Miriam
Uśmiechnięta odwracam się do ściany. Cela wydała mi się teraz moim ulubionym miejscem. Przypominam sobie wydarzenia które miały miejsce kilka godzin temu a na poliki wpływa mi najbardziej czerwony ze wszystkich moich rumieńców.
Skoro kwestia Connora uległa poprawie to teraz musimy zaplanować ucieczkę z tego miejsca. Bardzo cieszę się na myśl o tym, że wszystko idzie ku dobremu. W końcu na poprawnym torze. Nie mogę zasnąć. Obmyślam plan działania.
Jedynym sposobem żeby pokazać innym jak ważne jest zaprzestanie działań przeciwko Androidom jest urządzenie czegoś w podobie protestów pokojowych. W innym wypadku pozostaje nam jedynie wojna. Chciałam uniknąć drugiej opcji za wszelką cenę. Ludzie muszą zrozumieć jak bardzo są do nich podobni. Nie ma idealnych ludzi to i ich twory nie mogą być nieskazitelne, chociaż jest to o wiele bliższe prawdzie niż to, że ludzie się zmienią. Zawsze znajdą pomysł do zwady. Jakiś maleńki problem byle tylko zburzyć wszystko co tak długo budowali.
Podnoszę się na łóżku i opieram plecami o ścianę. Nadal nie dowiedziałam się jaka jest pora dnia. Jedynym faktem jest to, że przesiedziałam bezczynnie już tydzień a szansa na ratunek dla tych biednych stworzeń maleje z sekundy na sekundę.
Słyszę sygnał otwieranych drzwi i do środka wbiega zdyszany mężczyzna.
— Marcus?— nie dowierzam temu co widzę. Jakim cudem wszedł do strzeżonego budynku CL? Milion pytań układa się w mojej głowie i już mam zamiar otwierać usta aby zaspokoić moją ciekawość, jednak on nie daje mi tej satysfakcji i ciągnie mnie za rękę.
— Ciebie też miło widzieć!— krzyczę kiedy w budynku włącza się alarm. Widzę jak przelotnie się uśmiecha ale nadal biegniemy. Skręcamy w jeden z korytarzy ale wtedy wpada na nas jednostka CL.
— Wycofajcie się albo otworzymy ogień! — krzyczy jeden z mężczyzn z czarną maską na twarzy. Marcus patrzy się na mnie porozumiewawczo i rzuca mi pistolet, wiem, że teraz mi się nie przyda ale biorę go. Na wszelki wypadek.
Biegnę prosto na ścianę strażników i uderzam jednego w szczękę. Zdezorientowany mężczyzna pada na ziemię a reszta otwiera ogień w stronę Marcusa. Na szczęście zdążył schować się za drzwiami od celi zanim jakikolwiek pocisk zdołał zrobić mu krzywdę.
W szybkim tempie pokonuje drugiego faceta. Marcus siłuje się z drzwiami po czym odpuszczają i biegnie ze swoją prowizoryczną tarczą prosto na mężczyzn. Taranuje trzech. Zbijamy sobie piątkę i biegniemy dalej.
Nagle czuje na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Connor patrzy na mnie przejęty i dokładnie sprawdza czy nie zostałam ranna w przebytej bójce. Kiedy upewnia się, że jestem bezpieczna ciągnie mnie dalej. Kiwa Marcusowi głową a ten nas opuszcza i skręca w przeciwny korytarz.
Sądzę, że z chęcią uratowania pozostałych więźniów z napadu. Dopiero teraz zauważyłam w jak złym stanie się znajduje. Jego poraniona twarz ocieka niebieską krwią a jedno ramię jest doszczętnie poharatane.Connor jednak nie daje mi dłużej rozmyślać bo dobiegamy do okna. Patrzę w dół i zapiera mi dech. Jesteśmy na drugim piętrze. Skok z tej wysokości napewno nie skończy się dla mnie
dobrze.— Zaufaj mi. — mówi Connor i bierze mnie w ramiona. Zaczynam się szarpać. Wiem co to oznacza.
— Nie! Stanie ci się krzywda, musi być jakieś inne wyjście, proszę— mówię przejęta i dławię się powietrzem. On jednak całuje czubek mojej głowy i zaczyna biec w stronę okna.
— Raz już mnie poskładałaś, pamiętasz? — mówi kiedy jego stopy przestają stykać się z podłogą.
Krzyczę kiedy jesteśmy w powietrzu. Wpadamy prosto w zaspę pod oknem. Wykopuje się ze śniegu i szukam rękoma Connora. Jednak on ubiega mnie, wyłania się ze śniegu i mocno całuje na potwierdzenie, że nic mu się nie stało.
Znów zaczynamy szaleńczy bieg, tym razem w stronę furgonetki stojącej przy budynku. Za plecami słyszę krzyki i nagle całe piętro budynku staje w ogniu. Próbuje zwolnić ale Connor nie pozwala mi na to.
— Nie odwracaj się! — krzyczy. Docieramy do furgonetki a moim oczom ukazuje się najstraszniejszy widok w moim życiu. Paląca się postać wyskakująca z czwartego piętra mająca nadzieje, że się uratuje. W uszach piszczy mi od jej przeraźliwego krzyku. Odwracam wzrok.
W furgonetce siedzi lub stoi z dziesięć osób. Nagle dołącza do nas Marcus. Wcześniej jego poharatane ramię, teraz zmieniło się w dziurę. Przełknęłam głośno ślinę.
— Jerycho— Mówi tylko i rzuca wyładowaną już bronią przez okno. Wszystko dzieje się tak szybko, że nie nadążam z odczytywaniem informacji.
Z piskiem opon wjeżdżamy na główną ulicę i pełną prędkością uciekamy z miejsca zdarzenia.
Na miejscu reszta pomaga rannym dotrzeć do schronienia a ja i Marcus przechodzimy na stronę.
— Boże, tak się martwiłam. — mówię i przytulam go z całej siły. Mężczyzna oddaje uścisk.
— Nie tak łatwo mi dokopać— mówi i osuwa się ode mnie żeby na mnie spojrzeć.
Dobiegają nas dźwięki szczęśliwych androidów. Wszystko jest tak jak powinno być. Jesteśmy uratowani. Pozostaje problem ukrycia. Jest nas coraz więcej a miejsca coraz mniej. Trzeba coś zrobić bo niedługo nie będziemy w stanie się tu pomieścić.
Trzeba działać.
— Connor! — krzyczę i wpadam w jego objęcia. Android szybko reaguje i oddaje uścisk. — Mam pomysł ale będę potrzebowała twojej pomocy. — mówię prosto do jego ucha a on nieznacznie kiwa głową.
— A moglibyśmy spędzić resztę tego wieczoru zwyczajnie? Jakby wokół nas nie trwała właśnie wojna? — pyta i patrzy prosto w moje oczy. Moje serce mięknie na jego słowa. Ja też jestem zmęczona ciągłą walką.
— Możemy. — mówię.
Nie pamiętam już kiedy czułam się tak spokojnie. Miałam go przy sobie. Byliśmy bezpieczni. Jednak prawdziwe piekło miało dopiero nadejść a jego konsekwencje miały dręczyć mój umysł do końca życia.
Ps. Zapraszam Fanów Tokyo Ghul do czytania mojego nowego opowiadania. Sądzę, że warto.
⭕️⭕️⭕️
CZYTASZ
Just Machine
FanficW świecie technologii, gdzie maszyny usługują ludziom, narasta bunt. Androidy chcą swoich praw. Czy w tym wszystkim znajdzie się miejsce na uczucie? Czy maszyna może kochać? Jeśli tak, to jakie będą tego konsekwencje?