Zimny deszcz uderzał o kamienną posadzkę przed budynkiem miejskiej biblioteki w Gwangju, kiedy Jung Hoseok opuścił jej mury. Zaraz potem opatulił się szczelniej płaszczem, po czym zarzucił na głowę kaptur i spokojnym krokiem udał się w stronę przystanku autobusowego. Z niezrozumieniem na twarzy obserwował ludzi, którzy uciekali przed pogodą, wyklinając ją na wszystkie strony. Cień uśmiechu przemknął po jego twarzy, kiedy uświadomił sobie, że to prawdopodobnie jego ostatnia ulewa w życiu.
Nie zniechęcony postanowił jednak się przejść, widząc tłum, walczący o miejsce w nadjeżdżającym pojeździe. „Nie warto", przemknęło przez jego myśl, kiedy jedna z kobiet, niby przypadkiem, szturchnęła go tak mocno, że niemal wpadł w jedną z wielu kałuż. Z dezaprobatą pokręcił głową, po czym żwawym krokiem ruszył w stronę miejsca swojego zamieszkania.
Prawdą było, że nie miał wiele do przejścia; ot, raptem trzy przecznice i już był na miejscu. W obliczu swojej niechybnej śmierci mógł pokusić się o stwierdzenie, iż było to jego pożegnanie z mniej lub bardziej znanymi alejkami czy ulicami. W głowie zamajaczył mu obraz ulubionych kawiarni i herbaciarni, na których odwiedzenie czasu nie posiadał. Był dwudziesty pierwszy grudnia, a więc do końca jego żywota pozostały raptem trzy dni. Oficjalnie.
Deszcz zdawał się przybierać na sile z każdym jego krokiem, lecz Hoseok nie robił sobie z tego absolutnie nic. Dzielnie stawiał krok za krokiem, powtarzając sobie, że przemoczone ubranie jest niczym w porównaniu z tym, jakie krzywdy dzieją się ludziom na całym świecie. Sam wybrał spacer, więc narzekanie byłoby relatywnie absurdalne. Zamiast tego nieznacznie przyspieszył i obrał drogę na skróty, nie zatapiając się więcej w sentymentalnych drobiazgach.
Czterdzieści minut później siedział z kubkiem parującej herbaty na kanapie w tymczasowym salonie swojego niewielkiego mieszkania. Na jego kolanach spoczywał mały, rudy kot, którego Jung znalazł kilka dni wcześniej na ulicy i nazwał Mojra. Będąc wielkim miłośnikiem mitologii, wiedział, że to imię będzie wprost idealne dla kreatury, która prawdopodobnie stała się jego ostatnim prezentem od przewrotnego losu. Może nie mógł jej dać zbyt dużo ciepła i opieki, jednak nie potrafił porzucić bezbronnego stworzenia. Dlatego też od kilku dni, może nieco zbyt dumnie, nazywał się tatą tyciej kocicy i było mu z tym zaskakująco dobrze.
Hoseok dopiero po kilku chwilach wsłuchał się w deszcz, wybijający delikatną melodię na parapecie za oknem. Było to muzyką dla jego uszu, skołatanych nerwów i pędzącego w straceńczym galopie serca. Problemy chłopaka nigdy nie ucichały, od zawsze siedziały w jego głowie, atakując jego biedne myśli. Bombardowany wizjami rychłej śmierci — jednej gorszej od drugiej — krzyczał, ile sił miał w płucach. Jego koszmar mógł trwać godzinami lub ustawać po kilku minutach. Nigdy nie potrafił przewidzieć, jak długo będzie cierpiał przez samego siebie.
Blednący neon odbijał się od mokrych ulic, tworząc nikłą, purpurową poświatę. Wokół przyjeżdżało mnóstwo samochodów. Nikomu się nie spieszyło do pozostawania w towarzystwie brudnych, często pijanych ludzi, którzy przez pewne sytuacje w swoich życiach postanowili uraczyć się dawką śmiertelnych trunków. Hoseok nie przypuszczał, iż desperackie pragnienie względnego wyciszenia swoich myśli doprowadzi go do marnej podróbki Whisky A Go Go, które w mieście aniołów było jednym z najważniejszych punktów na trasie młodych rockmanów. Nie spodziewał się, że niechęć kończenia swojej marnej egzystencji będzie zapijał w towarzystwie zupełnie obcych mu osób. Świat z dnia na dzień coraz bardziej go zaskakiwał.
Z niewinnym uśmiechem wszedł do przesączonego dymem papierosowym i zdeptanymi marzeniami pomieszczenia, wcześniej legitymując się u stojącego na bramce ochroniarza. Wszystko było takie, jak sobie wyobrażał. Mężczyźni i kobiety w różnym wieku rozsypani po całym klubie nawet nie próbowali udawać, że przyszli tam, by znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania o wszechświecie. Inny wymiar, gdzie głębsze relacje gubiły się w prostych, ludzkich potrzebach, a ambicje zsuwały się na drugi plan.