Rozpacz

13 0 0
                                    

Nic już nigdy nie będzie takie samo. Możliwe, że resztę życia spędzimy w ten sposób, w tym jednocześnie płonącym, ale wciąż okrutnie mroźnym świecie. Zamieć szaleje, drzewa się łamią, śniegu po kolana. Nawet słynne slakovskie namioty wojskowe ledwo to wytrzymują. Grupka partyzantów tłoczy się w jednym, usiłując się ogrzać nawzajem. Paru leży na ziemi bez ruchu, jednak nie możemy nic zrobić. Tłoczymy się tylko jak sardynki w puszce, bezradni, przerażeni.

Chciałem, tak bardzo chciałem wrócić do domu, jednak nawet nie wiem, czy wciąż stoi. Chcę się spotkać z rodziną, chcę żyć normalnym życiem... ale los miał dla mnie inne plany.

Siedziałem, pół zamarzły, a jedyne co mnie grzało, to myśl o Slakov. Jeszcze nigdy nie poczułem się w ten sposób... nasza cała wspólnota, cały naród, od zachodu do wschodu, od północy aż po Nilę... wspólnie walczymy z wrogiem, a nasze serca biją jak jedno. Czuję, że każdy Slakoviańczyk jest moim bratem, mijając inne oddziały, nie czuję, jakbym widział jakichś nieznajomych, niebezpiecznych ludzi... czuję, że to są moi drodzy przyjaciele, każdy z nich. Wszyscy wspólnie maszerujemy, prosto do celu, do zwycięstwa, pod jedną banderą. Resiańczycy, dawajcie, próbujcie, lecz nas nie zwyciężycie. Nie ważne co zrobicie. Wykrwawcie się tutaj. Wykrwawcie, gińcie, czujcie ten ból... czujcie NASZĄ siłę.

Tak, muszę przeżyć, choćby nie wiem co. Świat nas opuścił, ale to nie koniec. Resiańczycy mają tylko i wyłącznie pozorną przewagę, a ich podboje skończą się tutaj.

- Niadrew, co z radiem...? Puść je wreszcie...

- Próbuję... ale jest zbyt wielka zamieć... cholera, to się w rękach rozlatuje!

Jak mamy iść do przodu, skoro nie wiemy, po jakiej drodze stąpamy...? Chcę usłyszeć coś o narodzie. Proszę, choć jedno słowo...

- Psiakrew, nie możemy tu siedzieć wieki! Ojczyzna wzywa!

- Tia, tia, ojczyzna... ale co z Rantern? Mamy tam tyle wspólnych wspomnień... mam nadzieję, że ta wiocha nie została pogrzebana pod gruzami.

- Ty Rantern się przejmujesz? Co z rodziną?

- Panowie, nie jestem pewien... skoro straciliśmy wszystko, na czym nam zależy, skoro nie mamy dokąd wrócić, a dalej jest tylko więcej mrozu i bólu... to czemu nie zakończymy tego teraz?

Mimo, że myślami byłem daleko, mimo, że moje emocje, jak świadomość powoli zamarzały, nie mówiąc już o fizycznym ciele, te słowa jak ostry nóż dźgnęły mnie i wybudziły z tej dziwacznej hibernacji.

-Wiecie, co mam na myśli... po co walczyć? Po co tu marznąć? Za tym czekają tylko kolejne cierpienia.

Słowa, mimo, że słabe i ciche, zdawały się wręcz dudnić w namiocie. Wiele osób podniosło głowy, część patrzyła na mówiącego nieprzytomnym wzrokiem. Część niestety, owej konwesacji nie słyszy i już nigdy nie usłyszy, chyba, że przysłuchują się jej zza gęstych chmur. Mimo wszystko, w namiocie był taki ścisk, że ciężko było się połapać, kto jeszcze żyje, a kto nie.

Raiel, autor tych dosyć wstrząsających słów, ogólne milczenie uznał za zgodę do chwycenia za SUM-kę, mały, niby harcerski pistolecik.

-Wiecie, ja już podjąłem decyzję, ale... jeżeli ktoś z was też przejrzał na oczy... wt-wtedy mogę mu pomóc. - Powiedział, delikatnie głaszcząc lufę broni. - Jeżeli się zbyt boicie, to póki tu jestem...

Mówił powoli, ważąc każde słowo. Nadana przez niego sugestia wręcz zawisła w powietrzu, lecz wisiała, i wisiała... zero reakcji. Niektórzy byli zbyt wstrząśnięci, niektórzy zbyt zmarzli, a część w ogóle nie rejestrowała, co się dzieje. Wygląda na to, że ja jako pierwszy się otrząsnąłem.

- O czym... o czym ty do cholery mówisz? Kim jesteś... Slakoviańczykiem... czy chorym, tchórzliwym psycholem...?

Irytacja we mnie wrzała, topiąc lód i uwalniając inne emocje. Zaskoczenie, wściekłość, a także zawód. Nie mogłem uwierzyć... w naszym oddziale... ma miejsce ktoś taki jak ON. Nie... on nie jest Slakoviańczykiem. Nie jest moim bratem. Nie jest przyjacielem, nie jest nawet kolegą...

-Słuchaj, na wojnie wszyscy są psycholami. Nikomu nie są potrzebne zasady moralne. To tylko łańcuchy, które trzeba rozerwać, by móc trzeźwym okiem spojrzeć na świat. Z moralnością na wojnie daleko nie zajdziesz... ale czemu ja ci to mówię? - przerwał na chwilę - walczysz w partyzantce już półtora roku... i nie wiesz takich rzeczy?

Jego brudne, ociekające jadem i zdradą słowa wręcz mnie koliły w uszy. Niech ucichną, nie są potrzebne... ale skoro rozmówca sam tego chce...

- To w porządku, zabij się. I tak nie jesteś tu potrzebny. Jesteś wręcz dla nas hańbą.

- Hmmm...? A ty nie? Nie uważaj się za nie wiadomo jakiego bohatera, gdyż zaślepieni, patrzący na wszystko idealizującym okiem idioci nie są tu jakoś specjalnie wymagani. Okłamujesz innych. Okłamujesz samego siebie. Ty sobie wymyślasz rzeczywistość, żyjesz w swoim własnym kłamstwie!

Irytacja, wściekłość, szał. O czym on mówi? Kto tu jest idiotą?

- Wiesz co, szczerze... to dla dobra zespołu.

Wraz z tymi słowami, powoli uniósł dotychczas spoczywający na jego kolanach pistolet. Powoli, powolutku, podnosił się do góry, by wreszcie zatrzymać

się

na

mnie


Właściciel broni był całkowicie spokojny, tylko malutki uśmiech kwitł na jego ustach, jakby był nieświadomy tego, co robił. Albo doskonale o tym wiedział, tylko był po prostu... szalony.




Zdjęcie powyżej zrobione przez Alexey'a Pronin'a.

Bloody SnowWhere stories live. Discover now