Zrobiła czterdzieste siódme wyżłobienie. Minął kolejny tydzień jej niewoli. Sine usta zacisnęła w wąską linię, wpatrując się w swoją ścianę. Przez ostatnie trzy dni miała spokój, nikt jej nie ciągnął na kolejne tortury. Ollivader kręcił głową, jak ta dziewczyna marnieje z dnia na dzień pobytu tutaj, a przecież ktoś tak ważny dla samego Czarnego Pana powinien być lepiej traktowany; dostawać lepsze racje żywnościowe, ubranie na zmianę. Dziewczyna zaczynała czuć się w ciemnych lochach jak w domu. Nadal prosiła, aby pan Garrick zamykał oczy i zatykał uszy, kiedy ona potrzebowała załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Dodatkowo przez intensywny stres i tortury, spóźniał jej się okres, co mogło później odbić się na jej zdrowiu, o ile kiedyś by stąd wyszła.
Czterdzieści siedem.
I nikt z Zakonu nie próbował jej ratować. Czyżby od razu skazali ją na straty? Gdy podnosiła brudną, przepoconą, poszarpaną koszulkę do góry, można było policzyć jej wszystkie żebra. Policzki również stały się bardziej zapadnięte, a wyraźne cienie pod oczami sprawiały wrażenie, że bardziej przypominała upiora, aniżeli człowieka. Dłonie jak u szkieletu przesunęły po wyżłobieniach.
- Alice - zagaił Ollivander, wpatrując się w podniszczony swój płaszcz, w którym dziewczyna dosłownie tonęła - sądzę, że to powinno się skończyć. Jeszcze kilka dni i nie przeżyjesz.
Dziewczyna z ociąganiem odwróciła głowę w jego stronę. Dałby głowę, że usłyszał przy tym trzask kości.
- Czyli... co pan sugeruje? - wyszeptała.
Ollivander całym sercem był przeciwny Voldemortowi, jego ideologiom i przede wszystkim Śmierciożercom, dlatego danie mu tego, czego chce mogło sprowadzić na oba światy zagładę, a Alice z jakiegoś powodu wzbraniała się przed tym. Za cenę własnego życia broniła swej krwi, chociaż to wyniszczało ją od środka. Może nie tyle, że nie dostawała odpowiedniej ilości jedzenia, bo choć jadło było mdłe, to jednak starczało, by zatrzymać siły - dlatego Ollivander czuł się dobrze. Alice po prostu nie ruszała tego jedzenia, zdarzało jej się nie jeść kilka dni, by za którymś razem rzucić się łapczywie na posiłek, następnie go zwracając. Ginęła sama w sobie. Rozpadała się. Kolor jej skóry zlewał się z mrokiem lochów.
- Zakończ to. Pozwól mu...
- Nie. Nie dam mu nic, poza swoim zgonem.
Pomimo tego, że stała nad przepaścią, na której samym dole czaiła się śmierć, w jej oczach tlił się pożar, iskry, które nadal się tliły, wybuchały, a potem przygasały i tak w kółko.
- Panie Ollivander... - tym razem ona rozpoczęła rozmowę. - Niech mi pan opowie, czym jest Czarna Różdżka...
Mężczyzna popatrzył na nią wyraźnie zaskoczony, ale jako wytwórca różdżek znał tę opowieść aż za dobrze, więc opowiedzenie jej nie było żadną przeszkodą. Zwłaszcza, że Alice potrzebowała rozmowy, by pozostać przy zdrowych zmysłach.
*****
Kroki zbliżały się, więc Garrick przerwał opowieść. W drzwiach stanął z szelmowskim uśmiechem Greyback, który bez słowa szarpnął mężczyznę za ramię i wyprowadził z lochów. Wychodząc, posłał Alice upiorny uśmiech, eksponując przy tym ostre kły. Jednak Alice nie miała nawet już siły, aby chociaż mogły przejść ją dreszcze. Gdy zniknęli u szczytów schodów, a kroki ucichły, upadła na ziemię.
- Gdzie... jest - zakaszlała - Czarna Różdżka?
Cisza.
- Grindelwald...? - powtarzała jego nazwisko niczym mantrę. Zacisnęła mocno, na tyle, ile była w stanie, jego znak, ale odpowiadała jej cisza. - Błagam... Grindelwald... nie zostawiaj mnie samej. - Ukucnęła, ukrywając twarz w dłoniach. - Nie chcę być... sama...
CZYTASZ
Avada Kedavra ✔
FanfictionTRWA POPRAWA BŁĘDÓW TRYLOGIA ZAKLĘĆ NIEWYBACZALNYCH - 1 tom ,,Gdy jedno zaklęcie odbierze ci wszystko, to jedno zaklęcie może ocalić ci życie''. Rodzina Manson, którą niegdyś łączyły bliskie relacje z rodem Blacków i Malfoy'ów pewnej nocy zos...