Rozdział 3

270 23 43
                                    

„Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną."

– Wj 20, 3

* * *

Jego Ekscelencja Vojsla Ardahal, patriarcha Teragonu oraz arcykanonik Plagory siedział wygodnie w głębi fotela, z rękoma opartymi na podłokietnikach i splecionymi dłońmi. Z braku lepszego zajęcia błądził wzrokiem po parlatorium, które służyło mu do przyjmowania gości spoza grona zakonników.

Pomieszczenie było nad wyraz bogate nawet jak na zakonną komnatę: sufit tworzyło malowidło przedstawiające rozświetloną, spiralną drogę do nieba, po której kroczyli święci, ściany kapały od złoceń, a mozaikowy pawiment nadawał dodatkowego uroku temu miejscu.

Ardahal nigdy nie stronił od przepychu, dlatego nakazał specjalnie wzbogacić wnętrze, aby robiło stosowne wrażenie na odwiedzających go ludziach. Sam czasem zastanawiał się, ile właściwie kosztowała renowacja. Było to podyktowane jedynie czystą ciekawością – patriarcha nie musiał przejmować się kwestiami finansowymi, gdyż wszelkie środki napływały do niego z kapitału Zakonów lub hojnego do niedawna cesarskiego skarbca.

Śmierć Helmerka położyła kres nie tylko subwencji, ale również rządom cesarza innowiercy. Ten nieokiełznany barbarzyńca z zachodu nigdy tak naprawdę nie wierzył w „brednie" wygłaszane naokoło przez kapłanów przewodzących kultowi Ukochanego Ojca. Wolał czcić w odosobnieniu swoje pogańskie bóstwa i Ardahal doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ten stan rzeczy jednak nie przekreślił umowy, jaką władca zawarł z Kościołem tuż po objęciu przezeń tronu. Przybysz z dzikich krain zobowiązywał się w niej co rok płacić ogromne sumy za udzielanie mu poparcia przez Kongregację. Dzięki temu wszyscy byli zadowoleni: Helmerk miał w swym władaniu najpotężniejsze państwo w tej części świata, a wspólnota kościelna odzyskiwała dawną siłę, zarówno ekonomiczną, jak i polityczną.

Pochłonięty myślami patriarcha prawie nie zauważył, że ogromne mosiężne drzwi wejściowe otworzyły się powoli i stanął w nich barczysty rycerz. Zakuty w pełną płytową zbroję, przyozdobioną na ramieniu granatową peleryną ze znakiem Zakonów – wiecznym wężem, Uroborosem – wyglądał niemal jak metalowy golem.

Głowa mężczyzny była pozbawiona hełmu, dzięki czemu Ardahal mógł podziwiać szczerą twarz wojownika – bogatą w liczne blizny i cienkie, długie wąsy pod zaostrzonym nosem. Jej właściciel nazywał się Bhaart i pełnił funkcję Rewidenta Straży Klasztornej.

Patriarcha osobiście mianował go na to stanowisko w Rocznicę Śmierci Xevertisa. Miał ku temu ważne powody. Po pierwsze, Bhaart wywodził się z arystokratycznej familii i co za tym idzie, był wysoce wykształcony oraz usytuowany. Po drugie, bardzo szybko pokazał swoim przełożonym, na co go stać. Przez blisko dekadę lojalnie służył Kościołowi, wykonując najróżniejsze misje, które dla przyzwoitości należałoby zbyć milczeniem. 

– Wasza Świątobliwość, przybył Mistrz Szpiegów Tibore Lejrott – oznajmił Rewident.

– Niech wejdzie.

Bhaart skinął głową i zniknął za drzwiami. Po chwili pojawił się w nich Lejrott. Na czas wizyty przywdział czarny kaftan z równie ciemnym płaszczem. Wszakże nie bez powodu zwano jego i jego ludzi Całunnikami – Czarnymi Łowcami, którzy ponad inne kolory przedkładali czerń.

– Witaj, przyjacielu w moich skromnych progach – przywitał go Ardahal, podniósłszy się pospiesznie z fotela.

– Nie zjawiłem się tu po to, by wysłuchiwać twoich ckliwych słówek.

Oblicze patriarchy natychmiast spochmurniało. Wyglądał, jakby zapadł się w sobie.

– Czego w takim razie chcesz, Tibore?

Na skrzydłach śmierci [KOREKTA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz