- Andy, boję się - Jęknęłam, patrząc na trzy koperty.
- Ja to zrobię - Wywrócił oczami i zajął się otwieraniem listów. Czytając je, otworzył szeroko oczy i podrapał się w kark.
- Bardzo źle? - Zapytałam, a on przytaknął.
- Totalnie nic nie rozumiem - Przyznał blondyn i podał mi trzy kartki. Spojrzałam na pierwszą i zmarszczyłam brwi.
,, Chowałem się na klatce, nikt nie lubił małolata.
Powtarzałaś mi, że będziemy na zawsze...(dokończ zdanie)
I pamiętaj, że pierwsze zawsze odpowiada temu, co następne"
- Cholera, co? - Raz po raz czytałam te trzy zdania - To chore!
- Dwa pozostałe jeszcze dziwniejsze - Westchnął Andrew - Nie wiem kto to, ale chyba chce nam uprzykrzyć życie.
- Definitywnie - Westchnęłam i wzięłam do ręki drugi list.
,,Otaczają mnie ciekawi ludzie.
Ja chodzę cały czas w tej samej bluzieTwoja mama miała kuzynów... pamiętasz ilu?"
- Osiem... - Powiedziałam sama do siebie.
- Hmm? - Zmarszczył brwi Fowler.
- Odpowiadam na pytanie z kartki - Odparłam i chwyciłam ostatni skrawek papieru, leżący na stole.
,, Uśmiechasz się tak słodko, że wystarczy kliknąć enter
Ona była dobrą oszustką, sam ją przeszkoliłem. Powinna odwiedzić Cię niedługo"
- Kto znowu?! - Wrzasnęłam - Andy, koniec! Przeprowadzamy się! Nie czuję się tutaj bezpieczna!
- Suzie, uspokój się - Wywrócił oczami blondyn.
- Kurwa, zamknij ryj - Warknęłam, a on spojrzał na mnie zdezorientowany - Przeprowadzamy się i chuj mnie obchodzi twoje zapyziałe zdanie!
- Co znaczy ,,Zapyziałe"? - Fowler zmarszczył brwi.
- Jak zaraz nie zamilkniesz, to do końca miesiąca będziesz polegał na Reni - Wstałam od stołu.
- A mogłem zostać gejem - Mruknął pod nosem Andrew - A poza tym miesiąc kończy się za tydzień!
- Kutasiarz - Podniosłam krzesło.
- Zostaw to - Westchnął - Po co Ci ono w ogóle?
- Zaraz rozjebię tym twój ryj - Uśmiechnęłam się - A tak na serio, to ja nie wytrzymam tutaj dłużej!
- Dobra, ogarnę, co da się zrobić - Spojrzał na mnie, mrużąc oczy - Chcesz mieć duże mieszkanie, czy raczej małe?
- Cokolwiek! - Jęknęłam - A teraz wychodzę, żegnam.
Ubrałam buty, a następnie wyszłam. Idąc do sklepu, natrafiłam na Loren, która zaczęła coś do mnie mówić. Ugh, cudownie.
- A wiesz, że Harvey często mi mowi o tobie? A w dodatku powiedział, że to ty pofarbowałaś mu włosy na różowo! To był świetny wybór, jest taki uroczy! - Piszczała blondynka. Dlaczego na niej nie ma przycisku ,,wyłącz"?
- Dziewczyny, pomocy! - Usłyszałam krzyk i odwróciłam się - Chodźcie za mną, tam człowiek umiera!
- Jezu, daleko stąd?! - Przeraziłam się i pobiegłam za tą osobą - Hej, czekaj! Kim jesteś? Jak masz na imię?
- Jestem Louis! - Odkrzyknął i wbiegł do lasu.
- Poczekajcie! Ja mam szpilki! - Powiedziała piskliwym głosem blondynka.
Chłopak nie zatrzymywał się, miałam wrażenie, że minęło już jakieś dziesięć minut. W pewnym momencie ujrzałam sporej wielkości budynek.- Matko, jak się zmęczyłam - Jęknęła, zziajana Loren.
- Tu! W środku jest ten chłopak! - oznajmił Lou, więc weszłyśmy.
Wtedy drzwi za nami się zamknęły. W pomieszczeniu było ciemno, jednak po chwili światło zostało zapalone, a przed nami stał Tony, mój były szef i ktoś jeszcze.
- Zabić niepotrzebną - Powiedział mój brat. Wtedy Louis wyciągnął pistolet i strzelił w blondynkę, która stała obok mnie. Jej ciało bezwładnie opadło na ziemię, a z jej głowy zaczęła wypływać krew, tworząc kałużę. Odsunęłam się od niej.
- Czego chcesz Tony? - Prychnęłam, udając odważną.
- Rozszyfrowałaś już moje liściki? - Zapytał, a ja zaczęłam myśleć.
- Tak - Odparłam po chwili.
- Jakie wyszło rozwiązanie? - Podszedł bliżej, a ja odruchowo się cofnęłam - Spokojnie, nie skrzywdzę własnej siostry - Zaśmiał się i dotknął mojego policzka.
- Nie wiem, to zbyt głupie. Dajesz mi jakieś cztery listy, które nie mają ani ładu, ani składu - Ponownie się odsunęłam. Nie chcę, żeby ten człowiek mnie dotykał, brzydzi mnie to.
- Czekaj, jak to cztery? - Zmarszczył brwi - Powinno być ich osiem! Liam! -Zwrócił się do trzeciego chłopaka - Dlaczego nie podrzuciłeś wszystkich listów?
- Nie chciałem, żeby dostała wszystkie na raz, tylko co kilka dni po jednym, szefie - Odparł, a na twarzy Tony'ego zagościł grymas.
- Jesteś bezużyteczny - Warknął - Najchętniej bym Cię teraz zabił, frajerze - Wtedy uśmiechnął się tajemniczo - Albo zrobisz to sam. Przystaw pistolet do skroni i strzel, dobrze?
- Ale... ja mam rodzinę! Narzeczoną w ciąży i psa... - Próbował się uratować.
- Wplątałeś się w niezłe bagno, co nie? - Zarechotał mój brat - Strzelaj.
- Nie! - Wtrąciłam się i wyrwałam broń z jego ręki - Dosyć! Nie jesteś normalny, ty powinieneś umrzeć - Wycelowałam w niego.
- To dalej, zabij mnie, siostrzyczko - Dlaczego on się śmieje?
- Dobrze wiesz, że nie dam rady! - Moje ręce zaczęły się trząść - Wyprowadź mnie stąd, szybko!
- To ja tutaj rozkazuję, czaisz? - Warknął Tony - Wyjdź po prostu drzwiami. Nic się nie zmieniłaś, dalej spierdolona.
- Zamknij ryj - Prychnęłam i po chwili byłam w lesie. Dziwnie się czułam, bo miałam w dłoni broń, ale bałam się, że ktoś może mnie zaatakować.
Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Cantwell'a.
- Słucham? - Usłyszałam w słuchawce telefonu.
- Harvey, bo sprawa jest... - Zaczęłam.
- Ktoś umarł? - Zaśmiał się, a ja przełknęłam ślinę.
- Twoja była - Powiedziałam w końcu.
- Moja była? Głuptasku, przed Loren nie miałem nikogo - Odparł.
- No ale, skoro nie żyje, to już była, co nie? Logiczne - Wywróciłam oczami, pomimo, że on nie mógł tego zobaczyć.
- Zaraz będę - Mruknął tylko i się rozłączył.
***
Siemanko, co tam?
CZYTASZ
Odejdź, to zbyt wiele
FanficDruga część ,,Współlokator"! 💙 Często było im ciężko, ale mimo to byli szczęśliwi. Nie spodziewali się jednak, że pewnego dnia to wszystko wróci, a ich spokój zostanie zakłócony. Wszystko zaczyna się psuć, ale oni nie chcą przyznać, że nie jest ju...