Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.
I jeszcze raz. I po raz kolejny. I dziesiąty, dwunasty, aż do osiemnastego. W końcu udaje mi się odrobinę uspokoić. Patrzę jeszcze raz na wszystkich moich przyjaciół. Hunk, Pidge, Shiro i Keith. Keith.
Jesteśmy na terenie wroga. Galra otacza nas ze wszystkich stron.
Jesteśmy na statku Lotora.
Cholera. Jakim, kurwa, cudem udało nam się wpaść w takie bagno?
Stoimy na środku rozległego skrzyżowania kilku korytarzy, jest ich sześć czy siedem. Nie jestem pewien.
Wokół nas migają fioletowe światła. W każdym momencie może przejść obok nas patrol, a wtedy będziemy martwi, nie bedziemy mieli żadnych szans na przeżycie. Cały czas polegamy jedynie na czystym szczęściu i przypadku. Tylko dzieki wyjatkowemu zbiegowi oklicznosci dalej oddychamy.
Shiro pokazuje nam na migi swój plan. Szczęście sie w koncu skończy, potrzebujemy planu. W koncu nie możemy wszystkiego pozostawić samemu sobie. Hunk, Pidge i on mają iść na mostek, a ja i Keith pilnować wejścia do niego. Jeśli, kiedy, coś pójdzie nie tak, będą mieli trochę czasu, gdy ja i Keith będziemy powstrzymywać Galran. Wszyscy wiemy co mamy robić.
Pidge sprawdza na mapie gdzie mamy iść. Udało jej się wcześniej włamać do części systemu i ją zdobyć. Nie mamy czasu na gubienie się. Wejście na mostek okazuje się być na końcu jednego z korytarzy.
Na znak czarnego paladyna podrywamy się z ziemi i pędzimy w stronę Galran stojących przy wejściu, naprzeciw nas. Pokonujemy ich szybko i sprawnie. Nic dziwnego, skoro nas jest piątka, a ich tylko dwójka.
Otwieramy drzwi do pomieszczenia. W pierwszej chwili nic się nie dzieje, ale zaraz, gdy tylko załoga nas dostrzega zostajemy ostrzelani. Razem z Hunkiem strzelamy do nich, dając szansę na atak reszcie drużyny. Paladyni wbiegają na mostek i atakują załogę z impetem. Dzięki pracy zespołowej i wielu wcześniejszych wspólnych treningach jesteśmy w stanie szybko, sprawnie i skutecznie pracować razem. Po chwili walki udaje nam się obezwładnić Galran.
„Uważajcie na siebie" rzuca jeszcze Shiro, Hunk klepie mnie w ramię, Pidge posyła nam uśmiech i już zajmują miejsca przy panelach, a ja razem z Keithem wychodzimy na korytarz zamykając wejście.
Odwracamy się plecami do drzwi i chowamy za pierwszy filar najbliżej nich. Zyskamy element zaskoczenia. Poza tym tak jest bezpieczniej. Kij z tym, że jesteśmy w paszczy lwa i prawdopodobnie dziś zginiemy.
Cholera, możemy dziś umrzeć.
Spoglądam na chłopaka stojącego obok mnie. Jego wzrok jest skupiony na korytarzu, z pod hełmu zaczęły mu wychodzić pojedyncze włosy.
To pewnie przez ten szaleńczy bieg i walkę.
Razem z Keith'em zdejmujemy nasze hełmy, by przez chwile odetchnąć świeżym powietrzem, o ile można tak nazwać to tłoczone i wytwarzane przez maszyny. Dalej jednak jest ono lepsze niż powietrze tworzone przez nasze kostiumy.
Zauważam pojedyncze kropelki potu połyskujące na czole Keitha. Część grzywki mu się do niego przykleja. Na jego bladym policzku odznacza się blizna. Udowadnia, że nawet on, tak niesamowity wojownik, może zostać zraniony. Może umrzeć.
Keith może umrzeć.
Ta myśl uderza mnie.
Nagle jego wzrok przenosi się z korytarza na mnie, spogląda mi w oczy swoimi, cudownie fiołkowymi, tęczówkami.
Syreny alarmowe nagle rozbrzmiewają nad naszymi głowami. Zorientowali się już wszyscy. Zaraz przyjdzie po nas wielka armia Lotora. Nie podołamy im. Nie sami.
Gdybyśmy tylko mieli wsparcie. Nagłe akcje nie sprzyjają organizacji. Jednak dobra okazja na pokonanie doskonale zorganizowanego uosobienia zła nie trafia się często. Mimo to nasze szczęście może się szybko skończyć. Nasze szanse na zwycięstwo zmniejszają się z każdą sekundą, a z nimi szanse na przeżycie. Lotor nie wypuści nas żywych. Zabije, będzie torturować lub uwięzi w nieludzkich warunkach i wypuści z cel dopiero na nasz własny pogrzeb.
Szybko odwracam wzrok zerkając na korytarz i zaraz potem znowu spoglądam na bruneta przede mną. To mogą być nasze ostatnie chwile, ostatnie sekundy.
Najpierw patrzę w jego oczy, a następnie na lekko rozchylone wargi. Zastanawiam się jak smakują. Nie mogę znieść myśli, że mogę dzisiaj umrzeć, a ja nigdy ich nie posmakuje. Nigdy nie wyznam mu swoich uczuć. Nigdy nie powiem „kocham cię" i nie będę czekał w niepokoju na jego reakcje, na jego słowa. Nigdy się nie przekonam, czy ten wspaniały chłopak odwzajemnia moje uczucia. Tracę to wszystko przez Lotora, Zarkona i ich głupią wojnę, w którą zostaliśmy przypadkowo wplątani. Dlatego mrucząc ciche „pierdole to" łapię Keith 'a za kark i przyciągam do siebie.
Wpijam się zachłannie w jego wargi i całuje tak mocno jak gdyby był to mój ostatni pocałunek w życiu, ostatnia deska ratunku przed utonięciem. I tak chyba jest.
Najpierw chłopak jest zaskoczony. Nie trwa to jednak długo. Sekundę potem Keith oddaje pocałunek z taką samą pasją z jak moja. Łapie mnie za biodra i przyciąga bliżej siebie. Nawet nie wiem kiedy pogłębiamy pocałunek i nasze języki splatają się ze sobą. Desperacko próbuję mu przekazać w pocałunku ile dla mnie znaczy, jak bardzo go kocham i jak ogromnie nie chcę aby zginął. Próbuję mu przekazać, że potrzebuje go bardziej niż czegokolwiek innego, bardziej niż powietrza.
W końcu odrywamy się od siebie, bo okazuje się że jednak potrzebujemy powietrza. Obaj oddychamy ciężko. Dalej jesteśmy spleceni ze sobą. Stykamy się czołami. Keith ma lekko przymknięte oczy, kiedy otwiera je i spogląda na mnie czuję jak miękną mi kolana. Uśmiecham się lekko do niego.
To ta chwila.
- Kocham cię. – Szepczę dokładnie wypowiadają każde słowo, aby na pewno dotarło do chłopaka w pełnej mocy. Pieszczę każdą literkę z osobna i sklejam je ze sobą nadając im idealny wydźwięk i sprawiając, że są ze sobą idealnie zharmonizowane. Nie mogę przecież zginąć nie mówiąc mu tego, on musi wiedzieć. Musi znać moc tego uczucia, a ja mam tylko te dwa wyrazy i krótką chwilę aby mu przekazać wszystko co czuję. Inne opcja wydają mi się nie istnieć. Tak po prostu ma być.
Widzę w jego oczach zrozumienie.
Brunet już otwiera usta aby mi odpowiedzieć, ale słyszymy szybko nasilające się kroki. To żołnierze. Przyszli po nas.
Chłopak rezygnuje z jakichkolwiek słów bo wie, że to mogłoby zdradzić naszą kryjówkę, a wtedy bylibyśmy żywymi trupami. Daje nam ona przecież namiastkę bezpieczeństwa jeśli w ogóle istnieje ono jeszcze na tym przeklętym statku.
Zamiast tego szybko przyciąga mnie do siebie, nie pozostawiając między nami pustych przestrzeni i spogląda głęboko w oczy przekazując za pomocą jednego spojrzenia miliony uczuć, obietnic i wizji wspólnej przyszłości. Potem jeszcze raz mnie pospiesznie, mocno całuje, składając niemą przysięgę, że wyjdziemy z tego cali. Obaj.
Odrywamy się od siebie, zakładamy nasze hełmy, odwracamy przodem do korytarza i zajmujemy pozycje gotowi bronić naszych przyjaciół znajdujących się na mostku oraz siebie nawzajem.
Żołnierze Galry wbiegają na korytarz.
Wychylam się zza kryjówki i zaczynam strzelać.
CZYTASZ
"Pierdole to" - Klance
FanfictionPodczas ostatecznej bitwy Lance postanawia przestać przejmować się konsekwencjami. Akcja dzieje się gdzieś mniej więcjej po 5/6s. Lotor żyje i ma się dobrze rządząc imperium, Zarkon nie żyje. Allura nie jest już palladynem, jest pierwszy skład (Shi...