Rozdział XI

45 2 3
                                    

Vivian

Sprawa wyglądała poważniej niż się na to zanosiło. Papa John's nie skłamał to było pewne. Już od dawna podejrzewałam, że Wujaszek ma jakieś szaleńcze zapędy, ale żeby zaraz bomba? Musiał mieć nieźle nasrane pod kopułą. Tylko teraz pytanie czy serio chcę ryzykować własną dupą? Czy naprawdę chce znowu być normalna? Zawsze mogę zabrać chevroleta, rudego sierściucha i zaszyć się gdzieś w dżungli. W końcu marzenia moje i Blanc'i aż tak się nie różnią. Chciałybyśmy znowu zobaczyć mamę i nie musieć przeżywać tego koszmaru. Tak, chyba pora zastanowić się co będzie dobre dla nas obu. Już czas pogodzić się z przeszłością. Choćbym musiała zaryzykować. Nie ucieknę, nie poddam się.

– Więc jak Vivian działasz ze mną czy przeciwko mnie?

– Działam ze sobą.

– Co tam mamrocze...

– Zgadzam się – weszłam mu w słowo. – Ale mam warunek.

– Oho i już stawia warunki. Nie wiem moja droga czy w takim położeniu masz do tego jakiekolwiek prawo – zaśmiał się drwiąco. – Ale proszę mów jestem ciekaw czego żąda nasza krnąbrna lisica.

– Obiecaj mi, że po wszystkim dasz mi spokój, nie będziesz się ze mną kontaktował w żaden sposób, ani ingerował w życie Blanc'i – z determinacją zacisnęłam pięści. Papa John's tylko podniósł jedną brew jakby się nad czymś zastanawiał.

– Dobrze masz moje słowo, ale Wujaszek musi być martwy jeszcze przed sobotą inaczej dostanie broń w swoje łapy.

– Zgoda – zaraz coś sobie uzmysłowiłam. – Co w takim razie stanie się z tą bronią po śmierci Wujaszka?

– Tym nie musisz się martwić mam jeszcze jakieś stanowisko w półświatku. Moi chłopcy się tym zajmą, bomba zostanie odebrana właścicielowi i zapieczętowana w bezpiecznym miejscu. Jestem kanalią, ale nie chce wywołać wojny i bez tego świat to parszywe miejsce.

Jasper

Siedziałem niespokojnie przy barze co i rusz popijając whisky. Gdzie ta cholerna dziewucha mogła pójść?! Nie było jej w domu, ani w okolicznym parku. Szukałem nawet po barach i hotelach. Gdybym wiedział, że tak zareaguje na mój pocałunek to bym tego nie zrobił. Co ja gadam? Jasne, że bym to zrobił, jak mógłbym się jej oprzeć gdy tak na mnie patrzyła.

– Panie Blake niech się pan tak nie niepokoi. Blanca już tak ma lubi sobie czasem zniknąć, wiem nie wygląda na taką – ładna blondynka za barem dolała trunku do mojej już pustej szklanki.

– Proszę mów mi Jasper, znamy się wystarczająco dobrze. Przykro mi, że zepsułem ci wczorajszą imprezę – dodałem nieco skruszony na co dziewczyna lekko się oburzyła.

– Żartujesz?! Jestem szczęśliwa jak nigdy. Ani razu nie widziałam, żeby Blanca umawiała się z jakimś mężczyzną. Już podejrzewałam, że woli dziewczyny – zaśmiała się i wykręciła szmatką, którą wycierała kufel.

– Właściwie to się nie spotykamy – odruchowo potarłem dłonią kark. – Nasze relacje są raczej pomiędzy nienawidź – nie lub – toleruj.

– No to masz okazje to naprawić – wskazała na drzwi wejściowe. – O wilku mowa.

W tym samym momencie Blanca usiadła obok jak gdyby nigdy nic, nie zaszczyciła mnie choćby jednym spojrzeniem.

– Jane nalej mi lampkę wina tego co zawsze – miała na sobie to samo ubranie co wczoraj więc nie spędziła nocy w domu, ciekawe gdzie była. Jane podała dziewczynie krwistoczerwony płyn.

– Przepraszam, że zepsułam ci wczorajszą imprezę na pewno jakoś to wynagrodzę – wyglądała na szczerze zmartwioną i zdołowaną, niemożliwe żeby chodziło tylko o ten pocałunek? Nie będę się na razie odzywał, to chyba zły moment.

– Jasper powiedział to samo. Dajcie spokój nawet nie wiesz jak się cieszę że nareszcie zaczynasz używać życia. Moglibyście się ze sobą przespać – powiedziała jakby od niechcenia. Zakrztusiłem się palącą cieczą kaszląc jak pojebany. Dopiero wtedy Blanca mnie zauważyła najwidoczniej zdziwiona moją obecnością. Dałem Jane znak oczami, zrozumiała szybciej niż się spodziewałem żeby zostawiła nas na chwilę samych. Na szczęście o tej godzinie lokal był praktycznie pusty, tylko jeden gość siedzący w rogu i dwóch grających w bilard po drugiej stronie lokalu. Mogliśmy spokojnie porozmawiać o tym co zaszło.

– Słuchaj Blanca ja przepra... – nie zdążyłem dokończyć bo dziewczyna złapała mnie za kurtkę i przyciągnęła do siebie. Nasze wargi zetknęły się tylko na krótką chwilę, ale zdążyłem wyczuć w tym pocałunku pewną determinację i tęsknotę. Kompletnie się nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Oszołomiony wpatrywałem się w tą drobną dziewczynę o płomienno-rudych włosach i czarnych jak smoła oczach. Ta dziewczyna obudziła we mnie uczucia, o których istnieniu już dawno zapomniałem.

Blanca nachyliła się i wyszeptała.

– Teraz jesteśmy kwita. Możemy się spotykać?

****************************************************************************

Dzisiaj króciutko, brak motywacji znowu doskwiera bo nie ma  Marmeladelover

żeby miał mi kto nakopać xd tak czy inaczej enjoy miłego dnia tralala

Kill me if you canWhere stories live. Discover now