-Gdzie my jesteśmy debilu?!- krzyknęła moja przyjaciółka, patrząc jak skręcam w nieznajomym ani mi, ani jej kierunku.
-Dree, uspokój się. Nie potrafię się skupić przez Ciebie.- powiedziałem, zmieniając bieg.
-Ja mam się uspokoić? Przecież ja jestem spokojna.- powiedziała wkurzona, zakładając ramiona na pierś.
Dree Rivera była moją przyjaciółką od dzieciństwa, a poznaliśmy się w dość dziwny sposób. Ja byłem na wycieczce z przedszkola w szkole, do której miałem iść po wakacjach, do pierwszej klasy. Miałem niecałe siedem lat. Dree była tam razem ze swoimi rodzicami, jadła lizaka i biegała po całej szkole w różowej sukience i balerinkach, podstawiłem jej nogę, bo wkurzała mnie tym. Wtedy wstała, otrzepała się jak gdyby nigdy nic, spojrzała na swój drewniany, pusty patyczek z lizaka, którego reszta leżała ułamana na ziemi, a potem wsadziła mi go do buzi mówiąc, że jestem świnią. Trafiłem z nią do jednej klasy choć była jeszcze wtedy pięciolatką. Moi koledzy z przedszkola obrażali ją, a ja miałem tego dość i sprałem ich w pierwszym dniu szkoły za zakrętem, a następnego dnia kupiłem dwa lizaki i dałem jej jednego.
Tak oto zaczęła się nasza przyjaźń, teraz oboje byliśmy dorośli i niedawno skończyliśmy liceum. Zaczął się kolejny rozdział naszego życia, ale niestety nie wejdziemy w niego razem, ponieważ będzie dzieliło nas kilka tysięcy kilometrów. I jebany ocean.
Studia.
Jedni przychodzą tam, by się czegoś nauczyć, a drudzy by uwolnić się z rodzinnego miasta i imprezować. Inni zaś jedno i drugie, więc w takiej właśnie grupie znajdowaliśmy się my. Dree dostała się na studia w Nowym Jorku, na co zasłużyła sobie swoją ciężką pracą, za to ja niestety musiałem zostać w wiecznie pochmurnej Anglii. W pieprzonym Manchester.
-Tam jest lotnisko, nie widzisz?- zapytała znudzona, a ja przełknąłem głośno ślinę. Chciałem dotrzeć tam jak najpóźniej się da, ponieważ nie chciałem, by wyjeżdżała. Chciałem ją zatrzymać przy sobie, była dla mnie jak siostra i nie chciałem, by coś się jej stało. Chciałem, ale chcieć to sobie mogę.
-Dzwoń do Erick'a jeśli będziesz miała jakiś problem, uważaj na siebie i ogólnie to, miłej zabawy. Przyjedziesz na święta?
-Dzięki McLate, poradzę sobie.- powiedziała z uśmiechem, podchodząc do mnie bliżej. Podałem jej dwie wielkie walizki i torebkę.- Przecież mnie znasz. Przyjadę, kocham Cię.
-Z kim ja teraz będę śpiewał najebany i tańczył kankana na środku autostrady o trzeciej w nocy?- zapytałem ze łzami w oczach, a ona wybuchnęła śmiechem i dała mi całusa w policzek.
-Ze mną za trzy lata.- puściła mi oczko, a ja przyciągnąłem ją do siebie i nie chciałem puścić.- Już?
-Nie, nie puszczę Cię.
-Puścisz.- powiedziała, patrząc na mnie swoimi wielkimi, zielonymi oczyma. Zmrużyłem swoje niebieskie, dałem jej buziaka w czoło i przytuliłem jeszcze raz.
-Puszczę.- uśmiechnąłem się lekko i otarłem jej łzę.- Chciałbym być tam z Tobą.
-A ja z Tobą, ale nie uczyłeś się zbyt wystarczająco dobrze i Cię nie przyjęli.- powiedziała, dźgając mnie w brzuch.- Do zobaczenia za kilka miesięcy.
Te słowa kopnęły mnie w serce.
-Kocham Cię mała, pamiętaj o tym. I nie zapomnij do mnie zadzwonić zaraz jak będziesz w akademiku!
-Nie zapomnę, spokojnie.- uśmiechnęła się do mnie w ten swój charakterystyczny sposób. Wiedziałem, że nie zapomni.
Patrzyłem jak przechodzi przez bramki, odwróciła się do mnie i pomachała mi za łzami w oczach. Nie ukrywałem nawet z tego, że też miałem ochotę płakać. Mogłem się założyć, że moja mina mówiła wszystko.
CZYTASZ
Na Stancji
RomanceSpojrzałem na nią, wyglądała inaczej. Jej włosy były rozpuszczone, wyprostowane. Dopiero teraz mogłem zobaczyć ich faktyczny, czerwony kolor. Zawsze były spięte w ciasnego koka. Duże bluzy i wyprane jeansy zmieniły się w piękną, białą sukienkę przed...