Rozdział1.

140 5 2
                                    

Szymon doskonale zdawał sobie sprawą z tego, że czas ucieka. Na świecie istniało naprawdę niewiele rzeczy, których nie byłby w stanie kupić.Niestety, okazało się, że zaliczało się do nich również
szczęście.Po dwudziestu dziewięciu latach wykorzystywania fortuny von
Zielińskich do zaspokajania swoich zachcianek, popędów, prawdziwych i
urojonych potrzeb musiał skonstatować, że oto zbliża się kres zabawy.
- Cholera! - zaklął, zgniatając kartę w dłoni i wyrzucając ją za burtę.
-Czy Wasza Wysokość otrzymał jakieś złe wieści? - odezwał się z tyłu głos o wyraźnie brytyjskim akcencie.
- Tak,Thomas. Najgorsze z możliwych.
- Król? Miał kolejny atak?
Jacob odwrócił się i spojrzał na swojego ochroniarza, który pełnił
jednocześnie funkcję kierowcy, sekretarki i doradcy. Poza tym był też jego najbliższym - a może i jedynym - prawdziwym przyjacielem. Poczuł, że narasta w nim złość, a w głowie kręci mu się jeszcze bardziej niż rano, kiedy obudził się z potwornym kacem.
- Ojciec cieszy się nie gorszym zdrowiem niż większość członków
rządu, a już na pewno lepszym niż ja w tej chwili-odparł Szymon, delikatnie dotykając palcami skroni, jakby chciał sprawdzić,czy cała zawartość czaszki znajduje się na właściwym miejscu.
- Przygotowałem Krwawą Mary, Wasza Wysokość. Życzy pan sobie,
żebym przyniósł?
- Przestań z tą „Waszą Wysokością". Miałeś zwracać się tak do mnie
tylko w obecności prasy albo gdy jesteś na mnie zły.
-Jak pan sobie życzy - odparł Thomas, uśmiechając się lekko. - Mam więc przynieść coś do picia?
- Ale nie Krwawą Mary - powiedział Szymon, potrząsając głową i
jęknął, gdy od tego ruchu zakręciło mu się w niej jeszcze bardziej. - Potem byłoby gorzej. Lepsza jest na to czarna kawa.
Po chwili Thomas wrócił z gorącą kawą i kiedy Szymon wypił łyk, a
potem drugi i trzeci... poczuł, jak na nowo wstępuje w niego życie.
Stał na pokładzie swego luksusowego, pełnomorskiego jachtu, który
był prezentem od ojca na siedemnaste urodziny. Zawsze szukał na nim
schronienia, kiedy chciał odpocząć trochę od zgiełku życia, a w takich
chwilach, jak dzisiejsza, stawał się prawdziwym wybawieniem.
- Rzetelnie pan zapracował na tego kaca - zauważy] Thomas.
- Też tak sądzę.
Oprócz ojca i Fryderyka - głównego doradcy króla, który był z nimi
od zawsze, a w każdym razie pojawił się w domu von Zielińskich jeszcze
przed narodzinami Szymona - Thomas był jedyną osobą, której nie
imponowały jego pieniądze czy tytuły.
Ojciec nigdy nie rezygnował z tego, co sobie zamierzył. Teraz zaś jego
pragnieniem, a właściwie żądaniem było, żeby jedyny syn ożenił się przed
Bożym Narodzeniem, do którego zostało zaledwie parę miesięcy. I to tylko dlatego, że on sam, Jan Karol von Zieliński,był zmuszony zawrzeć związek małżeński przed ukończeniem trzydziestu lat, a przed nim jego ojciec i ojciec ojca... Od ponad pięciuset lat następcy tronu Elbii, maleńkiego europejskiego księstwa, mniejszego nawet niż Lichtenstein, posłusznie spełniali obowiązek przedłużenia linii. Teraz przyszła kolej na Szymona, który
zawsze uważał perspektywę swego politycznego małżeństwa za kompletny idiotyzm i miał nadzieję, że uda mu się w jakiś sposób go uniknąć. Okazało się jednak, że nie ma wyjścia z tej sytuacji, jeśli nie chce stracić sukcesji.
- Wiesz, Thomas, ojciec tym razem jest zdecydowany na wszystko -
powiedział ponuro, ściskając tak mocno reling, aż pobielały mu kostki
palców. - Twierdzi, że miałem wystarczająco dużo czasu, żeby znaleźć sobie odpowiednią żonę. A to... - wskazał ręką tam, gdzie zniknął już ślad po kartce papieru - był ostatni ze sporządzonych przez niego spisów panienek, które ewentualnie mogłyby zostać następną królową Elbii.
- Wiedział pan, że ta chwila w końcu nadejdzie.
- Tak, ale zawsze wydawało mi się, że mam tyle czasu... aż do teraz.
- Jest pan jedynym potomkiem króla, musi pan więc zadbać o przedłużenie linii - powiedział Thomas cicho. - W przeciwnym razie mogłoby się to źle skończyć dla pańskiego kraju.
Thomas był stuprocentowym Anglikiem,ale na pierwszym planie
stawiał pomyślność swojego pana i jego kraju.Szymon wiedział, że przyjaciel ma rację. Westchnął i spojrzał w stronę plaży, przesuwając dłonią po swych lśniących, kruczoczarnych włosach. Szarobiała mewa szybowała nad jego głową, unosząc się bez wysiłku w ciepłym prądzie powietrznym.Coś ciągnęło go do tego miejsca. Nie tylko fakt, że wczoraj wieczorem chciał wysadzić tu swoich gości, sprawił, że kazał rzucić w tym miejscu kotwicę. Nie potrafił oprzeć się chęci, żeby jeszcze raz pobyć tu choć przez chwilę i popatrzeć na słońce wstające nad znajomym pasmem plaży i skał,
nazywanym zatoką Nanticoke
Pomimo złości i frustracji poczuł pierwsze, nieśmiałe oznaki spokoju.
Zelżało napięcie mięśni dłoni, ściskającej rei ling. Odetchnął głęboko,wciągając do płuc słone, morskie powietrze. Tutaj wszystko było takie inne niż w jego rodzinnej Elbii.
To maleńkie wschodnioeuropejskie państewko przetrwało niemiecką okupację podczas drugiej wojny światowej, a następnie groźną bliskość Związku Radzieckiego w czasie zimnej wojny. Podobnie jak Monako i Liechtenstein oraz zaledwie kilka innych państw, Elbia pozostała monarchią, czyli czymś anachronicznym w dzisiejszym nowoczesnym świecie.Thomas stwierdził kiedyś, że wierność tradycji uratowała jego kraj od wchłonięcia przez sąsiednie,większe i potężniejsze państwa,a także uchroniła od zubożenia. Elbia nie posiadała złóż ropy naftowej,diamentów ani rozwiniętego przemysłu. Jej jedynym bogactwem były przepiękne jeziora, zapierające dech w piersi widoki z górskich szczytów i zabytkowe zamki. Tak naprawdę istniała dzięki turystyce.
- Tak czy owak, ojciec żąda, żebym wracał natychmiast i szykował
się do ślubu. I dołączył listę dziesięciu najbardziej, według niego,
odpowiednich kandydatek - powiedział Szymon, przyciskając palce do skroni.
- No i? - zapytał Thomas, wyraźnie ubawiony.
- Rzecz w tym, że nie chcę żadnej z nich.
- Jeśli ma pan na myśli te same panienki, o których pana ojciec
wspominał wcześniej, to muszę powiedzieć, że są nawet do przyjęcia.
Wszystkie pochodzą z arystokratycznych rodzin, są bogate... niektóre nawet całkiem ładne.
- No to ty się z nimi ożeń - odparł Szymon, machając ręką, jakby nie
chciał więcej o tym słyszeć. Dopił kawę i odstawił kubek. - Żadna z nich
mnie nie interesuje.
- Wydawało mi się, że z kilkoma z nich nawiązał pan... jak by to
powiedzieć... całkiem udane stosunki.
- To, że przespałem się z jakąś kobietą, a, nie chwaląc się, było ich
parę, nie znaczy, że chciałbym być z nią do końca życia. Thomas przyglądał się księciu badawczym wzrokiem, ale trudno było wyczytać coś z jego twarzy, porośniętej obfitą, czarną brodą.
- Bywały o wiele trudniejsze i przykrzejsze obowiązki, którym
musieli sprostać mężczyźni, zanim wolno im było objąć tron - zauważył
spokojnie.
- Ależ ja się od nich nie uchylam. Wiem, co muszę zrobić i zastosuję
się do tego, kiedy przyjdzie pora. Tyle że teraz... cholera jasna... nie, nie
mogę! Nie potrafię powiedzieć, dlaczego, ale nie mogę. - Przerwał na
chwilę. - Była raz... ale ona... - dodał z wahaniem.
- Kobieta? - spytał Thomas z zainteresowaniem.
- Tak. Ona była inna. Ona...
Kim właściwie była dla niego przez tamte letnie miesiące? Ona, zwykła amerykańska dziewczyna z olbrzymimi,orzechowymi oczami i włosami koloru hebanowego drewna, które spływały po jej ramionach. Była słodka,kochająca, taka normalna i w krótkim czasie okazało się, że oczarowała go całkowicie.Ani wcześniej,ani później żadna kobieta nie wywarła na nim takiego wrażenia.
Niestety, była najzwyklejszą w świecie kobietą,a jeszcze do tego Amerykanką. Szymon wiedział, że prędzej czy później będzie musiał ją opuścić, i okazało się, że była to najtrudniejsza chwila w jego życiu, kiedy musiał zniknąć, nie mówiąc jej nawet „do widzenia". Tym bardziej nie wyjaśniając, kim jest i dlaczego nie może z nią zostać.
Długo nie potrafił się pozbierać, ale musiał wrócić na studia, więc
skoncentrował się na nauce, zwłaszcza że był to rok dyplomowy. Udało mu się go zaliczyć i z trudem bo z trudem, ale jakoś doszedł do siebie.
Tylko w jego stosunkach z kobietami zaszła zmiana. Nawet teraz, po
upływie dwóch lat, nie potrafił doznać prawdziwej rozkoszy w ramionach
innej.
- Czy to właśnie z jej powodu zakotwiczyliśmy tutaj? spytał Thomas
ostrożnie. - Przecież wygodniej byłoby zatrzymać się w Greenwich.
- Tak - niemal parsknął Szymon. - Miała na imię Joanna Zatońska- dodał,myśląc o tym, że od czasu ich rozstania nie wymówił głośno jej imienia. Za to w jego myślach pojawiało się często. O wiele za często.
- Może nadałaby się jako kandydatka na żonę?
- O, nie!-odparł Szymon, wybuchając gorzkim śmiechem, - Wykluczone. Ojciec nigdy by się na to nie zgodził.
- Rozumiem - powiedział Thomas i głęboko wciągnął powietrze,
jakby wahając się, czy pytać dalej. - Chce pan się z nią zobaczyć?
- Tak - odparł Szymon, przyglądając się stojącym wzdłuż brzegu domkom, typowym budynkom z Nowej Anglii, z białymi ścianami, werandami i ciemnozielonymi okiennicami.
- Muszę zobaczyć ją raz jeszcze. Może wtedy przestanę o niej myśleć,
porównywać z innymi. Przecież nie mogła być aż tak... wyjątkowa - dodał
gniewnie, uderzając dłonią o reling. - Muszę skończyć to,co wtedy zacząłem. Ona pewnie nadal mieszka w Nanticoke. Znajdę ją, a potem będę
mógł wymazać tę znajomość z pamięci.
- Prześpi się pan z nią?
- Zrobię to, co będę musiał, żeby przestała być obecna w moim życiu
- warknął Szymon. - A potem wrócę do domu i postąpię tak, jak będzie tego wymagało dobro kraju.
*************
Może nie był to najgorszy dzień w jej życiu, ale najlepszy też na pewno nie.
Rano miała wyjść do pracy,ale małemu Antkowi podskoczyła
temperatura i bardzo płakał, przywierając do niej z całej siły, kiedy
próbowała się od niego oderwać. Jej siostra, Diana, miała pełne ręce roboty, starając się wyprawić dwójkę swoich starszych dzieci do szkoły i
jednocześnie ubrać trzecie. Za kilka minut miało przybyć kolejnych troje
dzieci,którymi zajmowała się w ciągu dnia,i półtoraroczny chory siostrzeniec trochę,by jej przeszkadzał.
- Przepraszam cię, nie powinnam go zostawiać w takim stanie.
- To nie twoja wina - odparła Diana. - Ma teraz taki okres, że lubi się mazać. Dam mu tabletkę paracetamolu i za parę minut poczuje się dobrze.
- Nie wiem, może powinnam dzisiaj wziąć wolny dzień i zostać z nim
w domu.
Kusiło ją, żeby tak właśnie postąpić. Za każdym razem, kiedy wychodziła do pracy, zostawiając dziecko, czuła wyrzuty sumienia. Ale cóż innego może zrobić samotna matka? I tak miała szczęście, że jej siostra zarabiała na życie, prowadząc prywatne miniprzedszkole, i zaofiarowała się przyjąć Antka za symboliczną opłatę. Wynajęcie opiekunki z pensji bibliotekarki nie wchodziło w grę.Dobrze chociaż, że nie musiała martwić się o mieszkanie. Kiedy pięć lat temu rodzice przeszli na emeryturę i postanowili przeprowadzić się na Florydę, zostawili jej domek przy plaży. Była im za to ogromnie wdzięczna.
Mimo to i tak miała mnóstwo wydatków - podatek i opłaty za utrzymanie domu, jedzenie, ubranie, lekarstwa dla Antka.Cudem udawało jej się jakoś związać koniec z końcem i nie popaść w długi, ale nic ponadto. Najgorsze jednak było to, że zawsze miała za mało czasu dla dziecka i to bardzo ją bolało. Pocieszała się, że przynajmniej mają dach nad głową, a mały dobrze się rozwija. Wciąż czując wyrzuty sumienia, oderwała maleńkie paluszki,
zaciśnięte na jej kołnierzu, i szybko wybiegła z pokoju, starając się nie
słuchać protestów synka.
W bibliotece od razu musiała rzucić się w wir pracy. Najpierw pogadanka dla uczniów szkoły podstawowej na tematy historyczne, następnie katalogowanie nowych pozycji, później zastępowanie kolejnych pracowników, którzy wychodzili na przerwę śniadaniową. Nie lepiej było po południu, kiedy tłumnie zaczęli przychodzić uczniowie po skończonych lekcjach,a matki zostawiały dzieci pod opieką personelu, same zajęte szukaniem materiałów do pracy. Około siedemnastej Joanna ledwo widziała na oczy, dodatkowo jeszcze wyczerpana nie przespaną nocą, kiedy to Antek marudził z powodu
gorączki.
- Wyglądasz na kompletnie wykończoną - zauważyła jedna z
koleżanek.
- Marzę tylko o jednym: odebrać dziecko z przedszkola, pojechać do
domu i wreszcie usiąść sobie wygodnie - odparła.
Po skończonej pracy schodziła powoli szerokimi, granitowymi schodami, ostrożnie stawiając stopy, gdyż bała się, że może stracić równowagę ze zmęczenia.
- Aśka?
Stanęła jak wryta na dźwięk głosu, który kiedyś tak dobrze znała, że
nie musiała wcale podnosić oczu, by spojrzeć na mówiącego. Miała
wrażenie, że krew płynąca w jej żyłach stała się lodowata, a policzki płoną. Tak, bardzo dobrze znała ten niski głos, z angielską wymową i nieznacznym niemieckim akcentem.
Dopiero po chwili, kiedy odzyskała panowanie nad sobą, odważyła się
podnieść wzrok i spojrzała prosto w piwne oczy stojącego przed nią mężczyzny.
- Jak się masz,Norbert? - powiedziała swobodnie, zadowolona, że głos
nie zdradza jej uczuć, ale mimo wszystko nie uśmiechnęła się do niego.
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
- Dlaczego miałabym się cieszyć? - burknęła, próbując go wyminąć,
ale wciąż stał na jej drodze.
-Kiedyś byliśmy dobrymi przyjaciółmi.
- To było dawno temu - odparła ostro. - A teraz przepraszam,
spieszę się do domu.
- Widzę, że ty też nie jesteś zamężna - powiedział z zadowoleniem w
głosie.
- A powinnam? - Udało jej się prześlizgnąć między nim a ścianą. -
Wolę luźne znajomości z takimi facetami jak ty - zawołała przez ramię. - Czysty seks, bez zobowiązań, bez żadnej odpowiedzialności. Nie obchodziło ją, czy to zabrzmiało gorzko, czy nie. Chciała, żeby sobie poszedł i więcej nie pokazywał się jej na oczy. Pobiegła do samochodu, zadając sobie w myślach pytanie o powód jego przyjazdu. Dlaczego wrócił? I to właśnie teraz, kiedy już myślała, że o nim zapomniała,
i wyrzuciła z pamięci tamte upojne chwile w domu przy plaży. Boże, jak on z niej zakpił!
Już otwierała drzwi samochodu, kiedy poczuła, że przytrzymuje ją
jego dłoń.
- Nie waż się mnie dotykać. Przysięgam, że jeśli...
- Nie chcę ci zrobić krzywdy - powiedział, natychmiast puszczając
jej rękę. - Proszę tylko o rozmowę.
- Nie.
- Dlaczego?
- Dlaczego? Ty śmiesz mnie pytać, dlaczego? Byliśmy ze sobą dwa
miesiące i ni z tego, ni z owego nagle zniknąłeś. A może tego nie pamiętasz?
- Pamiętam - odparł.
- W takim razie pewnie pamiętasz też, iż nie powiedziałeś mi, że się
rozstajemy, nie zostawiłeś kartki, nie pożegnałeś się. Po prostu bez słowa
zniknąłeś z mojego życia.
- Ja... chyba nie wiedziałem, co powiedzieć.To znaczy,jak się pożegnać.
Joanna nagle odepchnęła go, a on, zaskoczony, z trudem zachował
równowagę. Szybko wsiadła do samochodu, nagrzanego od stania przez cały dzień na słońcu. Klimatyzacja wysiadła ze trzy lata temu, a ona nigdy nie miała pieniędzy na jej naprawę.
- Aśka, zaczekaj!
Jego krzyk słychać było nawet przez zamknięte okno. Nie potrafiła nic
zrobić, kiedy otworzył drzwi i niemal wyszarpnął ją z samochodu.
- Czego ty chcesz ode mnie? - zawołała, bliska łez.
Przecież dała mu już wszystko. Był jej pierwszym mężczyzną,pierwszym i do tej pory jedynym, który poznał jej ciało. Zostawił ją,a ona nosiła w łonie ich dziecko, owoc miłości, gdyż wtedy sądziła, że łączy ich miłość.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 11, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Miłość czy tronOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz