Rozdział 13.2

596 67 7
                                    

- Dobra już! - warknęłam podirytowana. Właśnie kłóciłam się z Tonym i resztą o treningi. Naprawdę minęło już wystarczająco dużo czasu, abym mogła do nich wrócić. A sama miałam już dosyć nic nie robienia. Przecież oni mnie traktowali jak jakieś dziecko! Robili wszystko za mnie, nawet głupiej kawy nie mogłam iść sobie sama zrobić. Przesada.

- No, ale Vicky - westchnął zmęczony już miliarder. - Naprawdę byłaś w poważnym stanie, nie powinnaś się przemęczać. 

- Ciągle zapominasz, że jestem boginią - wywróciłam oczami. - Poza tym nie raz musiałam się bronić będąc w gorszym stanie, a wtedy chodziło o życie. - Odbiłam się od ściany, o którą się opierałam przez większość rozmowy. Oparłam się rękoma o fotel, na którym siedziała Loviatar. 

- Ale teraz nie musisz o nic walczyć - zauważyła Nat. No dzięki Natasha nawet ty przeciwko mnie.

Pokręciłam zrezygnowana głową uśmiechając się pod nosem. 

- I tak zrobię co będę chciała - stwierdziłam, po czym pewnym i szybkim krokiem wyszłam z salonu. Po prostu denerwowało mnie to, że próbowali mną kierować. Tak się nie będziemy bawić. Nic mnie tutaj już nie trzymie. Zawsze mogę po prostu odejść.

***

Chwyciłam szybko nóż i rzuciłam nim w tarczę. Ósemka, nie dobrze. No cóż... Lepsze to niż kolejny dzień z książką w ręku. To nie tak, że książki to coś złego, jednakże jest to moje jedyne zajęcie od parunastu dni - czytanie. W pewnym momencie wszystko się po prostu zaczyna nudzić. To nic wielkiego. Od książek jedyne co kocham bardziej to adrenalina. Czując ją mam wrażenie, że już nie jestem przykuta przez grawitację do ziemi. Kiedy podniesie się jej poziom wpływa ona na każdą część ciała, każdą najmniejszą komórkę przyśpieszając jej pracę, pozwalając odczuć coś więcej niż tylko szarą i ponurą codzienność. Adrenalina jest jak narkotyk - na początku tylko próbujemy, później zaczyna nam się to podobać, a kończymy na zupełnym uzależnieniu. Jest ona niesamowita. Każdy określa ją inaczej, mimo że działa tak samo. Czujemy paraliżujący strach, jednak gdy adrenalina zaczyna działać zyskujemy pewność siebie i odwagę. Inny powie, że daje ona solidnego kopa w dupę dzięki czemu zaczynamy działać. Definicji jest wiele, jednak każda trafia w sedno.

Gdy już brakło mi ostrzy z cichym westchnięciem podeszłam do tarczy. Głównie trafiałam w pole z ósemką i siódemką, rzadziej w dziewiątkę, o dziesiątce już nie wspominając. Zdecydowanie straciłam formę. Tak celując nie za pewnie sobie wygranej podczas starcia. Wyrwałam z drewna noże i wróciłam na swoje poprzednie miejsce. Denerwowała mnie moja mała porażka, ale tłumaczyłam ją sobie moją śpiączką. Pokręciłam głową, aby odtrącić natrętne myśli wracając do ćwiczenia. 

Rzuciłam kolejnym nożem kiedy ktoś objął mnie w pasie przyciągając do siebie. Moja reakcja była automatyczna, chwyciłam kolejne ostrze z zamiarem zranienia napastnika w rękę, jednak ten w ostatniej chwili przeniósł swoje dłonie na moje nadgarstki uniemożliwiając mi zaatakowanie go. Wytrącił mi broń z ręki, która upadła na podłogę z głośnym brzękiem. Jak już wspominałam - adrenalina. Zrobiłam duży krok do przodu sprawiając tym samym, że na ułamek sekundy stracił równowagę, bo się tego nie spodziewał. Wykorzystałam to i zgarniając inny nóż, wyrwałam mu się z uścisku i podstawiłam ostrze do tętnicy szyjnej. 

Jednak gdy zobaczyłam na twarzy potencjalnego wroga rozbawiony i pewny siebie uśmiech cofnęłam broń. 

- Idioto! - walnęłam ciemnowłosego w ramię. - Mogłam ci coś zrobić!

- Spokojnie Shar, przecież dobrze wiesz, że jestem w stanie się obronić - odpowiedział mi syn Laufeya. - Poza tym gdy działasz instynktownie, nie  widać spadku twojej formy - zauważył.

- Nie trafiłam jeszcze ani razu w dziesiątkę - pożaliłam się krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Gdzie tu gadać o formie? Z pewnością gdybym ją miała, lepiej bym sobie poradziła - stwierdziłam.

- Jesteś dla siebie zbyt surowa - zaakcentował ostatnie słowo. Mówił to z wymalowaną powagą na twarzy, mimo że jeszcze przed chwilą widniał tam uśmiech. Westchnęłam cicho. 

- Nie prawda - pokręciłam głową. - Gdyby zaatakował mnie któryś z wrogów z pewnością już byłabym martwa. Zawsze muszę być w gotowości.

- Za dużo od siebie wymagasz - tym razem to on westchnął. - Poza tym nie powinnaś jeszcze odpoczywać?

- Chcesz żebym zwariowała w tym pokoju? - uniosłam jedną brew do góry. Ten tylko uśmiechnął się na moje słowa.

- Zupełnie taka jak zawsze - pokręcił głową zadowolony. - Nigdy nie odpuszczasz. - Kątem oka zauważyłam jak kładzie dłonie na swoje sztylety schowane za pasem. Uniosłam pewniej głowę.

- A to coś złego? - spytałam. Niepostrzeżenie wyczarowałam sobie katany, którymi tak dobrze mi się walczyło, zaraz po sztyletach oczywiście. 

- Oczywiście - powiedział chwytając ozdobione zielonymi kryształkami rączki - że nie. - Zrobił krok w moją stronę.

Spodziewałam się tego, więc szybko zareagowałam. Gdy zielonooki zamachnął się, aby podstawić mi sztylet do szyi, zablokowałam jego cios odbijając ostrze mieczem. Na twarzy chłopaka pojawił się od razu uśmiech, widząc moją reakcję. Również się wyszczerzyłam robiąc kontratak chcąc podciąć mu nogi. Ten tylko podskoczył i wykorzystując moment, w którym musiałam wrócić do pozycji obronnej kopnął mnie w brzuch. Nie zdążyłam się zakryć, więc zrobiłam parę kroków do tyłu. Nic sobie z tego nie robiąc natarłam na Lokiego z zamiarem rozcięcia mu ramienia. NIestety z mojego pomysłu nic nie wyszło, ponieważ w porę zareagował i zablokował miecz swoimi skrzyżowanymi sztyletami. Przez ich ułożenie łatwo mu było odepchnąć moją broń, jednak mi pozostawała jeszcze druga katana. Nie tracąc chwili podstawiłam mu ją do szyi. Chłopak spojrzał na mnie rozbawiony i sekundę później w miejscu gdzie stał dostrzec mogłam tylko delikatną mgiełkę. Teleportował się, co mogło oznaczać tylko jedno - stoi za mną. Szybko się odwróciłam, ale odruchowo zrobiłam pół kroku do tyłu gdy natknęłam się na przeszkodę w postaci sztyletu. 

Spojrzałam chłopakowi w rozbawione oczy. Moje z pewnością wyglądały podobnie. Walka to zdecydowanie to co pomaga mi - wbrew pozorom - się uspokoić. A najbardziej taka z Lokim, kiedy to nasze umiejętności sobie dorównują. Znamy się za dobrze, dzięki czemu ta walka jest naprawdę relaksująca. Z boku to może i wygląda niebezpiecznie, ale dla nas to zabawa. Umiemy na sobie polegać i wiemy, że skończy się to najwyżej na draśnięciu. 

Gestem ręki sprawiłam, że katany zniknęły, kiedy to Loki pozbył się swoich sztyletów. Zadowolona z przejścia do walki wręcz wyprowadziłam lewy prosty. Loki zakrył się gardą, po czym zrobił kontratak. Chciał mnie kopnąć z obrotu w głowę, jednak ja szybko się odchyliłam do tyłu. Oddałam cios, chcąc kopnąć go w kolano. Nie udało mi się. Bożek szybko zareagował, widząc co zamierzam, odsunął się w bok, przez co zbliżyłam się do niego i co gorsza stałam bokiem. Przez tą malutką różnicę, łatwiej było mu obezwładnić mnie od tyłu. 

Co jak co, ale nie ukrywam Loki jest silniejszy, więc miałam problem z wyswobodzeniem się. Ten tylko się zaśmiał zbliżając twarz do mojego ucha. Czułam jego chłodny oddech na szyi przez co przechodziły mnie ciarki. W dodatku przeniósł swoje ręce na moją talię obejmując mnie. 

- Nadal tak dobra jak wtedy gdy cię poznałem - wyszeptał mi do ucha. - Naprawdę nie rozumiem co ty robisz na Midgardzie z tymi błaznami. - Przyciągnął mnie bardziej do siebie jakby się bał, że zaraz mu zniknę. 

- Tak właściwie... - zaczęłam odwracając głowę w jego stronę. Kontynuowałam gdy napotkałam te jego piękne szmaragdowe oczy - nic mnie tutaj nie trzyma.

Rozdział w walentynki dla moich ewentualnych singli! Kto spędza ten dzień sam?
Gwiazdki mile widziwne. I teorie e komentarzach!

Stracone Wspomnienia |Loki|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz