Od kilku miesięcy zaczęłam doceniać uroki wieczornych spacerów, dlatego zaraz po przyjeździe do szkoły i zakończeniu kolacji pognałam na zewnątrz, aby przyglądać się niebu. Spędzenie w domu prawie dwóch miesięcy z rodzicami i starszym bratem stało się dla mnie dużo gorsze niż piekło, dlatego nocami uciekałam na świerze powietrze, błagając, aby tata o niczym się nie dowiedział. Wiedziałam, że jeśli ktoś mnie na tym przyłapie to zostanę surowo ukarana, a mój pobyt w domu stanie się jeszcze gorszy, jeśli to było w ogóle możliwe. Nie potrafiłam się powstrzymać od siedzenia na trawie godzinami i myśleniu nad wszystkim co mnie w życiu spotkało.
Patrząc na gwiazdy poczułam, że ktoś staje koło mnie, jednak w żaden sposób na to nie zareagowałam. Nie czułam potrzeby sprawdzenia kim jest owa postać, bo wystarczyła mi jej obecność. Po przyjemnych dla mojego nosa perfumach byłam w stanie określić, że była to kobieta. Wydawało mi się, że wiem kim ona jest. Przez cały czas czułam na sobie jej wzrok, który wydawał mi się być bardzo łagodny, jakby postać obok mnie bała się, że może mnie skrzywdzić, jeśli jej wzrok będzie bardziej przeszywający.
- Piękne mamy dzisiaj niebo, prawda?- zapytałam z delikatnym uśmiechem, nadal nie odwracając głowy od gwiazd.
Byłam w stanie usłyszeć jak kobieta obok mnie cicho wzdycha, kiedy sens moich słów do niej dotarł. Starałam się nie zwracać na to większej uwagii dlatego przymknęłam oczy, czując jak ciepły wiatr owiewa moje ciało i zgarnia włosy z twarzy. Nie byłam w stanie do końca zrozumieć dlaczego tak bardzo pokochałam noce, ale już czułam smutek rozumiejąc, że będąc w szkole nie będę miała okazji tak często wychodzić o tej godzinie.
- Przykro mi z powodu tego co stało się w wakacje- usłyszałam delikatny i ciepły głos profesor McGonagall, która cały czas uważnie śledziła moje ruchy. Miałam wrażenie, że chciała odnaleźć we mnie coś co da jej powód do niepokoju, który i tak odczuwała.
Przed moimi oczami pojawiło się wspomnienie, którego wolałabym nie pamiętać. W głowie słyszałam krzyki ojca, który oskarżał mnie o wszystko co złe i płacz Lucy, która błagała go, aby przestał. Pamiętałam dokładnie każde z ponad dwudziestu uderzeń i kopnięć, które mi zadał oraz to, jak Luke zabrał najmłodszą z naszego rodzeńswa z pokoju. Widziałam ile wysiłku musiał włożyć, aby na siłę wyciągnąć ją z pomieszczenia. Nadal czułam ból w nadgarstkach i brzuchu, kiedy przypominało mi się jak mocno mną szarpał, aby na końcu zostawić mnie poobijaną i całą we krwii w pustym pokoju. To wszystko wryło mi się w pamięć, nawet jeśli jedyne co było później to ciemność. Tamtego dnia wylądowałam w szpitalu.
Spojrzałam na nauczycielkę, której oczy były wypełnione współczuciem, a twarz bardzo poważna. Wiedziałam, że nie zna całej prawdy, a jedynie może się domyślać, że bajeczka, jaką usłyszała od innych czarodziejów nie jest prawdą. Według wersji, która stała się tą oficjalną zostałam pobita, kiedy wracałam do domu w nocy. Napadło mnie dwóch mężczyzn, którzy byli pijani i wracali wtedy z jakiejś zabawy. Śmieszyło mnie, jak łatwo jest oszukać innych, kiedy ma się jakieś znaczenie w społeczeństwie.
Odwróciłam głowę w stronę kobiety, aby przez chwilę przyglądać się jej postaci, która jak zawsze wyglądała elegancko. Wiedziałam, że mogłabym jej zaufać. Zaczęłam zastanawiać się, czy kiedykolwiek mogłaby stać się osobą, której w pełni zaufam i powiem całą prawdę. Nie miałam siły, ochoty ani odwagi, aby zacząć się zwierzać ze swoich problemów dlatego, jedynie spóściłam głowę i uśmiechnęłam się lekko, aby po chwili znowu zwrócić wzrok na nauczycielkę.
- To nic takiego- powiedziałam lekko się uśmiechając.
- Myślę, że twoi znajomi bardzo się o ciebie martwili- odpowiedziała mi kobieta, jakby próbując przekonać mnie, żeby powiedziała coś zupełnie innego. Widziałam w jej oczach niepokój. Martwiła się o mnie?
- Oni nic nie wiedzą- wyrzuciłam z siebie, patrząc w oczy profesor McGonagall.- Chciałabym, aby tak zostało.
Widziałam szczere zdziwienie na jej twarzy, kiedy zrozumiała moje słowa. Czy to wyglądało jakbym im nie ufała? Nie chciałam im mówić, bo doskonale wiedziałam jak by się zachowali. Nawet gdyby uwierzyli w to kłamstwo staliby się jak prywatni ochroniarze. Oczami wyobraźni byłam w stanie zobaczyć wściekłego Syriusza, który grozi, że znajdzie tamtą dwójkę i im nogi powyrywa, James bez zastanowienia wybiegłby z pokoju wspólnego, wcześniej krzycząc coś o tym, że nie ma co czekać i trzeba ich nauczyć kultury, a Peter patrzyłby na mnie z przejęciem, oferował pomoc chłopakom, a mi proponował część swoich smakołyków. Remus byłby jedynym chłopakiem, który posłuchałby mnie do samego końca, aby zadać mi jak najwięcej pytań i zaproponować, żebym to gdzieś zgłosiła. Myślę, że dziewczyny reagowałyby podobnie, dodatkowo co chwila pytając mnie, czy napewno dobrze się czuję. A ja tego nie chciałam. Nie miałam ochoty ich martwić, zwłaszcza, że pewnie żadne z nich by mi nie uwierzyło.
Razem z nauczycielką odwróciłyśmy wzrok w stronę wejścia do Hogwartu, kiedy z tamtej strony ktoś zaczął krzyczeć moje imię. Kilka kroków przed wejściem stał Syriusz, który po chwili pędem ruszył w naszą stronę. Za chłopakiem pojawił się Remus, który widocznie zdyszany nie miał już siły biec i jedynie stanął w miejscu. W duchu zaśmiałam się, kiedy mój wzrok padł na profesor McGonagall, która patrzyła na chłopaków lekko zdziwiona. Najwidoczniej nie spodziewała się, że ktoś przerwie naszą rozmowę i zmusi nas do zakończenia jej.
- Dzień dobry, proszę pani- powiedział z radością wymalowaną na twarzy Black, kiedy zatrzymał się obok mnie. Widziałam, jak nauczycielka lekko przewraca oczami.
- Już się dzisiaj widzieliśmy, panie Black- odpowiedziała kobieta, a jej mina znowu stała się zupełnie poważna.- I jest noc, a nie dzień.
- Och, w takim razie przepraszam. Dobranoc- poprawił się chłopak z głupim uśmiechem na ustach, a ja nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.
Przez dwa miesiące brakowało mi tych głupich tekstów, jak mało czego. Przy chłopakach zapominałam o swoich problemach i smutkach, a wszystko wydawało się być dużo łatwiejsze. Cieszyłam się, że rok szkolny trwa dłużej niż wakacje, bo inaczej nie byłabym w stanie tego wytrzymać. Potrzebowałam głupich uśmiechów, szalonych pomysłów, a nawet kłótni, które nadawały mojemu życiu większego sensu. Czasami wydawało mi się, że ta czwórka była mi potrzebna bardziej niż tlen.
- Panno Smith, proszę zabrać swojego kolegę do pokoju, zanim odejmę wam punkty, lub, co gorsza, zrobię mu krzywdę- powiedziała nauczycielka cały czas patrząc na Syriusza.
- Tak jest, pani profesor- odparłam salutując i od razu pociągnęłam chłopaka za rękaw w stonę budynku szkoły.
Syriusz szedł cały czas tyłem, a ja zauważyłam, że kilka razy pomachał nauczycielce na pożegnanie. Byłam prawie pewna, że kobieta przewróciła oczami na zachowanie chłopaka, więc szybko odwróciłam go w drugą stronę jednocześnie puszczając jego rękaw. Podbiegłam do Remusa i całą trójką ruszyliśmy w stronę naszego pokoju współnego.
Korytarze szkolne były już puste, a jedynym dziwiękiem były nasze głosy i stukanie butów o posadzkę. W połowie drogi zaczęłam biec, aby być pierwsza na górze. Kiedy odwróciłam się na chwilę zobaczyłam, że Syriusz po chwili też zaczął biec, a Remus tylko śmiał się z nas i patrzył co robimy. Kiedy byłam już dużo dalej zatrzymałam się za jednym zakrętem, aby wystraszyć Syriusza, który zrównał krok z Remusem. Obaj nawet nie zauważyli, że stoję pod ścianą w cieniu, dlatego chwilę później wzięłam rozpęd i krzycząc ,,Na koń" wskoczyłam na plecy Syriusza.
Kiedy dotarliśmy do pokoju, Black zrzucił mnie ze swoich pleców od razu na kanapę i razem z Remusem usiadł tak, że nie mogłam wstać ze swojego miejsca. Zaczęłam się śmiać, próbując ich zrzucić, jednak byli za silni, a mnie nadal bolały nadgarstki i kilka innych miejsc.
Strasznie za nimi tęskniłam.
YOU ARE READING
Kłopoty przychodzą same
FanfictionHuncwoci są już na piątym roku swojej nauki w Hogwarcie i wygląda na to, że nie mają zamiaru wydorośleć. Jest to druga część książki "Huncwoci". Nie jest wymagana znajomość pierwszej części.