona, a znajduje się na naprawdę korzystnych terenach — wskazała palcem punkt, znajdujący się dzień drogi od ich obecnego miejsca zamieszkania — Niech ludność Północnych Lasów zajmie ją. 

Wanda skrzywiła się lekko, jednak kiwnęła głową na znak, że zgadza się na żądanie kobiety. Nie mogła się przyznać, że wysłała wszystkich tamtejszych ludzi na śmierć, aby wybudować tam swój letni pałac. Nie do końca czuła się dobrze, rezygnując z tamtego miejsca, które zapewniało niezwykłą ilość słońca i ciepłych podmuchów wiatru, ale czego się nie robi dla uniknięcia natarcia na stolicę i zakończenia jej żywota w złotej klatce. 

Kolejną rzeczą, na którą musiała się zgodzić, to możliwość zmiany trasy podróży przez młodą wojowniczkę. Eleonora wyraźnie zaznaczyła, że przejścia przez tereny Aljanny zdecydowanie muszą zniknąć z punktów wycieczki, ponieważ piskliwe głosy wróżek sprawiają, że ma mdłości. Niestety smoki zajmują zbyt wielki obszar, żeby iść na około, dlatego potrzeba sprawnej zielarki, która będzie w stanie stworzyć maść na oparzenia i udzielić pierwszej pomocy w przypadku wypadku. I tutaj została przedstawiona ostatnia kwestia, na którą królowa musiała przystać. 

Przyjaciółka wojowniczki ma zasilić szeregi kompani ratunkowej, nawet jeśli potrafi się zgubić w swojej izbie, a jej umiejętności samoobrony ograniczają się do ucieczki. Eleonora nawet nie chciała słyszeć o tym, że ktoś inny mógłby z nimi wyruszyć. Po prostu zadecydowała o ostatnim koniecznym członku drużyny i teraz tylko czekała na swoich gości, żeby poprowadzić ich do pracowni leczniczej. 

Przejście z jednej chatki do drugiej, sprawiło księciu i jego matce niezwykłą trudność. Toriasz bał się wejść na drewniany most, który łączył dwa drzewa, a który chwiał się niebezpiecznie przy każdym podmuchu wiatru, natomiast obcasy jego matki kilka razy utknęły w dziurach i gdyby nie pomoc jakiegoś drwala, królowa zostałaby bez butów. 

William, podążając na końcu, starał się nie roześmiać, kiedy mały pająk spadł na twarz młodego chłopaka, a ten rzucił się z krzykiem przed siebie, wpadając na wojowniczkę. Eleonora odepchnęła Toriasza i wytarła ręce w sukienkę, spoglądając z pogardą na następce tronu. 


~*~

Jedyną rzeczą, której Deborah była pewna, to przepisy na różne mieszaniny ziół i wywary, które mogą pomóc wielu osobom. Reszta była czarną plamą, która skutecznie odbierała jej długie godziny życia, na szukanie odpowiedzi, co do jej pochodzenia. Kiedy trzy lata temu została odnaleziona w rzece przez młodą dziewczynę, nie potrafiła nawet przypomnieć sobie swojego imienia. Nie wiedziała czy nazywa się Deborah, czy to był tylko chwilowy psikus jej umysłu. Magia zielarska. Tylko to było punktem, który nie pozwalał jej zatonąć w oceanie nicości i co uchroniło ją od odesłania do zamku, gdzie miała zostać poddana próbie przywrócenia pamięci, w sposób dość brutalny. 

Niech będzie pochwalony dzień, kiedy Rebeka- żona głowy tej wsi- za namową swojej przyszywanej córki, zaproponowała blondynce praktyki u ówczesnej zielarki. Może i stara Polda nie należała do osób przyjemnych, a wręcz wiało od niej nienawiścią do świata, jednak nigdy nie odmawiała nikomu pomocy, nawet znienawidzonej sąsiadce. Kiedy poznała umiejętności swojej nowej uczennicy, za cel postanowiła zrobić z niej najlepszą zielarkę, jaka chodziła po świecie. 

I właśnie teraz Deborah, szorując przypalony garnek, zastanawiała się czy osiągnęła satysfakcjonujący poziom umiejętności. Wlewając do naczynia trochę płynu, który ułatwia usunięcie spalonej mieszaniny ziół, w myślach powtarzała sobie, że już nigdy więcej nie zostawi mikstury na ból zęba. Ogień bywa zdradliwy i nawet chwila nieuwagi może zakończyć w bardzo przykry sposób całą ciężką pracę. 

  — Piękna pani nie powinna tak ciężko pracować — głowa, którą trzymała właśnie w garze, uderzyła boleśnie o miedziane ściany. Deborah przeklęła cicho i spojrzała na intruza, który zaglądał do izby przez otwarte okno. — Byłem dzisiaj na polanie za lasem i zobaczyłem te kwiaty, pomyślałem, że bardzo do ciebie pasują. 

Mężczyzna podał jej bukiet polnych kwiatów, które przyjęła z delikatnym uśmiechem i wrzuciła do koszyka. Wiedziała co zaraz nastąpi, Yann poprosi ją o rękę, zapewniając, że mimo tego, że nie jest bogaty, to odda jej całe swoje serce. Deborah tradycyjnie już układała w głowie odmowę, jednak tym razem nie było jej dane złamać serca mężczyźnie. 

Do pomieszczenia wbiegła jej przyjaciółka, a za nią członkowie rodziny królewskiej i mężczyzna z peleryną w barwach wroga. Blondynka pokłoniła się, mimo prychnięcia Eleonory i poprawiła zagniecenia na sukience. Nie podnosząc wzroku, wskazała przybyszom drewnianą ławkę. Wstydziła się swojej roboczej sukni, która w paru miejscach była połatana, a brudne plamy nie poprawiały sytuacji. Jedynym pocieszeniem było to, że nie tylko ona nie prezentowała się właściwie przed takimi ważnymi osobami. 

Wojowniczka nie czekając na pozwolenia, zatrzasnęła okno, nie zwracając uwagi na zaskoczonego Yanna i rozłożyła na stoliku mapę, wcześniej zrzucając z niego świeże korzonki. 

  — Potrzebujemy ciebie — Deborah pochyliła się nad mapą i przejechała palcem po zielonej linii, oznaczającej trasę wyprawy — Twoje zdolności mogą uratować życie tego królewskiego błazna. 

Książę zerwał się ze swojego miejsca i dopadł wojowniczkę, zaciskając palce na jej gardle. Ta wydała z siebie jedynie zaskoczone parsknięcie i odepchnęła Toriasza, sięgając jednocześnie po nóż do krojenia mięsa. 

— Stój, głupia! — William chwycił ją za ramię i odciągnął w kąt pomieszczenia —   Co tobie da zabicie tego kmiotka? Więzienie! 

  — Co tobie do tego?! 

Odwrócił się, jakby chciał sprawdzić, czy nikt ich nie podsłuchuje. Wanda i Toriasz szybko odwrócili wzrok, chcąc ukryć swoją ciekawość, natomiast Deborah zmarszczyła tylko brwi i zaczęła zbierać porozrzucane zioła. 

— Lepiej rzucić go zwierzętom na pożarcie, niż żyć ze świadomością, że uśmierciło się następce tronu — nachylił się — On nie przeżyje dwóch dni.

Kobieta zacisnęła usta i kiwnęła głową, kłopoty w czasie, kiedy może zapewnić lepsze życie rodzinie, nie było mądrym pomysłem. Odrzuciła więc nóż i spojrzała na przyjaciółkę, która z niezwykła starannością segregowała zioła. 

— Deb, za dwa dni wyruszamy.  

Biały KrukOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz