Prolog

16 1 0
                                    

Niewiele jest w Forknare miejsc, które uznać można za bezpieczne. Między nabrzeżem, pełnym pijanych marynarzy i bajek o morskich duchach, przez pełne wszelakiej maści siepaczy dzielnice zewnętrzne, kończąc na Kręgu, pełnym wyrachowanych zdrajców, których chlebem powszednim jest wbijanie noży w plecy można znaleźć zaledwie kilka zaułków, w których nikt nie czycha na ofiarę. Z bólem przyznaję to, czego obawiałem się od przeszło dekady - moje ukochane miasto popadło w stan powszechnego zepsucia, a wszystko za sprawą mojej niekompetencji. Ojciec, odchodząc z tego świata, zostawił mi Królestwo, Pałac i Ostrze. Wszystko, czego młody, ambitny książę mógłby potrzebować by wsławić swoje imię i przynieść ludziom dobrobyt. W ciągu zaledwie pięciu lat moi Rycerze założyli własne, mniejsze księstwa, Królestwo niemal się rozpadło a pałac, niegdyś pełen gwaru i barwnych osobowości, przybyłych niekiedy daleko spoza granic mej domeny, straszy teraz pustymi korytarzami. Zostało mi jedynie Ostrze i imię mojego ojca. To wszystko, czego niegdyś młody i ambitny władca mógłby potrzebować, by naprawić swoje błędy.

Był 22 dzień Nowego Świtu, Trzynastego Roku Złotej Ery. Zabawne, że zaledwie trzynaście lat temu wygnano z naszego kontynetu Ognistych Ludzi, a wszystkie siwe brody, zamknięte w wieżach, wpatrzone w opasłe tomy są pewne, że to będzie dla naszego ludu "złota era". Co do jednego mam pewność, żaden z nich nie był w moim Forknare. W Forknare, które obserwowałem teraz z balkonu latarni morskiej, usadzonej na wyspie, którą z portem łączył długi, kamienny most. Latarnik, wiekowy już człowiek, ma syna w moim wieku i często pomagałem obojgu w zamian za drobne przysługi. Poza tym staruszek uwielbia czytać i, poza wyszukiwaniem dla niego co rzadszych tomów, bardzo często przychodziłem posłuchać, jak opowiada o miastach, krainach i ludziach, o wielkich czynach i wojnach. Podobne historie słyszy się w porcie od marynarzy, którzy walczyli trzynaście lat temu o wolność naszej krainy. Oczywiście zasługę za zwycięstwo przyznano ludziom pokroju naszego Hrabiego, którego pałac, otoczony kilkoma hektarami ogrodów, górował nad resztą miasta, wznosząc się nawet ponad strzeliste wieże rezydencji Kręgu. Widząc, jak daleko władca uciekł przed swoim ludem nie mogłem nie poczuć rosnącej we mnie hipokryzji, stojąc na balkonie latarni, zdala od sądnego wzroku mych poddanych. Gdy w końcu udało mi się oderwać spojrzenie od skrytego między drzewami marmuru zdałem sobie sprawę, że od mojego przybycia minęła godzina, staruszek zasnął w bujanym fotelu, ściskając w dłoni fajkę z olchy, nabijaną srebrem i stalą, niechybnie kupioną od handlarzy łupem. Nadchodził zmierzch, syn latarnika wspinał się właśnie po krętych schodach na szczyt. Zawołał ojca, wchodząc na balkon, nie zdając sobie sprawy z mojej obecności. Gdy mnie zobaczył po jego twarzy przemknął cień pogardy. Byłem pewien, że nie będzie chciał wysłuchać moich słów, ale wiedziałem też, że mnie nie odeśle. Postanowiłem odbudować Królestwo, a Jare był jednym z nielicznych, którzy pozostali mi lojalni. Jare był też jedynym, który zgodził się pomóc, po długich namowach. Mówił długo o tym, jak nisko upadło miasto od mojego zniknięcia i ile cierpienia przyniosła ludziom wojna, która choć nie dotarła do Forknare, nie oszczędziła synów i mężów. Jednym z poległych był mój były Rycerz, który szukając odkupienia za wyrządzone mi krzywdy ruszył do walki by zginąć i zostać pogrzebanym daleko od domu. Opowiedziałem jedynie po krótce moje plany i, wstyd się przyznać, długo błagałem o pomoc, powołując się na honor, przyjaźń i imię mego ojca. Jare uległ dopiero, gdy wśród próśb wychwycił słowa skruchy i żalu, moich nieodzownych towarzyszy. Odprowadzając mnie na obszerną klatkę schodową zdawał się starszy o kilka lat a twarz, zwykle pogodna, teraz sprawiała wrażenie kutej z marmuru. Opuszczałem jego latarnię wsłuchując się w rytmiczne uderzenia mechanizmu lampy, w duszy podziwiając rzemiosło, jakie niósł ze sobą ten cud technologii. Jedyne, co trzeba zrobić, by latarnia funkcjonowała, to wymieniać olej w zbiornikach lamp i raz dziennie napinać stalowym kluczem skryte w ścianach sprężyny. Podobne mechanizmy regulują teraz życie całego miasta, choć nie mam pojęcia jak sprawa ma się poza hrabstwem. Koło balansowe, największy wynalazek naszej rasy, podbijało serca mieszkańców Forknare i w zaledwie dwie dekady znalazł zastosowanie w każdej dziedzinie życia, stając się przydatny nawet przy jego odbieraniu. Skrzynka skrywająca sprężyny była nowa i zadbana, świeciła czystym mosiądzem. Na froncie widniał tłoczony symbol Cechu Rzemiosła Mechanicznego. Dwadzieścia lat postępu, niekłopotanego wojną, napędzanego obietnicą lepszego jutra. Wyjąłem z kieszeni kurtki swój mały zegarek na łańcuszku z drobnych jak główka szpilki ogniwek. Opuszczałem wyspę, zachwycając się, jak za każdym razem, misternością tego miniaturowego dzieła sztuki i cudu technologii. Mając dowody na przydatność tego wynalazku przed oczyma nie mogłem pojąć, jak mój ojciec utrzymał nasze Królestwo w ryzach bez podobnych narzędzi oraz jak ja, mogąc w każdej chwili sięgnąć po takowe rozwiązania, mogłem zmienić je w ruiny, które obserwowałem stojąc na moście. Poczucie wstydu nie dawało mi spokoju, nasilając się gdy powolnym krokiem wszedłem na ulice dzielnicy portowej, śledzony przez dziesiątki zimnych spojrzeń.

Clockpunk Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz