Isabelle nigdy nie spodziewała się, że ujrzy swojego brata tak... odmienionego.
Znała Aleca dobrze, lepiej niż ktokolwiek inny. Wiedziała, jak z nim rozmawiać, co lubi, czego nie cierpi, a przede wszystkim - jaki był w całej istocie swojego Alecowego jestestwa.
Alec był cichy. Nigdy się nie wychylał, jakby uważał, że reszta świata zasługuje na więcej od niego. Jakby nie był na tyle wartościowy, by zasłużyć sobie na uwagę innych. W dziurawych swetrach, noszonych głównie z wygody i ich zastosowania praktycznego, z wiecznie roztrzepanymi włosami, zawsze lekko z tyłu, jako ten ubezpieczający - nigdy nie starał się być kimś więcej niż Alexandrem Lightwoodem, schowanymi w cieniu olśniewającego parabatai.
Teraz jednak był... No właśnie, odmieniony. Izzy nie do końca rozumiała, dlaczego jeden wieczór spędzony na kilkugodzinnym spacerze w śniegu i zimnie wywołał to, co ona próbowała wyzwolić w nim przez lata. Czerwone rumieńce dało się jeszcze wytłumaczyć mrozem, ale ten błysk w jasnoniebieskim oku? Nie wspominając już nawet o uśmiechu, tak szerokim, że Izzy zaczęła się zastanawiać, czy brata nie bolą policzki. Kiedy Alec zdejmował płaszcz i wieszał go na kółku w holu przyglądała mu się zmrużonymi oczami i jedyne co dostrzegała, to coraz więcej, pozytywnych oczywiście, zmian. Dzisiaj Alec wręcz emanował radością - biła ona od jego twarzy, od ruchów rąk, kiedy zamaszyście rozwiązywał długie sznurówki wysokich butów, od pleców, wyprostowanych i pewnych jak rzadko kiedy.
— Jak spacer, Alec? — podeszła do brata i ucałowała go w policzek. Ku jej zdziwieniu nie był on wcale chłodny, jaki powinien być. Nie, on był ciepły, rozgrzany, jakby Alec w ogóle nigdzie nie wychodził. Dziewczyna wygładziła czoło, starając się ukryć przed chłopakiem swoje myśli.
— W porządku — Alec wzruszył w odpowiedzi ramionami. Zdjął płaszcz i buty, które teraz trzymał w ręce, ale szalik dalej ciasno oplatał jego szyję niczym bariera pomiędzy wzrokiem przypadkowych obserwatorów, a białą skórą, pokrytą runami niczym rysunkami z atramentu. — Pochodziłem tu i tam, pomyślałem.
Po czym wyminął siostrę, pogwizdując fałszywie. Machając trzymanymi w dłoni butami, aż sznurowadła uderzały po ścianach, sprężystym krokiem przemierzył korytarz instytutu, a następnie zniknął za rogiem, zostawiając osłupiałą Isabelle w korytarzu.
Dziewczyna nie miała pojęcia, co zrobić. Pójść do Aleca, zażądać wyjaśnień? Dać mu spokój, czy może od razu wezwać Cichych Braci, specjalizujących się w opętaniach?
Zagryzła wargę. Alec nigdy jej nie okłamał. Zawsze był rozbrajająco szczery i często z całkowitą naturalnością mówił rzeczy najbardziej oczywiste, innym jednak nigdy nie przyszłoby do głowy, by powiedzieć je na forum. Alec był szczery zawsze - do dzisiaj.
Isabelle może nie chodziła na spacery, zwłaszcza w zimę, ale nie trzeba było być Sherlockiem, by odkryć, że najstarszy Lightwood wcale nie spacerował. Nie była jednak pewna, co w takim razie mógł robić jej brat. Nie oszukiwałby w prostych kwestiach, a o potajemnych wyprawach do klubu nie było mowy. Alec unikał miejsc tego typu bardziej niż ognia. W co mógłby wplątać się Alec, nie miała pojęcia i dlatego w głównej mierze się martwiła. Niewiedza była gorsza niż prawda, nawet jeśli najbardziej brutalna. Wolałaby być świadoma jakiś ciemnych interesów brata, nawet jeśli zwiastowałyby one ogromne kłopoty.
Dlatego właśnie w ciągu kilku kolejnych sekund wbiegła po marmurowych schodach i bez żadnego uprzedzenia nacisnęła klamkę. Wpadła do pomieszczenia z impetem, zatrzaskując za sobą drzwi; stojący przed lustrem Alec, półnagi, z dopiero co zdjętym T-shirtem w ręce, odwrócił się do niej, z zaskoczeniem wymalowanym na przystojnej twarzy.
CZYTASZ
Jak miłość zmienia || Malec - oneshot
FanfictionKrótka opowiastka o spostrzegawczości Isabelle Lightwood, jej kobiecej intuicji i śledztwie na temat całkiem odmiennego Aleca. Zapraszam!