Szedłem w zawrotnym tempie, starając się zetrzeć stróżke krwi, która ciągnęła się od rozciętego łuku brwiowego, kończąc na moim obojczyku. Jak Boga kocham wiedziałem, że równie dobrze mogłem wchodzić do dębowej trumny, przyodziany w jakiś czarny garniak.
Po raz kolejny Jimin miał ujrzeć mnie z ranami na twarzy i ciele czy licznymi siniakami. Nie wspominajmy o krwiakach pod skórą oraz draśnięciach po ołowianych kulach z broni palnej o krótkim bądź długim zasięgu.
Po prostu wyglądałam, jakbym dopiero wrócił z jakiegoś pobojowiska, co rzecz biorąc się zgadzało, ale warto było dla tych setek kilogramów kul, o których jakakolwiek wzmianka mogła zakończyć się nieciekawą wizytą na posterunku policyjnym, ale nie miałem czego żałować.
Poza bólem, który za każdym razem miażdżył drobne ciałko Park Jimina. Oh, tak. To była najsurowsza z kar jakie tylko mogli mi przypisać Bóg z Diabłem. Widok wilgotnych oczu blondyna zawsze przyprawiał mnie o ostre kłucie w klatce piersiowej. Gorsze niż uczucie posiadania pocisku w ramieniu czy gdzieś w udzie. Po prostu najgorsze co mogły zobaczyć moje młode oczy.
Ale kochałem tego dzieciaka i prędzej przystawiłbym sobie lufę od pistoletu do czoła, niż żył bez niego. A, uwierzcie, były takie momenty, gdy cały zasmarkany i z łzami, płynącymi ciurkiem po policzkach pakował walizkę, by wyjść z mojego, w zasadzie naszego, mieszkania, ale ostatecznie zostawał, widząc jaką ruiną się stawałem, z chwilą świadomości, iż jestem na tyle beznadziejny, że miłość życia mnie opuszcza.
On był moim aniołem, dla niego wracałem codziennie do mieszkania, by poczuć jego słodki zapach czy skryć w ramionach i patrzeć, jak jego pełne usteczka wywijają się w przepięknym uśmiechu, który zawsze zapierał mi dech w piersiach. Po prostu wpadłem w sidła miłości po uszy, dla tego uroczego blondyna. Rany, mogłem dla niego przejść po rozżanej do czerwoności metalowej blaszce, byleby jego cudną twarz dalej przyozdabiał najjaśniejszy uśmiech. Ugh, oszalałbym bez niego.
Byłem coraz bliżej bloku, w którym mieszkałem z blondynem. Z każdą chwilą mój oddech przyśpieszał, gdy myślałem intesywnie o jego zapłakanej twarzy. Wszedłem szybko do klatki, nabierając ze świstem powietrza do płuc. Bałem się cholernie widoku łez u Jimina. To było tak rozrywające, że często gęsto w moich oczach również lśniły słone krople. Wbiegłem na trzecie piętro, co prawda kilka razy prawie witając podłogę, ale to tylko szczegół.
Otworzyłem drzwi jak najciszej się dało, mając nadzieję, że ten dzieciak chociaż się położył, ale co mi z tego skoro on i tak zawsze siedział w salonie i czekał aż mnie zobaczy.
Gdy stałem już w środku małego korytarza, zamknąłem drzwi, opierając się o nie i wzdychając głęboko. Na prawdę modliłem się w duchu, aby Jimin spał albo chociaż przysypiał, ale na co mi to? Przecież wyraźnie słyszałem ciche kroki, kierujące się w moją stronę, a później widziałem skarpetki w gwiazdki, które nosił Park. Bałem unieść się opuszczoną głowę.
Czułem się jak bacznie mnie obserwuje, czekając na chociaż kilka krótkich słów wyjaśnienia, ale co miałem mu powiedzieć, że znów brałem udział w bardziej niż nielegalnej akcji tylko po to, żeby zarobić pieniądze na życie? Blondyn od razu uciekłby do pokoju po spakowaną walizkę, a później ode mnie.
— Czekam na wyjaśnienia, JeongGuk. — powiedział podchodząc do mnie. — Chce wiedzieć, czemu tak późno wróciłeś do domu. — położył dłoń na moim prawym policzku, który był umazany krwią, nawet się nie wzdrygając.
Przestał, bo nie raz opatrywał mi rany i sam zmuszał się do tego, wtedy w moim gardle powstawała gula, zwężająca je nie miłosiernie. Nie mogłem nigdy spojrzeć mu w oczy, nie potrafiłem. Zgarniałem go w ramiona i chowałem twarz w zagłębieniu, zaciągając się jego zapachem, kojącym moje nerwy. Ten chłopak stał się moim tlenem, nie mogłem bez niego funkcjonować jak człowiek.
CZYTASZ
❝ 𝒈𝒂𝒏𝒈𝒔𝒕𝒂 ❞ ★ 𝒌𝒐𝒐𝒌𝒎𝒊𝒏
Fanfiction❝ 𝒈𝒅𝒚 𝒈𝒂𝒏𝒈𝒔𝒕𝒆𝒓 𝒄𝒉𝒄𝒆 𝒖𝒌𝒐𝒄𝒉𝒂𝒄 𝒔𝒘𝒐𝒋𝒆 𝒐𝒄𝒛𝒌𝒐 𝒘 𝒈𝒍𝒐𝒘𝒊𝒆, 𝒑𝒐 𝒌𝒐𝒍𝒆𝒋𝒏𝒆𝒋 𝒏𝒐𝒄𝒏𝒆𝒋 𝒂𝒌𝒄𝒋𝒊 ❞ → 𝒕𝒂𝒈𝒔 𝒍𝒐𝒏𝒈 𝒐𝒏𝒆𝒔𝒉𝒐𝒕 ⋆ 𝒌𝒐𝒐𝒌𝒎𝒊𝒏 ⋆ 𝒂𝒏𝒈𝒔𝒕𝒚 𝒇𝒍𝒖𝒇𝒇 ⋆ 𝒔𝒐𝒇𝒕 𝒔𝒎𝒖𝒕 𝒘𝒊𝒕𝒉𝒐𝒖𝒕...