Apolonia w sidłach diabła (2)

5.3K 239 220
                                    

Warszawa, luty 1942

Janek, Alek i Tadeusz szybko się pożegnali i pognali do swoich szkół.

Są starsi i chodzą po prostu gdzieś indziej.

Nie zostało mi nic innego niż odszukanie swojej klasy. Według planu mamy teraz język niemiecki.

Najgorsze ścierwo jakie może być.
Po co mam się uczyć języka wroga?

Pluję na każdą niemiecką i rosyjską rzecz.

Z grobową miną poszłam pod klasę nr 39, gdy zadzwonił dzwonek.

Miejmy to za zobą.

Język niemiecki mieliśmy z prawdziwym szkopem, a nie wyuczonym Polakiem.

-Guten Tag! (Dzień dobry!) - przywitał się głośno, a wszyscy stanęli na baczność.

Jedynie ja usiadłam na krześle i wyciągałam podręczniki.

-Guten Tag, schlampe! (Dzień dobry, dziwko!) - wyzwał mnie i uderzył biczem po moich stopach, na których były czarne, sznurowane buty na grubym obcasie.

Nie odpowiedziałam, a jedynie spuściłam wzrok na zeszyt i udawałam, że się uczę.

-Hörst du, was zu dir gesagt wird?! (Słyszysz, co się do ciebie mówi?!) - zapytał się, czy słyszę co się do mnie mówi.

-Nein (Nie) - odpowiedziałam nawet nie patrząc na niego.

-Was? (Co?) - Strzelił biczem.

-Jeszcze Polska nie zginęła - wyszeptałam, a następnie oberwałam po zimnych palcach.

Mruknęłam, a z oczu poleciały mi łzy.

-Póki my żyjemy - jęknęłam przy kolejnym uderzeniu.

Migiem złapałam torbę i wybiegłam z klasy.

Wpadłam po drodze na Basię Sapińską.

-Hej! Co się stało? Czemu płaczesz? I co jest  z twoimi dłońmi?! - złapała się na usta, widząc moje ręce całe we krwi i ranach otwartych.

-Proszę, pomóż mi... - wychlipiałam, czując, że mój głos drży jakby z zimna.

-Chodź ze mną. - Złapała za mój łokieć i pognałyśmy w kierunku łazienki.

Ze swojej torby wyjęła apteczkę i zaczęła powoli obwywać moje rany.

-Skąd się pani Basia nauczyła tak pięknie leczyć? - Zaczepiłam ją, a ona uśmiechnęła się pod nosem.

-Ach, młody Dawidowski mnie nauczył! Takich jak on to bardzo mało w naszym kraju! - Rozmarzyła się, a ja lekko się zdziwiłam.

Alek nigdy nie wspominał, że zna Basię.

-Czyli jesteście przyjaciółmi? - zapytałam niepewnie, czując jak serce podchodzi mi do gardła.

-Gdzie tam! To mój ukochany! - Wyszczerzyła się, a ja zamarłam w miejscu.

-Wiesz co? Muszę lecieć. Dziękuję za pomoc! - Uśmiechnęłam się sztucznie, prędko złapałam za torbę i wybiegłam z pomieszczenia.

Sapińska jeszcze mnie wołała, ale ja nie zwróciłam na to uwagi.

Wybiegłam ze szkoły, a za mną biegło dwóch szkopów.

Teraz, gdy zostałam sama, byłam wystraszona niż kiedykolwiek bardziej.

Stukot moich butów był rytmiczny, a długie, białe skarpety lekko opadły z powodu biegu.

Co chwila poprawiałam torbę, która zsuwała się z mojego ramienia, a dół sukienki leciutko za mną powiewał.

Zanim umrę za młodu || Maciej Aleksy DawidowskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz