Łaziłam po dobrze mi znanych ulicach i ścieżkach. Nagle poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń.
- Ale wyrosłaś Jessie, jeszcze jakieś dwa lata temu byłaś o głowę niższa i miałaś krótkie włosy…
- Liczyłam, że cię już nigdy nie spotkam.
- To się przeliczyłaś księżniczko i wiesz, co masz przeje*ane za to co wtedy zrobiłaś…
- To nie była moja wina i dobrze o tym wiesz. - Powiedziałam twardo.
- Była i zapłacisz mi za to wkrótce!
- Życia to jej nie zwróci. - Stwierdziłam.
- Suka! - Dostałam w twarz aż się przewróciłam, a on odszedł. Szybko wstałam i zaczęłam biec w stronę hotelu. Po około 15 minutach byłam w apartamencie. O dziwo znowu zobaczyłam wszystkich. Siedzieli i gadali.
- Gdzie byłaś? - Zapytał mnie Harry.
- Nie ważne. - Odpyskowałam. Dalej czułam na policzku ból. Wiedziałam, że będzie z tego siniak. Dobrze, że twarz miałam zasłoniętą kapturem.
- Wszystko ok? - Znowu ten debil zadaje głupie pytania.
- Tak. Idę do siebie. - Zamknęłam się w swojej sypialni.
Leżałam na łóżku i nie mogłam spać. Liczyłam, że nigdy więcej go nie spotkam. Zawsze zrzucał winę na mnie, za wszystko, ale tamtego dnia... Nie ważne. Wiem jedno, że gość jest psychiczny i na 100% spróbuje się zemścić. Szczerze nawet nie wiem, kiedy odpłynęłam…
Byłam w parku niedaleko mostu, na którym często się spotykałam z nowymi znajomymi. John, Scott, Trevor, Connie i ja, ledwo dukająca po włosku Angielka. Tworzyliśmy zgraną paczkę. Noo... Nie ważne. Idę przez ten park, spotkać się z Connie. Nie rozumiem, dlaczego wybrała tak późnią porę, ale dobra. Jestem już prawie na moście i słyszę krzyk... Damski krzyk. Zdenerwowana przyśpieszam, nawet nie wiem, kiedy zaczynam biec. Staje wryta i widzę zakapturzoną postać. Connie się z nim szarpie, a ja nie wiem, co mam zrobić. Nagle z moich ust wyrywa się krzyk:
- Zostaw ją! - Kaptur mu spada i widzę Scott'a. Otwieram zszokowana usta. Scott puszcza Connie, która upada ledwo żywa na ziemię. Znikąd pojawia się także John.
- Trzymają tą małą sukę, ja się zajmę naszą kochaną Jessie. - Mówi z obleśnym uśmiechem. Już chcę uciec, ale mnie łapie.
- Puść mnie!? Zostaw!?
- Zabieramy je. - Przykłada mi coś do twarzy i w pół odpływam, bo jednak czuje i wiem mniej więcej, co się dzieje. Niosą nas w stronę jakiegoś magazynu. To chyba ten, w którym przesiadujemy jak pogoda jest kiepska. Scott rzuca mną o kanapę, obok mnie ląduje Connie. Wychodzą…
- Connie, Connie, proszę obudź się. - Nic, ale czuję puls, całe szczęście.
- Jess, zwiewaj. - Usłyszałam jej słaby głos, uchyliła oczy.
- Nie, idziesz ze mną.
- Jestem za słaba, a oni mogą tu w każdej chwili wpaść. - I wpadli. Popatrzałyśmy na siebie przestraszone.
- Dlaczego? -zapytałam ze łzami w oczach.
- Planowaliśmy to odkąd was poznaliśmy, ale nie liczyliśmy na to, że obie naraz się złapiecie. - Odpowiedział John. Oni obaj byli starsi z naszej paczki. Mieli po 16 lat, a my 14, jeszcze Trevor, który miał na karku 15.