Wstałam przecierając oczy, łóżko zaskrzypiało, a gołe stopy postawione na zimnych kamieniach zaszczypały. Wyszłam przed moją chatkę położoną głęboko w lesie Granicznym. Jest on tak zwany ponieważ leży on na granicy dwóch największych mocarstw tego kontynentu - od lat toczą one ze sobą wojny. Podobno jest ona spowodowana przewodnictwem dwóch różnych bogów nad tymi krainami. Osobiście w to nie wierzę, mieszkam w tym lesie od kąd pamiętam i jedyną niezwykłą rzeczą jaką widziałam to skrzaty raz na jakiś czas przebiegnie tędy dariada lub chochlik.
Tak jak to robię codziennie od śmierci mojego ojca przemyłam twarz i przebrałam się w mój codzienny strój, w którym wychodzę na zbiory do lasu. Chwyciłam skurzana torbę, nie musiałam sprawdzać jej zawartości wiedziałam co w niej jest. Już miłam wybiec przed dom gdy w przypomniałam sobie o łuku leżącym w koncie pokoju. Przełożyłam go przez plecy razem z kołczanem staranie wykonanych strzał z postrzępionymi lotkami.
Nie zatrzymują się zaczęłam kierować się w stronę ścieżki do lasu w miedzy czasie wyjęła z torby ostry nóż myśliwski który przytroczyłam do paska. Nie miałam zamiaru go wykorzystać do walki pomimo, że ojciec zawsze przestrzegał mnie przed wychodzeniem do lasu bez broni. Był mi potrzebny w celu zebrania kliku ziół oraz traw na liny.
W głowie ułożyłam sobie plan co dzisaj musze zebrać w lesie przed zmierzchem. Wiem, że często znajduje dla siebie nie potrzebne zadania ale praca pozwala mi nie myśleć o tym, że jestem sama.
Po pierwsze zebrać zioła oraz trawę, z której zapłatam liny. Zbliżała się zima wiec trzeba zdążyć wszystko ususzyć i posegregować. A gdy spadnie śnieg nie wydostanę roślin z pod warstwy puchu.
Po drugie wiem, że w domu zostało trochę mięsa dla mnie ale mój pies gończy - Osten potrzebuje jeść. W sumie zastanawiające, że nie przyszedł się dzisiaj przywitać.
Po trzecie trzeba wyłowić i naprawić siatki do połowu ryb (właśnie do tego mi liny). I od tego właśnie zacznę.
Gdy tak o tym wszystkim myślałam mój brzuch nagle się odezwał przypominając mi o tym, że nie zjadłam dzisiaj śniadania. Postanowiłam po drodze nad jezioro zachaczyć o jakbłonkę rodzoncą czerwone soczyste jabłka.
Kiedy dotarłam pod drzewko wdrapałam się na jedną z grubszy gałęzi zerwałam 3 owoce. Dwa wrzuciłam do torby a w jedno wgryzłam się tak żeby mieć wolne ręce.***
Gdy dotarłam nad jezioro podeszłam do tafli wody. Nie zrobiłam tego otwarcie gdyż słyszałam ten towarzyszący mi od urodzenia głos, który ostrzegał mnie za każdym razem gdy miło się stać coś niebezpiecznego.
- Ukryj się nie jesteś tu bezpieczna... - mówił a ja wiedzilam, że nie mogę go zignorować.
Zdjęłam łuk z ramienia i pochylona pobiegłam jak najciszej do wielkiego drzewa o ogromnej koronie. Pomimo dość później pory roku na gałęziach wciąż były liście. Złapałam się dwóch gałęzi i już miłam się odbić żeby wspiąć się gdy w mojej głowie znowu odezwał się głos:
- Uważaj... nie z tej strony - przeszłam na drugą stronę pnia i chwyciłam go.
W tym momencie usłyszałam kroki trzech ludzi... a przynajmniej istot, które poruszały się na dwóch nogach. Nie traciła czasu ostrożnie wpiełam się, starałam się zachowywać bezszelestnie. Przykucnęłam na dość grubej gałęzi wiem, że nie udźwigneła by postaci o normalnych gabarytach lecz ja należałam do osób nie wielkich. Mój ojciec zawsze się martwił dlaczegi jestem tak strasznie niska skoro on był bardzo wysoki.
Wyjęłam jedną strzałę z kołczanu. Nie chciałam jej używać ale ostrożności nigdy za wiele. Usłyszałam krzyk... od jak dawna nie słyszałam ludzkiego głosu? Oczyściłam umysł z nie potrzebnych myśli, a moje ciało się spieło. Na polanę wbiegli dwaj mężczyźni byli uzbrojeni w miecze jeden z nich był ranny.
Natarł ten zdrowy był wysoki i miał krutkie blond włosy. Na szerokim torsie widniało duże złote słońce. Podobne znajdowało się na tarczy, którą dzierżył w lewej dłoni. W drugiej miał jednoreczny miecz o nie za długiej klindze. Ranny odskoczył pomimo obrażenia jego ruchy były szybkie i zwinne. Był równie wysoki co ten drugi, miał ciemno kasztanowe włosy i trochę ciemniejszą karnacje. Uzbrojony w duży miecz dwuręczny, a ubrany... jego strój... nie był ani podobny do blondyna ani do tego co nosił ojciec. Miał na sobie ciemną koszule w niektórych miejscach była wzmacniania. Miał również ciemne skurzane spodnie oraz buty, nigdy podobnych nie widziałam, były z brązowej skórki ze srebrnymi klamrami. Spojrzałam na swoje buty stare, zadarte zrobione jeszcze przez mojego ojca.
Kurde. Znowu się rozproszyłam. Spojrzałam na walczących. Blondyn miał przewagę lecz szatyn się nie poddawał odepchnął cios i zadał kontrę. Tracił siły na jego twarzy widać było ból i zmęczenie. Walka trwała a ja nie wiedziałam co robić. Ten zdrowy znów zatakował, brunet w ostatniej chwili odskoczył w bok dzięki czemu jego przciwnik stracił równowagę. Zyskał dzięki temu czas. Zmroziło mnie. Nie wiem jak to zrobił przecież byłam dobrze ukryta, ale spojrzał na mnie takim nie winnym wzrokiem. Wręcz błagał o pomoc.
W moich myślach stoczył się pojedynek, wręcz tak samo zacięty jak ten, który był na polanie przede mną. Z jednej strony może nie musiałabym być sama, a z drugiej niebezpieczeństwo nie wiadomo jakie plany ma ten gość. Jedne myśli atakowały drugie, już miałam zrezygnować z próby ratunku lecz w tym właśnie momencie zrozumiałam, że nie umyślnie brunet zdradził moje położenie jego przciwnikowi. Jeżeli do tej pory miałam jakiekolwiek inne rozwiązanie to już je straciłam. Napiełam łuk, wycelowałam i wypuściłam strzałę tym samym momencie wypuszczając powietrze z płuc.***
Hejka czytelnicy i inne stwory! Przychodzę do was z opowiadaniem, które początkowo miało pozostać ukryte w moich zeszytach lecz uznałam, że może to nie jest za dobry pomysł więc oto tu jestem! Mam nadzieję, że was zaintrygowała!Do przeczytania!
KorAll2PS: Przepraszam za wszystkie błędy, naprawdę się staram żeby ich nie było.
CZYTASZ
Pogranicze
FantasyMłoda dziewczyna - Sealla mieszkała w magicznym lesie zwanym Granicznym od kąd pamięta. Rok temu odszedł jej ojciec, była to jedyna osoba, która znała. Nauczył on jej wszystkigo co teraz potrafi. Była ona samotna i z każdym dniem stawała się bardzie...