- Rejs na kolebkę, przy dobrym wietrze zajmie nam niecałe trzy tygodnie - Odezwał się głos po prawej stronie Sadie, gdy ta stojąc na rufie, patrzyła się na niebo usłane morzem gwiazd. Nie ruszyła się z miejsca przez cały dzień. Zamarła stojąc w jednym miejscu i choć zarówno Ian, jak i Archer próbowali do niej jakoś dotrzeć, to odchodzili niezaszczyceni nawet jednym spojrzeniem, nie wspominając już nawet o rozmowie. I choć Rastrow nie było widoczne od kilku dobrych godzin, Sadie i tak zdawało się, że widzi płomienie trawiące miasto.
Sadie odwróciła głowę, a jej wzrok spoczął na skośnookiej pani kapitan. Kobieta stała obok niej z założonymi za plecami dłońmi. Była ubrana w dokładnie to samo co pamiętnego dnia, gdy pomiędzy rozegrała się potyczka pomiędzy nią a dziewczyną.
- Powinnaś wypocząć.
Sadie westchnęła głośno i spojrzała na horyzont. Dokładnie tam, gdzie zniknęło Rastrow.
- To moja wina - powiedziała, a jej głos był pusty, beznamiętny. To było pierwsze, co powiedziała, nie odzywała się od kilku godzin i to właśnie te słowa przerwały jej długie milczenie. - To ja ich wszystkich zabiłam.
Pani kapitan nie odpowiedziała, wciąż milcząc, wpatrywała się w dal.
- Czego oczekujesz? Że zaprzeczę? Zacznę ci współczuć? - powiedziała w końcu, spoglądając na powrót na dziewczynę. - Nie powinnaś była w ogóle zatrzymywać się w mieście.
Nastąpiła cisza. Sadie jakby skurczyła się w miejscu, jej ramiona przygarbiły się, a głowa opadła. Usłyszenie tych słów wypowiedzianych przez kogoś innego, utwierdzających ją w tym przekonaniu, które sobie wytworzyła. Czuła, jakby ktoś wyssał jej cały tlen z płuc.
- Nie wiem, co Anastazja w tobie widziała, nie mam pojęcia, czemu się dla ciebie narażała - odezwała się kobieta, sypiąc więcej soli na rany Sadie. - Ona była moją przyjaciółką...
- Przykro mi - wyszeptała dziewczyna, naprawdę było jej przykro, nie chciała, by ktokolwiek umierał. W jej umyśle panowała jednakże pustka. Obezwładniająca cisza.
- Przestań chrzanić - syknęła pani kapitan. - Anastazja dostrzegła coś w tobie, byłaby zdegustowana twoim widokiem teraz. To jest wojna. Wojna niesie za sobą ofiary. Weź się w garść - wysyczała pani kapitan.
- Ja... - wyszeptała Sadie, spoglądając na kobietę, ta jednak zdążyła już odwrócić się do niej tyłem.
- Kapitan Waverly.
- Co? - zapytała Sadie, mrużąc brwi, a kobieta zatrzymała się w pół kroku, jednak nie odwróciła się twarzą do niej.
- Mów mi Kapitan Waverly - powiedziała i odeszła.
Sadie westchnęła, przecierając twarz. Wiedziała, że nie mogła do końca życia pozostać w jednym miejscu, wpatrując się w horyzont. W końcu tyle osób na niej polegało... Archer, Ian, Kyler, gryfy, ojciec... Anastazja. Nie mogła pozwolić sobie na to. Nie potrafiła jednakże się wyrwać z tego otępienia.
Jak pozbierać się po czymś takim do kupy? Dziewczyna chwiejnym krokiem udała się pod pokład, aby dojść do kajuty załogi. Wszędzie rozłożone były hamaki, w większość już zajęte miejsca noclegowe trzeba było omijać niczym drzewa w lesie. Sadie rozglądała się dookoła, próbując ignorować natrętne spojrzenia i szepty załogi, aby odnaleźć resztę swojej drużyny, albo raczej tego, co z niej pozostało. Gdy ich w końcu dostrzegła, poczuła ucisk w sercu.
Jej towarzysze siedzieli na skraju pomieszczenia, na jakichś skrzyniach, ze zwieszonymi głowami. Obok nich na dwóch hamakach leżały ranne ciała Kylera i Basseta. Ducha nie było nigdzie w pobliżu widać, Sadie nawet nie czuła jego obecności. Jakby zniknął. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, próbując pozbyć się guli, która nagle pojawiła się w jej gardle. Źle się czuła, gdy nie było go przy niej, choć ciężko jej było się do tego przyznać.
CZYTASZ
Trzynastka
FantasyPrzyodziała na siebie zbroję, ciężką, z sokołem na piersi. Do ręki wzięła miecz. Spojrzała ukradkiem na towarzyszącego jej ducha. On jednak patrzył się w dal. Na drogę, która była przed nimi. Jakby wiedział, co ich czekało. Jakby wiedział, w jakie k...