- Słucham - Max odebrał telefon obserwując jak Eiji i Ibe zbliżają się w stronę bramek, podają paszporty i przechodzą przez odprawę. Opierająca się o jego ramię Jessica chlipała i pocierała zaczerwienione oczy chusteczką.- Czy to pan Max Lobo?
- Tak, kto mówi?
- Dzwonię ze stanowego szpitala na Garden street. Pański numer znalazłam jako pierwszy w telefonie Asha Lynxa.
- Szpitala?
- Pan Lynx przebywa aktualnie na oddziale intensywnej terapii, został przyjęty chwilę temu z raną kłótą w okolicy mostka.
Max oderwał ramię od uścisku żony i odszedł parę kroków. Strach i przejęcie na jego twarzy musiał dostrzec i Eiji, który co chwilę odwracał się w stronę żegnających ich przyjaciół. Akurat dotarli do bramki i podali swoje paszporty. Skinął ręką, by powstrzymać Ibe przed pchaniem wózka, zacisnął w dłoni swój bilet. Cały czas miał nadzieję, że Ash przeczyta jego list i znajdzie pozostawiony mu bilet. Może to głupiutkie, ale jego nadzieja była tak silna, że nie poddawała się nawet jeśli racjonalność próbowała ją przekrzyczeć. Nie potrafił sobie wmówić, że to silne uczucie jest jedynie jednostronnym wymysłem. Widział w zachowaniu Asha, że i jemu zależy, dlatego wierzył.
Kiedy zmartiony Max odszedł kilka kroków od grupki, włączył w jego umyśle czerwoną lampkę. Przez ten krótki czas poznał go na tyle, by umieć stwierdzić, kiedy starszy się czymś przejmuje.
- Mogę prosić pana o bilet? - Pani przy bramce umiechnęła się do niego spod niebieskiego kapelusika.
- Chwileczkę. - Powiedział grzecznie, wracając wzrokiem do rozmawiającego przez telefon Maxa.
- Co się dzieje, Eiji? - Zapytał Ibe, gdy pochylił się nad jego wózkiem.
- Tylko momencik. Muszę się upewnić.
Ibe uśmiechnął się zmieszany do pracownicy lotniska.
Jego serce wybijało nierówną melodię. Przyspieszało z każdą kolejną zmarszczką na czole Maxa. Coś z pewnością było nie tak. Znów poczuł potworny strach, o którym tak bardzo pragnął zapomnieć. Pojawił się on w chwili poznania blondyna i powracał za każdym razem, gdy groziło mu niebezpieczeństwo, a w życiu Asha pojawiało sie ono praktycznie na każdym kroku. Strach był tak silny jak zakotwiczone w jego sercu uczucia do osiemnastolatka.
Max skończył rozmawiać, od razu zwrócił się w stronę, gdzie nie spodziewał się dostrzec dwojga zmartwionych oczu, wpatrzonych w niego z tym charakterystycznym bólem.
Poruszył tylko ustami, układając je w to najważniejsze imię.
Max pokiwał głową.
- Proszę pana, muszę sprawdzić bilet.
- Przepraszam... j-ja nie mogę.
- Eiji... - Pan Ibe zdezorientowany obserwował jak bilet wylądował na podłodze, a jego asystent kieruje się w przeciwną stronę.
. . .
- Przepraszam, jest państwa za dużo. Tylko jedna osoba. - Lekarz z całych sił próbował zatrzymać pielgrzymkę nadgorliwych odwiedzających. Przyjechali wszycy razem, gdy tylko Max wyjaśnił co się stało.
- Idź Eiji, poczekamy. - Max położył mu rękę na ramieniu. To oczywiste, że ta dwójka musiała teraz się spotkać, nawet jeśli jeden z nich był nieświadomy i najprawdopodobniej spotkania nie zapamięta. Ibe tylko pokiwał głową i posłał mu pocieszajacy uśmiech.
Sala była niewielka, ale niezwykle spokojna. Ash zbyt wiele razy był zmuszany do przebywania w takich miejscach. Sale szpitalne znał lepiej niż własny kąt, którego nigdy nie posiadał na stałe. Eiji chciał, by młodszy w końcu odnalazł takie miejsce. By przestał uciekać przed przeszłością. Dlaczego nie może skupić się na tworzeniu przyszłości? Myślał, że to Japonia stanie się tym nowym miejscem, dla nich obu. Był naiwny, ale tylko dzięki niewinności mógł zachować swoją dziecinną dobroć.
Niepewnie podniósł się z wózka inwalidzkiego i powoli, stawiając krok za krokem, zbliżył sie do szpitalnego łóżka. Jeszcze do niedawna znajdowali się w odwrotnej sytaucji. Pozwolił mu wtedy uciec i pozbawił się szczęcia, bo sądził, że tak będzie lepiej dla nich obu. Był gotów oddać wszystko, ale to nie poskutkowało. Wywołało tylko niepotrzebną burzę w jego sercu i niepokój u Asha. Próbował ich rozdzielić dla większego dobra, lecz nie miało to żadnego sensu, teraz nareszcie to dostrzegł.
Jego nogi były słabe, ciągle odczuwał skutki postrzału. Kilka dni w łóżku, tak samo jak ciągły stres skutecznie pozbawiły go sił. Ostatkiem woli dotarł do łóżka i przysiadł na miękkim materacu. Szpitalna aparatura pikała, wskazując na funkcje życiowe Asha.
Jego cholerne serce biło, a on żył. Był obok, wreszcie mógł go dotknąć. Czuł jakby doświadczył uświęconej chwili, gdy opuszkami palców pogładził bladą jak śnieg skórę dłoni chłopaka. Nie zareagował, trwał w swojej nieświadomej niczego posturze lalki.
- Wróciłem. Za każdym razem jestem bliżej wyjazdu... ale nie potrafię. - Mimo, że Ash nie mógł go usłyszeć, musiał wszystko wyjaśnić. Czuł się winny. Zostawił tylko głupi, nic nie wyjaśniający list i trudną decyzję. Było mu wstyd - Popełniłem błąd, jeden z wielu. Proszę, musisz się obudzić i mi wybaczyć.
Ash nie był jego przyjacielem. To co czuł do swoich przyjaciół było przywiązaniem, poleganiem na sobie, ochroną i oczekiwaniem wsparcia. Uczucia żywione w stosunku do blondyna były dużo silniejsze. Nie mówił mu tego i wolał nie okazywać, bo Ash został tyle razy wykorzystany w niezwykle podły i brutalny sposób, ale odczuwał nawet podniecenie i chęć zasmakowania jego różowych ust. To nie wiązało się z przyjaźnią. A ponieważ był tchórzem, ukrywał to wszystko, nie chcąc wyrządzić więcej szkód. Świadomość, że mógł to stracić napawała go przerażeniem i bezkresną pustką.
- Muszę przestać się bać. Muszę cię z tego wyrwać, Ash. Muszę...
Jego oczy wypełniły się łzami, a obiecał sobie, że nie będzie płakał.
- Już więcej nie wyjadę, to nie jest rozwiązanie. Pomogę ci przez to przejść, przez każde złe wspomnienie, przez każdą przyszłą decyzję. Moja dusza to za mało, zostanę przy tobie i ciałem, by cię wspierać. Już dosyć uciekania.
Pogładził policzek ukochanego i zbliżył się jeszcze bardziej.
- Już nigdzie nie ucieknę. Kocham cię, Ash.
. . .
W mojej głowie tak wygląda zakończenie Banana fish :)