- A czy ty się bałeś?
Dziesiąty lipca tysiąc osiemset czwarty.
Człowiek stojący przed nagrobkiem, mimo że miał dopiero czterdzieści dziewięć lat, wyglądał na co najmniej dziesięć lat starszego. Może to zmęczenie w jego oczach dawało taki efekt? Albo fakt, że się lekko trząsł mimo tego, że był środek lata?
- Powinienem był Ci tego zakazać, jak postąpiłby każdy rozsądny ojciec. A ja? Wcisnąłem Ci pistolety w dłoń i kazałem ci sprawić, że będę dumny. Nie powinienem był ci tego mówić.
Mężczyzna zachwiał się, ale nie upadł. Dalej tam stał z rękoma zaciśniętymi w pięści.
- Zawsze byłem z ciebie tak cholernie dumny. Przepraszam, jeśli myślałeś inaczej. Powinienem był ci to częściej okazywać. Byłeś świetnym pisarzem, skończyłeś King's College. Miałem tyle okazji, żeby ci to okazać, ale wolałem zatracić się w tańcu z moimi własnymi demonami, zamiast zająć się rodziną. Wydawało mi się, że potrzebuje czegoś nowego. Nie próbuję się tłumaczyć, ale za każdym razem wracając do domu widziałem tam duchy przeszłości. Teraz jest jeszcze gorzej.
Ciszę na cmentarzu przerwał ledwo słyszalny śmiech.
- Wiesz, zawsze przypominałeś mi mojego starego przyjaciela Johna. Byłeś taki pełny życia i zawsze wszystkich podnosił na duchu, zupełnie jak ty. Ten sam błysk w oku, ten sam uśmiech, ta sama pasja z jaką mówiliście o swoich przekonaniach. Zawsze walczyliście o coś w co wierzyliście do końca i to was zgubiło. Tak żałuję, że nie zdążyłeś go poznać. Może spotkaliście się gdzieś tam na górze? Nie wiem, nigdy nie byłem zbyt religijny. Zacząłem się modlić dopiero po twojej śmierci. Co niedzielę zabieram twoje rodzeństwo do kościoła. Oni też za tobą tęsknią. Angelica zamknęła się w sobie, a reszta...
Mężczyzna westchnął przecierając twarz, ale po chwili z powrotem spojrzał na nagrobek.
- Jest jeszcze Philip. Nazwaliśmy go na twoją cześć. Nie zdążyłeś go poznać, ale wierzę, że byś go pokochał. Tak wiele chciałbym ci jeszcze powiedzieć, pokazać.
Przerwał na chwilę czując, że za chwilę się rozpłacze.
- Twoja matka nie może spać po nocach, a kiedy w końcu zaśnie to budzi się zapłakana z twoim imieniem na ustach. Wybaczyła mi tę aferę, ale i tak czuję ten chłód w jej głosie, kiedy się do mnie odzywa. Nie powiedziała mi tego wprost ale wiem, że obwinia mnie o twoją śmierć. Nie jestem na nią z tego powodu zły. Gdybym jakoś zareagował, gdybym sam poszedł bronić swojego honoru, zamiast wysyłać syna licząc, że ktoś obcy okaże mu łaskę. Stałbyś wtedy przy niej, a ona by się uśmiechała.
Kruki siedzące na najbliższym drzewie zerwały się do lotu, kiedy człowiek stojący przed grobem upadł na kolana. Łzy płynęły mu po twarzy, ale on nie zwracał nie nie uwagi.
- To ja powinienem umrzeć tamtego dnia, nie ty. Ja, stary głupiec który nie potrafił trzymać języka za zębami przez całe swoje życie. Gadałem i pisałem jak najęty mimo, że ludzie mi powtarzali, że będzie to moją zagładą. Do czego mnie to doprowadziło? Mój syn jest martwy, a żona mnie nienawidzi. Gdybym tylko posłuchał...
- Alexandrze.
Poczuł dłoń na swoim ramieniu. Kiedy się odwrócił zobaczył twarz Nathaniela Pendletona.
- Powinniśmy już iść.
Pokiwał powoli głową i z trudem się podniósł. Ostatni raz spojrzał na grób swojego syna, po czym odwrócił głowę i odszedł mając nadzieję, że Burr okaże mu tę łaskę i także uniesie pistolet w górę. Ma przecież jeszcze siódemkę dzieci do wychowania.
~~~
Mam nadzieję, że się wam podobało. Jeśli zauważylibyście jakiś błąd to dajcie znak.
CZYTASZ
•look him in the eye, aim no higher• 《Hamilton》
FanfictionA czy ty się bałeś, synu? Hamilton one-shot