Dlaczego wyszedłeś?

221 31 35
                                    

Leżę na łóżku wpatrując się tępym wzrokiem w sufit i rozmyślam o tym co na pożegnanie powiedział Evans. Nie potrafię opisać swego zdziwienia, gdy wraz ze skruchą otrzymałam obietnicę oraz przyznanie się do winy. Masz rację. To moja wina i obiecuję, że taka sytuacja już nigdy nie będzie miała miejsca. Te słowa wciąż tkwią w mojej głowie tak samo jak widok jego smutnych oczu. Możliwe, że wypiłam dziś stanowczo za wiele, stąd uczucie topniejącego lodu, który otacza moje serce. A może ja naprawdę mięknę? Sięgam po karteczkę, którą wcisnął mi w dłoń. Są na niej cztery numery, jeden z nich należy do Blake’a, reszta do jego kumpli. Zapisuję w telefonie każdy z nich, a potem znów zerkam na kartkę i myślę co mam zrobić. Logicznym byłoby wybranie numeru Evansa, ale nie chcę, aby sobie coś pomyślał. Z resztą jego towarzystwa na dziś mi wystarczy. Szczęśliwy traf pada na Michaela.

– Williams, zdajesz sobie sprawę z tego, która jest godzina? – słyszę, gdy chłopak odbiera. Zaskakuje mnie to, że ma już mój numer telefonu. – Co się dzieje?

– Nic. – odpowiadam. – Po prostu dostałam wasze numery i niechcący zadzwoniłam, gdy zapisywałam, więc już uznałam, że poczekam aż odbierzesz, by wytłumaczyć od razu o co chodzi.

– Idź już spać. Rano wstajesz do szkoły.

– Nie idę. – informuję go. – Potrzebuję przerwy.

– Twój wybór. – po tych słowach chłopak kończy połączenie.
Sama nie wiem dlaczego postanowiłam do niego zadzwonić. Może dlatego, że w ciężkich chwilach mogłam się wygadać przyjaciółce, a teraz jej nie mam. Michael od zawsze wydawał się najmilszy z całej ich czwórki, więc cicho liczyłam, że zastąpi choć na moment tę bliską mi osobę. Przecież mają nawet ten sam kolor włosów...

Wstaję i idę do kuchni po coś do picia. Nie sądziłam, że jestem tak nietrzeźwa... Nie sądziłam również, że Evans nie postanowi wykorzystać sytuacji i wyjdzie. Nagle znów ogarnia mnie złość, gdy nie mogę znaleźć tej cholernej ostatniej szklanki. W domu wciąż panuje pobojowisko co nie ułatwia mi poszukiwań.

– Pieprzę to. – mówię sama do siebie. – Gdzie ten zakichany wazon... aha... jego też zbiłam... brawo, Trixie. Będziesz piła z łyżki.

Otwieram nowy pięciolitrowy baniak z wodą i próbuję się napić. Dochodzę do wniosku, że jestem beznadziejna, gdy znaczna część jego zawartości wylewa się na bluzkę, w której śpię. Wściekła sama na siebie, postanawiam kontynuować poszukiwania szklanki. Wydaję z siebie pisk, gdy na kanapie dostrzegam Evansa.

– Oddawaj moją szklankę. – mówię, zauważając co trzyma w dłoni.

– Sklej sobie wazon, miss mokrego podkoszulka. – parska niebieskooki. – Widzę twoje sutki.

– Dlaczego wyszedłeś? – pytam bez zastanowienia, olewając jego wypowiedź.

– A miałem zostać? – na jego twarzy maluje się zdziwienie. – Przyzwyczaiłem się do tego, że mnie wyganiasz. Jeśli nie chciałaś, żebym wychodził to trzeba było powiedzieć.

Stoję w milczeniu, starając się unikać jego spojrzenia. Nie wiem co się ze mną dzieje. Jak widać to nie tani alkohol pcha do głupich czynów, a drogi. Nigdy więcej whisky z wyższej półki.

– Po prostu oddaj mi szklankę i możesz iść... – mamroczę.

– Podejdź tu i powiedz mi to prosto w oczy.

Siadam obok niego i zatyka mnie. Czuję się przygnieciona przez jego wzrok. Próbuję ułożyć w głowie odpowiednie słowa, ale nic z tego. Mam w czaszce większy bajzel niż w domu. W co ja się znów pakuję...

– Dlaczego tu jesteś? – pytam nieśmiało.

– Zadzwoniłaś do Michaela. Chciałem się upewnić, że nic ci nie jest... najwyraźniej nic skoro najpierw gadałaś sama ze sobą, a potem postanowiłaś zalać się wodą.

Między nami zapada niezręczna cisza. Dociera do mnie, że nie chcę być tej nocy sama. Po prostu boję się. Jestem zbyt pijana, by w razie potrzeby znaleźć ponownie telefon i zadzwonić po pomoc. Charlotte jest szalona i nie mam pojęcia czy nie wróci po mnie, tym razem z bandą jakiś oprychów.

– Dlaczego akurat ja? – szepczę. – Dlaczego to mnie postanowiłeś zgnębić?

– Nie lubię cię. – Blake wzrusza ramionami. – Chciałem ci tylko zrobić na złość, ale widzę, że sama sobie świetnie radzisz. Zaczynasz mnie nudzić, gdy tak ciągle wskakujesz w przepaść.

– To w takim razie wyjdź. – prycham, a chwile później dociera do mnie to co powiedziałam i wiem, że mogę tego żałować.

– Nie wyjdę stąd do cholery, bo jestem pewien, że za dziesięć minut obudzisz Deana, a potem Aidena i na końcu znów Michaela, bo nie chcesz być sama, ale jesteś taką upartą kretynką, że nie potrafisz się do tego przyznać.

– Śpisz na kanapie! – wołam i zrywam się, by pójść do sypialni.

– Masz jeszcze dwie wolne sypialnie stara sklerotyczko! – odpowiada Evans. – I będę spał gdzie mi się podoba!

Przypominam sobie, że chciało mi się pić, więc wracam się, by zabrać mu tę przeklętą szklankę. Niestety jest wyższy i postanawia to wykorzystać, unosząc rękę wysoko nad głową. Niewiele myśląc uderzam go w brzuch, a następnie wykorzystuję chwile jego nieuwagi i zabieram szklane naczynie. Dumna z siebie ruszam do kuchni, lecz po kilku krokach ląduję na kanapie. Evans opiera się nade mną, mając wściekły wyraz twarzy. Znów dostrzegam to jak idealnie wygląda. Gdy jego usta niebezpiecznie zbliżają się do moich, postanawiam odwrócić głowę.

– Jestem pijana. – mówię. – Kodeks dżentelmena zabrania wykorzystywania pijanych dziewczyn.

– No patrz. Tak się składa, że ja nie jestem dżentelmenem i bardzo mi odpowiada fakt, iż jesteś pijana.

– Proszę...

Zamykam oczy bojąc się ciągu dalszego tej sytuacji. Czuję jak ponownie zbliża się do mnie i otwieram oczy, gdy zamiast na ustach, czuję muśnięcie na czole.

– Śpij dobrze, Trixie. – mówi spokojnie, by po chwili zniknąć za drzwiami sypialni, z której nie korzystam.

Poranny ból głowy towarzyszy mi zbyt często ostatnimi dniami. Powinnam już do tego przywyknąć, ale kto chciałby przyzwyczajać się do łomotania w czaszce. Wychodzę z pokoju i o mały włos nie dostaję zawału. Wczorajszy chaos został zastąpiony przez idealny porządek. Czy on naprawdę posprzątał mi w domu? W kuchni też już nie ma potłuczonego szkła. Zamiast tego na blacie stoją kartony z nową zastawą. Cudownie, przy najbliższym napadzie szału będę miała znów co tłuc. Stanowczo powinnam znaleźć sobie hobby.
Na stole kuchennym dostrzegam torby z zakupami. Ten chłopak musiał dostać w głowę , którąś ze starych figurek, gdy wszedł tu huragan Bellatrix. Nie spodziewałam się żadnego z tych miłych gestów. Postanawiam uchylić rąbek mego dobrego serca i przygotować obiad. Jestem pewna, że Blake i jego banda przyjdą tutaj po lekcjach.
Nie jestem żadnym master chefem, ale nauczyłam się jakiś podstaw w kuchni. Potrafię ugotować makaron bez przypalenia, a to już pierwszy krok do sukcesu. Myślę, że nie ma nic łatwiejszego od dobrego spaghetti i w dodatku nie znam osoby, która by tego nie lubiła.
Wyjmuję talerze z kartonu, gdy drzwi wejściowe otwierają się, a błoga cisza zostaje przepędzona przez śmiech i rozmowę.

– Nie wierzę! – woła Dean, widząc jak nakładam obiad dla każdego. – Ona jednak potrafi coś więcej niż pyskowanie!

– Ciekawe czy będziesz tak szczerzył zęby jak ci nosem poleci trucizna. – śmieje się Aiden.

Zazdroszczę im tej radości, mimo wszystkich problemów jakie ich otaczają. Potrafią korzystać z tego co niesie im życie, nawet jeśli nie daje ono zbyt wiele nektaru i ambrozji. Ja tego nie umiem. Dean ma racje... moim głównym czynnikiem życiowym jest pyskowanie. Zawsze byłam zamknięta na nowe znajomości i uważałam, że Charlotte, a potem również Daniel, wystarczą mi aż do starości. Teraz dławię się skutkami mojego kretyńskiego podejścia.

– Smacznego. – mówię, gdy siadam przy stole.

– Smacznego? – dziwi się Michael. – Żadnego udławcie się?

– Smacznego. – powtarzam, dodając do tego odrobinę uśmiechu.

Czuję na sobie wzrok Evansa, który siedzi naprzeciw mnie. To dziwne spojrzenie, którego nie potrafię rozszyfrować. Staram się, więc skupić na jedzeniu, ale w końcu wybucham.

– O co ci chodzi? – pytam. – Dlaczego ciągle się na mnie gapisz?

Olewam głupie przyśmiewki jego kumpli o tym, że pewnie się zakochał i czekam na odpowiedź.

– Nie mogę uwierzyć w to, że potrafisz być miła. – stwierdza Blake. – I nawet się uśmiechasz inaczej niż złośliwie.

– Daruj już sobie te docinki i zjadaj, póki jest ciepłe...

Wstaję, by wziąć puszkę z zimnym napojem i jak zawsze sięgam po nóż, którym podważam otwarcie, aby nie uszkodzić i tak kiepsko wyglądających paznokci.

– Mogłoby być trochę ostrzejsze. – słyszę za sobą. Czuję jak ciarki przebiegają po mych plecach.

– Następnym razem sam gotuj. – warczę, stawiając z impetem puszkę. Odrobina napoju rozlewa się na stół. – Wiem o co ci teraz chodzi. Chcesz mnie sprowokować, by udowodnić to, że nie potrafię nad sobą panować.

– Nie oszukujmy się. Nie potrafisz tego. I odłóż ten nóż, bo zaraz sobie krzywdę zrobisz.

Spoglądam na ostrze, które wciąż trzymam, a następnie wyciągam drugą rękę do przodu i przejeżdżam nim po nadgarstku z szerokim uśmiechem. Słyszę jak, któryś z chłopaków głośno wciąga powietrze, ale jestem zbyt zajęta mordowaniem wzrokiem Evansa, by przejmować się innymi.

– Opanuj się do jasnej cholery. – mówi wściekle blondyn.

– Nie będziesz mną rządził. – odpowiadam i robię ranę na drugim nadgarstku. – Już ci raz powiedziałam, że nie jestem jak te wszystkie dziewczyny, które błagają ciebie o względy. Ja ciebie nie chcę w moim życiu.

Odkładam nóż i idę do łazienki, by opatrzeć to co sobie zrobiłam. Wiem... wiem, że to było głupie, ale tylko dzięki temu nie zdemolowałam znów domu. Staję przed umywalką i przez moment obserwuję krew spływającą po mojej ręce. W porównaniu z tymi wszystkimi siniakami, to nie boli wcale. Może naprawdę łatwiej byłoby to zakończyć... Przestać walczyć, gdy jest się po przegranej stronie. Odkręcam gorącą wodę, ale w tym momencie do łazienki wpada Blake.

– Siadaj do cholery. – syczy wściekle. – Jesteś cholerną kretynką. Co ty w ogóle masz w głowie?

– Śladowe ilości niby móżdżku. – odpowiadam.

– Zamknij się w końcu, bo przysięgam, że zakleję ci usta i wystawię przed dom. Skoro już postanowiłaś zgrywać niegrzeczną dziewczynkę to chociaż rób to z głową. Chryste... co ja w tobie widzę?

– Ofiarę? – pytam, unosząc brwi w zdziwieniu. Co to za pytanie...

Nim spostrzegam, moje nadgarstki zostają owinięte bandażem. Blake wyjmuje papierosa i odpala go, zaciągając się mocno.

– To że lubię ciebie prowokować to tylko twoja wina, bo tak łatwo dajesz się podejść. – mówi w końcu. – Ja nie chcę ciebie krzywdzić, bo sama świetnie sobie z tym radzisz. Wczoraj wydawało mi się, że powinienem ciebie chronić przed światem, ale dziś zastanawiam się czy to nie świat potrzebuje ochrony przed tobą.

***
Wczoraj postanowiłam skorzystać z tej weny, która nagle mnie złapała, więc dziś kolejny rozdziała. Nie obiecuję następnej daty, bo w sobotę setny raz będę kończyć kolejny rok mego życia. Z tej okazji na pewno zrobię sobie prezent i albo wstawię cholernie krótki rozdział, jak to zwykle bywało, albo nie wstawię wcale. Zobaczymy jak z czasem i siłą, może coś jeszcze dziś napiszę. Bardzo się cieszę z tak pozytywnego odbioru wczorajszego rozdziału. To mi dało kopa do działania.

Szklane MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz