Rozdział 23

638 56 17
                                    

Mycroft nieźle się zdziwił, gdy wrócił do domu i zastał mnie w swojej koszuli, ale nic nie powiedział.

Zaczęłam wypytywać o ten cały zamach, ale stwierdził, że jego ludzie nic jeszcze nie wiedzą. Jego ludzie może nie - on raczej tak. Uprzedził nas o ataku, zanim on nastąpił, czyli miał silne dowody, żeby tak twierdzić.

To wszystko mi nie grało i cała ta sytuacja była chora, ale głowa mi pękała od nerwów i nie chciałam tamtego dnia o tym myśleć.
Wydawało mi się, że to wszystko zdarzyło się kilka dni temu, a nie raptem kilka godzin.

- A co z Tomem? I z goścmi? - spytałam, nalewając do swojej szklanki jeszcze trochę wina, które znalazłam w kuchni Holmesa.

Przez chwilę patrzył w ciszy na swój kieliszek, jakby nie miał zamiaru mi odpowiedzieć, ale po chwili odparł:

- Twój narzeczony jest w szpitalu. Jego stan jest ciężki, ale stabilny. Gościom udało się uciec na czas.

Przygryzłam wargę, na której znajdowały się resztki szminki.

- Czyli...ich celem byłam ja? My? - spytałam, choć tak naprawdę odpowiedź poznałam, gdy jeden z terrorystów chciał we mnie strzelić.

- Tak.

Nie chciałam nawet wiedzieć dlaczego; nie było mi to potrzebne - nie teraz.

Wzięłam łyk wina i lekko skrzywiłam się, czując jego kwaśnawy smak. Odstawiłam szklankę na bok, spuszczając głowę.

- Włosy - westchnął Mycroft i odgarnął moje włosy, które prawie wpadły do napoju.

- Mam je w dupie - odparłam, mimo wszystko odrzucając je do tyłu.

- Jakie słownictwo...A zawsze byłaś taka grzeczna - zaśmiał się krótko, a ja pokręciłam głową rozbawiona.

- Znudziło mi się - oznajmiłam.

Mężczyzna wyjął paczkę papierosów i zapalił jednego. Kiedyś powiedziałabym mu, że to niezdrowe i zabrałabym mu papierosa.
Wtedy też go zabrałam, ale zamiast go wyrzucić, przyłożyłam go do ust.

Holmes popatrzył na mnie zdziwiony, a ja zanurzyłam się w dymie i po chwili, kaszląc oddałam mu go.

- Nie wiem, co w tym takiego przyjemnego - burknęłam po sekundzie.

- Nie zrozumiesz.

Wstałam od stołu i wyszłam na balkon. Było już ciemno i chłodno, zwłaszcza, że miałam na sobie cienką koszulę. Koszulę Mycrofta.

Oparłam się jednak o barierkę, wpatrując się w nocny, spokojny krajobraz.

- Za cicho tutaj - stwierdziłam, gdy za plecami usłyszałam kroki.

- Nieprawda - odezwał się Mycroft - Jesteś po prostu nieprzyzwyczajona.

Prychnęłam cicho, kręcąc powoli głową. Znowu poczułam w nozdrzach zapach papierosa.

Poprawiłam koszulę na moich ramionach, bo pod koniec października temperatura nie była najlepsza do przesiadywania na tarasie.

Mycroft najwyraźniej to zauważył i westchnął.

- Jesteś nienormalna.

- Dziękuję. Normalniejsza byłam, będąc pupilkiem swojego ojca i przymilając się tym wszystkim politykom. Oczywiście... - odpowiedziałam cicho, a na wspomnienie tamtych dni, w moich oczach zabłysnęły łzy - A teraz jestem nienormalna, bo stoję na tarasie w samej koszuli...

- Mojej koszuli - wtrącił.

- Masz tysiące koszul - odparłam.

- Ale tylko jedna będzie pachnieć twoimi perfumami.

Popatrzyłam na niego z mieszanymi uczuciami. Próbowałam odczytać coś z jego twarzy, ale był porgrążony w ciemności.

- Niekoniecznie - szepnęłam - Jeszcze kilka koszul będziesz musiał poświęcić. Chyba, że będziesz na tyle głupi i dasz mi swoją kartę kredytową.

Wybuchnął śmiechem, a na mojej twarzy nieświadomie również pojawił się uśmiech.

- Nikt nie jest aż tak głupi, Aileen - oznajmił po chwili.

- No to współczuj swoim koszulom...

I'm serious, Mr. HolmesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz