I

15 0 0
                                    

Sobotni wieczór. Jeden z wielu bloków na dość cichym osiedlu. Salon. Na stole stał laptop, butelka wina, dwie szklanki i popielniczka. W powietrzu unosił się papierosowy dym.

- Jak myślisz, kiedy kończy się zauroczenie, a zaczyna miłość? – Kamila wbiła swoje spojrzenie w Gabrielę i uporczywie wyczekiwała jej odpowiedzi tak, jakby była wyrocznią. Wyrocznią, która nigdy się nie myli. – Bo wiesz, ja z Mateuszem spotykam się dopiero dwa miesiące, a czuję, jakbym go znała od zawsze. - Kontynuowała, nie dostając odpowiedzi. - Chciałabym spędzać z nim cały swój czas, rozmawiać, poznawać, rozumiesz... To już chyba miłość, nie? Tylko, że boję się odrzucenia. – Westchnęła i trajkotała dalej. – Ty to masz dobrze. Nie zakochujesz się, jesteś taka zdystansowana, naucz mnie tego, bo...

- W ogóle mnie nie znasz. – Gabriela odgarnęła ciemne włosy z czoła i przeniosła dotychczas nieobecne spojrzenie z laptopa na rozmówczynię. - Nie chcesz poznać. Jesteś zbyt zajęta swoim życiem i dziesiątą z kolei wielką miłością. – Kamila oburzona zmarszczyła brwi i już miała zacząć mówić. – Nie przerywaj mi! – Brunetka podniosła głos. – Potrzebujesz kogoś, komu będziesz mogła zwierzać się ze swoich problemów, nie dając niczego od siebie. Nie zapytałaś nawet, czy kogoś mam. Czy chciałabym mieć, czy jestem szczęśliwa, czy nie... Nigdy nie pytasz, co u mnie, jak sobie radzę. Taka z ciebie przyjaciółka? Jesteś toksyczna. – Wyrzuciła, po czym zerwała się z kanapy i szybkim krokiem ruszyła w kierunku wyjścia. Ściągnęła z wieszaka granatowy płaszcz, nałożyła kozaki, a szyję owinęła szalem.

- Stój, poczekaj. – Kamila wpadła do przedpokoju. – Może faktycznie byłam zbyt... No wiesz, zbyt skupiona na sobie. Nie reaguj tak impulsywnie.

- Wbrew temu, co myślisz mam serce i wiem, czym jest miłość. Od lat zmagam się z rzeczami dużo trudniejszymi, niż twój strach przed odrzuceniem. Wybacz, ale jak będę chciała robić za twojego psychologa, to będę za to brała grubą kasę. Na razie. – Wyrzuciła i zamknęła za sobą drzwi. W parę sekund pokonała kilkanaście schodów, które dzieliły ją od wyjścia z bloku.

Na dworze było zimno. Całą okolicę pokrywał śnieg. Typowy zimowy wieczór. Na ulicach nie było nikogo. Tylko ona. Ona i setki myśli, kłębiące się w jej głowie. Wyciągnęła z kieszeni papierosa i odpaliła go jakąś starą zapalniczką, którą pożyczyła od koleżanki. Zawsze gubiła zapalniczki.

Zaciągnęła się dymem. Nie chciała wracać do domu, ale nie mogła przecież w nieskończoność tkwić pod blokiem Kamy. W jednej chwili poczuła się strasznie samotna. Ta nieskończona pustka kolejny raz zasiała niepokój w jej sercu. Samotność podążała za nią, jak ciemna chmura, zwiastująca burzę. Burzę, która istotnie zbliżała się do Gabrieli po cichu, małymi krokami, by przewrócić jej życie do góry nogami.

Wdech i wydech.

Wyciągnęła telefon i przez chwilę wpatrywała się w jego ekran, walcząc sama ze sobą. Była przecież zła i bardzo chciała, żeby to on tym razem zrobił pierwszy krok.

Spotkajmy się.

Wysłała wiadomość, zanim zdążyła się rozmyślić. Odpowiedź przyszła dwie minuty później.

- Paliłaś. – Rzucił na przywitanie, wąchając jej włosy.

- I piłam. – Dodała z przekąsem. – Jakbyś miał dla mnie czas, robiłabym to z tobą.

Położyła głowę na jego ramieniu i przymknęła powieki. Mimo, że była wściekła, rozżalona i smutna, serce po raz kolejny okazało się słabsze od głowy. Serce potrzebowało bliskości, ciepła i tego wszystkiego, co niesie ze sobą miłość. Nie chciało pamiętać złego.

- Jak tam w domu? –Rzuciła, gwałtownie odrywając się od niego, bo przecież nie mogła przemilczeć tej sytuacji. Po prostu nie mogła. Czuła, jak gniew uderza jej do głowy. Przypływ adrenaliny. – Wnioskuję, że świetnie, skoro tyle dni z rzędu nie masz czasu spotkać się ze mną nawet na trzydzieści minut. Trzydzieści pieprzonych minut! – Całe szczęście, że w tamtej chwili nie miała pod ręką niczego, czym mogłaby rzucić, bo rozbiłaby wszystko w drobny mak.

- Nie krzycz. – Andre zamknął jej usta niespodziewanym pocałunkiem, który wywołał niekontrolowany uśmiech na twarzy Gabrieli.

- To nie wystarczy. – Skwitowała i szarpnęła jego włosy, zmuszając, by odchylił lekko głowę. – Nie wystarczy, rozumiesz?

Przez chwilę oboje milczeli i tylko muzyka, płynąca z samochodowego radia, przerywała wiszącą nad nimi ciszę.

- A co by wystarczyło? – Zapytał, otwierając butelkę portera.

- Wspólne mieszkanie, zamiast spotkań w samochodzie. – Zaczęła, zabierając mu piwo. - Wigilia i Sylwester spędzony razem. Syn, albo córka. No i żeby jej nie było. Jesteś w stanie spełnić chociaż jedno z moich życzeń? – Upiła łyk i skrzywiła się lekko.

- Już niedługo. Wszystkie cztery.

- Ale ściemniasz. Ściemniasz, ściemniasz, ściemniasz i tak już parę lat. – Westchnęła. – Chodź na spacer.

Trzymając się za ręce, szli w stronę pobliskiego parku.

- O, patrz. – Wskazała palcem na bezchmurne niebo, migoczące milionem gwiazd. – Tam jest wielki wóz.

Andre uniósł głowę.

- Znowu chcesz mnie podrywać na gwiazdozbiory? – Uśmiechnął się. Lubiła, jak był radosny.

- Wtedy zadziałało. - Odwzajemniła uśmiech

Zatrzymali się przy jednej z wielu ławeczek, ustawionych na głównej ścieżce. Poza nimi w parku nie było nikogo. Tak, jakby noc należała dziś tylko do nich. Jedynie przejeżdżające w oddali samochody zakłócały idealną ciszę. Usiedli i przez parę sekund delektowali się tą atmosferą. Pochłaniali ją. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Nov 29, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

LoverWhere stories live. Discover now