II

28 4 3
                                    

„And they could never tear us apart"


– Ktoś musiałby być nieźle stuknięty, żeby chcieć wydawać nasze cholerne wypociny.

Tim leniwie szarpał struny gitary akustycznej, którą Hutch przytargał ze sobą do Farrissów. Najmłodszy brat Timothy'ego, Jonathan Farriss, perkusista, stał nad nim nachmurzony z rękami wspartymi na biodrach. Ostatnimi czasy zaobserwował na występach zespołu obecność pewnego mężczyzny. I nie byłoby w tym nic osobliwego, gdyby nie fakt, że zjawiał się na każdym występie. Bez wyjątku.

Jon doszedł do wniosku, że może być to łowca talentów, który chciałby zająć się wydawaniem twórczości The Farriss Brothers, ale reszta grupy podchodziła do tej hipotezy raczej sceptycznie. Najstarszy z jego dwóch braci szczególnie emanował awersją do pomysłu Jona, co bardzo jego samego irytowało.

– Skoro masz jakiś problem ze swoją własną twórczością, to czemu tego nie rzucisz? – zripostował Jonathan.

Tim prychnął, teraz już grając melodię Angie Stonesów. Odpowiedź brata najwyraźniej nie wzbudziła w nim chęci do refleksji nad swoim bytem.

– Mówię do ciebie, Timothy!

Muzyk rzucił Jonowi poirytowane spojrzenie i zatrzymał się w połowie refrenu. Oczy wszystkich obecnych w pomieszczeniu zwróciły się na ich dwoje.

– Po pierwsze dlatego, że muszę z czegoś żyć. Po drugie dlatego, że lubię robić to, co robię. Po trzecie – nie twój pieprzony interes – odparł ze stoickim spokojem.

– Mylisz się! – pyskował Jon. – Jestem członkiem tego cholernego zespołu tak samo, jak ty! I będę mówić, co mi się żywnie podoba!

Kirk, który grał z Michaelem w ping-ponga na ławie, westchnął przeciągle i skomentował:

– Wszyscy zdajemy sobie sprawę z debilizmu tej dyskusji?

– Mhmm – odparł Garry popijający z Andrew i Riley tanią tequilę. – Niewątpliwie.

Jon westchnął i dał sobie spokój, wiedząc, że w żaden sposób na razie nie przekona Tima do swoich racji. Zrezygnowany i obrażony usiadł obok Andrew i nalał sobie alkoholu do pierwszej z brzegu szklanki. Tim zaś poświęcił się na powrót Angie, której melodię zakłócało już tylko monotonne stukanie piłeczki odbijanej raz od jednej paletki, raz od drugiej.

Mieszkanie Farrissów było dość przestronne. Składały się na nie cztery sypialnie – po jednej dla każdego z braci i jedna gościnna – salon, maleńka kuchnia oraz łazienka. Dużą część pokoju dziennego zajmowały instrumenty muzyczne, wśród nich dwie gitary Timothy'ego, perkusja Jona, keyboard Andrew i wzmacniacze. Prócz tych dużych narzędzi pracy w całym domu dało się znaleźć liczne harmonijki ustne, kostki do gry na gitarze, a w łazience nawet pałeczki. Pomimo ograniczonego przez sprzęty miejsca, w salonie zmieściła się stara kanapa o wytartych, szarych siedzeniach i zdezelowana zielonkawa ława. Prócz tego kilka szuflad wypełnionych po brzegi rupieciami i przedmiotami w większosci całkowicie zbędnymi. Ściany we wszystkich pomieszczeniach pokryte były cienką warstwą białej farby, która w świetle zachodzącego Sydneyowskiego słońca nabierała ciepłej, miękkiej barwy żółci.

Riley bardzo lubiła ten dom. Wydawał jej się przytulny i luksusowy równocześnie. Mała kawalerka, którą dzieliła z Michaelem w niczym nie przypominała droższego w utrzymaniu lokum braci. Uwielbiała mieszkać z Hutchem, ale ich maleńkie mieszkanko wymagało poświęcenia od obojga lokatorów. Kiedy on pisał, ona nie mogła dostać się do większości swoich rzeczy, które upychała od niepamiętnych czasów pod biurkiem – z racji, że w pękającej od nadmiaru książek szafie nie było na nie miejsca – a kiedy ona próbowała wcześniej zasnąć, Michael nie mógł pracować, bo światło bliskiej lampy irytowało Riley.  

ιn eхceѕѕOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz