- Nie mówisz tego poważnie.
- Musisz się z tym pogodzić.
- Ale nie on... Nie zgadzam się.
- Ten wybór nie należy do Ciebie.
- Jestem jego matką.
- On sam musi wybrać kim chce być. Nie możesz go niańczyć i brać odpowiedzialności za to co zrobił.
- Jest moim chłopcem...Wyrwany ze snu rzuciłem się przed siebie i uderzyłem; łbem w kraty. Otrząsnąłem się i rozejrzałem dookoła.
- Spokojnie, na walenie łbem w klatkę będziesz miał jeszcze czas.
- Co? - mruknąłem.
- Jesteś idiotą, że wróciłeś. - usłyszałem w odpowiedzi.
- Przynajmniej będziesz miała towarzystwo.
- Gardzę takim towarzystwem. - warknęła i uderzyła grzbietem w klatkę abym poczuł się dotknięty.
- Trochę wdzięczności - rzuciłem.
- Zamknijcie się oboje. - dobiegł głos obok mnie. - Nie wiem dlaczego, zostałam na Was skazana. Za jakie grzechy...
- Skopie ci tyłek jak stąd wyjdziemy T. Skoro tak bardzo palisz się do walki. - po raz kolejny uderzyła grzbietem o górę klatki, tym razem metal pode mną zadrżał.
- Po co czekać? Wyrwij się teraz i skop mi dupę. - tupnąłem łapą w podłoże.
- Jeśli próbujesz mnie wkurzyć to ci się nie udało.
- Myślisz? - powiedziałem i zacząłem skakać i tupać łapami po całej powierzchni klatki.W tym momencie drzwi się otworzyły, a ja przestałem skakać po klatce. Słyszałem kroki zbliżające się w naszą stronę.
W końcu go zobaczyłem.
Tego który powinien umrzeć już dawno.
- Witaj Bestio. - jego głos jak sprawcza moc spowodował, że zacząłem warczeć i pokazywać zęby. - Nie cieszysz się z naszego spotkania? Bo ja bardzo. Dziś wyjeżdżamy kochany, czeka naszą czwórkę podróż do Chico.
- To są jakieś żarty. - rzuciłem się na kraty i zacząłem gryźć pręty, próbując je wygiąć.- Andre! - zawołał i po chwili zobaczyłem we własnej osobie faceta z którym musze wyrównać rachunki.
- Co się stało szefie? - zapytał.
- Jako, że ty i on się dobrze znacie przypadła ci rola zrobienia nowej obroży i założeniu mu jej, tak żeby jej nie ściągnął tym razem. - wskazał palcem na mnie. Następnie wstał i wyszedł, zostawiajac mnie i Andre.
- Może czas wyrównać rachunki? - mężczyzna podniósł rękę na której miał założony gips.
Podszedł do mojej klatki i stanął metr przed nią. Nachylił się i powiedział:
- Durny kundel.
W tym momencie rzuciłem się na klatkę i kłapnąłem szczękami tuż przed jego nosem, aż się cofnął. Już miałem nadzieje, ze pozbawię go nosa. Zaśmiał się i odszedł zamykając za sobą drzwi.
- Widziałaś jego rękę? - rzuciłem do Hayden.
- Unikając zbędnych pytań Sherlocku, to ty zmiażdżyłeś mu ją wczoraj. - warknęła.Położyłem się opierając pysk na łapach. W mojej głowie zaczęły się rodzić kolejne myśli odnośnie ucieczki z tego miejsca. Myślałem jak czuje się moja mama, cała moja rodzina. Pragnąłem być przy nich teraz. Razem z nimi spędzić ten stracony czas...
Właśnie w tej chwili uświadomiłem sobie jak bardzo ich potrzebuje. Zawsze miałem w nich oparcie, a teraz wszystko się zmieni.
Przypomniałem sobie jak pierwszy raz się Zmieniłem. Byłem szczęśliwy móc biec przed siebie na czterech łapach. A potem spotkałem tą dwójkę...
Willow i Quentin.
Moje stado.Obudziłem się uderzając o podłoże. Podniosłem się i zobaczyłem, że to nie jest już to ciasne pomieszczenie, w którym byliśmy. Byliśmy w drodze do Chico. Ciężarówka otwierana od zewnątrz, w środku tylko trzy nasze klatki i mnóstwo bagaży.
Czyżby Cameron wynosił się z Kenwood?
Zacząłem krążyć po klatce.
- Przestaniesz? - usłyszałem po jakimś czasie.
- Ile już jedziemy? - zapytałem.
- Jakbym miała zegarek to udzieliłabym ci tej odpowiedzi.
Im dalej jedziemy tym bardziej czuje niepokój. Położyłem się, zamknąłem oczy i zacząłem myśleć o Rose.
CZYTASZ
Prawdziwy Alfa
Người sói17-letni chłopak mieszkający w Santa Rosa borykający się z problemami zwykłego nastolatka i młodego wilka który bardzo szybko się uczy, ale nie potrafi zapanować nad przemianami...