Dzisiejszy poniedziałek był wyjątkowo ciężki, ale jaki miałby być po weekendzie nieprzespanych nocy i litrach wypitego piwa? Nie chciało mi się wstawać z łóżka, dlatego odpuściłem sobie pierwszą lekcję, ale przecież raz na jakiś czas można.
Zostały cztery dni do świąt. Cztery dni do twoich urodzin. Cztery dni do premiery sztuki. Nawet nie wiem, kiedy ten czas minął. Nie mam pojęcia jak to się stało, że tak jakby jesteśmy teraz przyjaciółmi. Nigdy nawet o to nie prosiłem, wiedząc że jesteś poza moim zasięgiem, a tu proszę. Jesteś moim najlepszym prezentem świątecznym.
Ostatnio zastanawiałem się, czy wiesz dlaczego pod każdym kolejnym listem podpisuje się "C". Przecież moje imię nie jest jakoś specjalnie długie, a po drugie nawet nie zaczyna się na C. Ale oczywiście, jest powód.
Opowiadałem ci już o naszym pierwszym spotkaniu, wtedy na boisku. Ale było jeszcze jedno, jeszcze zanim zaczęła się cała akcja z tym przedstawieniem.
To było na początku drugiej klasy, gdy spóźniony biegłem na zajęcia, bo zasiedziałem się w bibliotece. Byłem przerażony, bo były to zajęcia z historii, a było powszechnie wiadome, że Andrews nie toleruje spóźnień, niezależnie od powodu.
Także leciałem przez korytarz, trzymając w ręce książki, których nie zdążyłem upchnąć do plecaka. Był pusty korytarz i słychać było tylko tupot moich stóp i ciężki oddech. Wszystko było okej, dopóki nie nadepnąłem na rozwiązaną sznurówkę i nie poleciałem jak długi na podłogę. Książki rozsypały się po całej podłodze, a ja przeklnąłem pod nosem. To zdecydowanie nie był mój dzień.
I wtedy zanim zdążyłem się podnieść przed moją twarzą pojawiły się czarne vansy, a później dłoń. Twoja.
Powiedziałeś, że taki ładny chłopiec nie powinien tak mówić, a ja poczułem te głupie motylki w brzuchu. Byłeś taki piękny. Nadal jesteś.
Podałeś mi dłoń i pomogłeś wstać, a potem pomogłeś pozbierać książki. Czułem się jak w jakimś filmie, tylko zamiast ci odpowiedzieć, podziękować, cokolwiek, stałem tak jak debil z otwartymi ustami.
Uśmiechnąłeś się potem i ruszyłeś dalej, ale najpierw odwróciłeś się z mrugnięciem i powiedziałeś "Uważaj na siebie, Curly". A ja przepadłem.
Nie dotarłem na tą lekcję, a przez cały dzień miałem w głowie twój głos. Nie miałbym nic przeciwko, gdybyś już zawsze tak do mnie mówił. Gdybyś w ogóle do mnie mówił. Następna taka okazja była dopiero przy próbach.
Sporo się zmieniło, co nie? Ja nie jestem Curly, ty nie jesteś tylko chłopakiem z korytarza, którego obserwuję. Codziennie jemy razem lunch, wyjechaliśmy razem na weekend, potrafimy siedzieć godzinę w aucie rozmawiając. Do tego nie ma lekcji bez smsa od ciebie. Mamy nawet wspólne zdjęcia, a jedno z nich robi za tapetę na moim telefonie.
Nie spodziewałem się tego wszystkiego. Ale podoba mi się tak jak jest. I wiem, że nie potrzebuję nic zmieniać. Ważne że mam Cię obok i mam świadomość, że w każdym momencie mogę do Ciebie zadzwonić z każdą, nawet najmniejszą drobnostką.
Dziękuję ci. Za wszystko. Mimo że robisz to nieświadomie i nawet nie zdajesz sobie sprawy ile to dla mnie znaczy, ale i tak dziękuję. Sprawiasz, że ciągle się uśmiecham, nie ważne co.
C.
CZYTASZ
500 steps to you | l.s.
FanfictionC. codziennie od pisze list do chłopaka, który mu się podoba, ale nigdy go nie wysyła, składa kartkę i chowa do pudełka w szufladzie. A każdy z tych listów ma dokładnie 500 słów. "A Ty stałeś tam, stałeś lekko zgarbiony na środku i patrzyłeś tylko n...