24/12 live II

128 13 2
                                    

Harry siedząc przy stole z całą rodziną, mógł myśleć tylko i wyłącznie o telefonie w swojej kieszeni i jednym konkretnym numerze, pod który chciał zadzwonić. Potrzebował rozmowy, wyjaśnień co to wszystko miło znaczyć. Jakby tego było mało z tego wszystkiego nie zdążył mu złożyć życzeń i liczył na to, że odejdą od stołu na tyle wcześnie, że jeszcze zdąży.

Nie potrafił skupić się na rozmowie i nawet apetyt mu zbytnio nie dopisywał, więc tylko siedział dłubiąc widelcem w talerzu. Temat występu był już poruszany kilka razy i uśmiech sam cisnął mu się na usta, gdy słyszał pochwały na temat Louisa.

Mieli rację, był mistrzowski.

Po raz kolejny spojrzał na zegar i westchnął, widząc że jest już po 22. Co jak co, ale Ann zawsze przestrzegała wspólnych posiłków, zwłaszcza w czasie jakichkolwiek świąt.

Harry oparł policzek od dłoń i wysunął do ust pomidora z jakiejś sałatki, po czym podniósł wzrok, chcąc dołączyć do rozmowy, ale zamiast tego napotkał wzrok swojej matki.

Kobieta doskonale zdawała sobie sprawę, że jej syn jest obecny przy stole tylko i wyłącznie ciałem po duchem jest kilka ulic dalej. Była matką i czuła, że w życiu jej syna jest ktoś i była prawie pewna, że ten KTOŚ występował dziś na scenie.

Nie chciała dłużej patrzeć, jak chłopak się zamęcza, więc kiwnęła głową w jego stronę, żeby zwrócić na siebie jego uwagę, a gdy już to zrobiła rzuciła tylko:

- Idź już - spojrzała przelotnie na wejście, a chłopak zmarszczył brwi. - Dalej, zanim się rozmyślę.

I Harry nie czekał na nic więcej, po prostu biegiem wpadł do swojego pokoju. Zgarnął z szafki portfel i wybiegł, ale po kilku sekundach wrócił i chwycił małe pudełko spod łóżka. Nie czekał na nic innego, zarzucił kurtkę na ramiona i w biegu ubierał buty. Miał godzinę i musiał zdążyć.

Wiedział, że nie złapie żadnego autobusu ani nic w tym stylu, więc biegiem ruszył w stronę domu Louisa. Gdzie miał nadzieję, że był.

Dokładnie po 22 minutach był pod domem szatyna, światła w salonie były zapalone, a on uświadomił sobie, że przecież on siedzi tam z rodziną i nie może mu teraz bezczelnie przeszkadzać. Stał na chodniku i gryzł dolną wargę zdenerwowany. Nie chciał, żeby miał to za jakiegoś natręta.

- Długo będziesz jeszcze tak stał? - cichy głos przerwał ciszę, a Harry spojrzał na jego właściciela.

Przed nim stała szczupła brunetka, która z szerokim uśmiechem wpatrywała się w niego. Harry poznał w niej młodszą siostrę Louisa, Fizzy.

- Ja nie... - wsunął palce we włosy, ciągnąc je zdenerwowany.

- Przecież Cię znam, Harry. Idź tam i zapukaj.

A skoro powiedziała to siostra Louisa to musiało tak być. Dlatego podszedł do drzwi, a dziewczyna pokręciła głową i ruszyła dalej. Uniósł dłoń do drzwi i po chwili zawahania zapukał dwa razy.

- Teraz albo nigdy - mruknął pod nosem, czekając aż ktoś otworzy mu drzwi.

- Ernest, nie otwieraj, bo się przeziębisz! - Harry usłyszał zza drzwi i lekko uśmiechnął się, gdy zrozumiał że to jego głos.

Drzwi otworzyły się ukazując mu zaskoczonego ale i zdezorientowanego szatyn.

- Harry, co...

- Najpierw ja - przerwał mu, bo wiedział że potem cała odwaga mogła go opuścić. - Masz dzisiaj urodziny i najpierw chcę ci życzyć przede wszystkim spełnienia wszystkich marzeń, naprawdę bo zasługujesz na to. Zasługujesz na wszystko, jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek miałem okazję poznać i życzę Ci żebyś osiągnął wszystko, wszystko rozumiesz? Jesteś powodem moich uśmiechów i za każdym razem wariuje gdy jesteś obok. Jesteś niczym małe słoneczko, które poprawia humor w każdym momencie. Lubię Cię i chcę być w twoim życiu, nawet jeśli tylko jako zwykły kolega. Za pięć miesięcy zmieniasz szkołę i wiem, że utrzymywanie kontaktów z licealistami nie do końca jest tym co się liczy na studiach, więc nie będę tego od ciebie wymagać.

- Skończyłeś?

Louis uniósł brew, gdy stał opierając się o ramę drzwi z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Przyglądał się Harry'emu i za wszelką cenę próbował powstrzymać uśmiech, bo wiedział że brunet może odebrać to nieco inaczej niż powinien.

- Tak, przepraszam, że ci przeszkadzam...

- Harry...

- Wiem, przepraszam..

- Harry! - podniósł głos z szerokim uśmiechem, a gdy Styles na niego spojrzał pytająco, pokręcił głową. - Przestań gadać, bo chcę cię pocałować.

Nie potrzebował odpowiedzi z jego strony. Chwycił go za policzki i przesunął do chłopaka, nie dbając o to że jest w samych skarpetkach. Przysunął twarz do tej bruneta i cierpliwie czekał aż go pocałuje.

Harry niepewnie położył jedną dłoń na biodrze Louisa, w drugiej nadal trzymając małe pudełko. Bał się i to cholernie.

Ale gdyby Louis tego nie chciał to by mu przerwał. Zamiast tego odwzajemnił pocałunek przesuwając się do młodszego chłopaka jeszcze bardziej.

Był szczęśliwy, całkowicie szczęśliwy i cieszył się, że jego historia potoczyła się w ten, a nie w inny sposób. Kto by pomyślał, że chłopak, do którego wzdychał od trzech lat, teraz będzie go całował.

- Też Cię lubię, Harry - powiedział Louis, gdy w końcu przestali się całować.

Brunet zawstydzony spuścił wzrok, ale tak samo szybko go podniósł. On był tutaj w cholernych skarpetkach!

- Chcesz być chory?! - pisnął wysoko młodszy chłopak i popchnął go w stronę wejścia. 

Jednak żaden z nich nie do końca przewidział to, że Louis wychodząc tylko przymknął drzwi, przez co wpadli do środka i tylko refleks szatyna uchronił ich przed upadkiem. Louis trzymał dłonie na biodrach chłopaka i nie mógł powstrzymać się przed wpatrywaniem się w niebieskie oczy.

Harry robił to samo w stosunku do Lou, dopóki nie zauważył kilku par oczu wpatrujących się w niego.

- Czy to jest ten zbłąkany wędrowiec, o którym opowiadała nam babcia? - zapytała mała dziewczynka, a Louis na ten głos odwrócił się.

W korytarzu stała cała rodzina Louisa, dziewięć par oczu wpatrujących się w ich dwójkę sprawiły, że policzki Stylesa pokryły się wściekłą czerwienią, a jego wzrok padł na podłogę. Louis jednak nie speszył się tak bardzo, w zamian obejmując bruneta w pasie i przysuwając go tak, że dotykali się od kostek po biodra.

- Nie, Erni. To nie jest zbłąkany wędrowiec - uśmiechnął się. - I teraz będzie tutaj spędzał o wiele więcej czasu - po czym nachylił się do jego ucha i szepnął tak, że tylko Harry mógł usłyszeć. - I jest moim bożonarodzeniowym cudem.


Życie bywało nieprzewidywane, zaskakiwało nas w najmniej oczekiwanych momentach. Czasem było to coś negatywnego, a innym razem coś co przyprawiało nas o szybsze bicie serca i uśmiech na twarzy. Nie ważne ile czasu próbowaliśmy analizować daną sytuację, nikomu nigdy nie udało się napisać scenariusza swojego życia.

Ale może to i lepiej.  Nie wszystko możemy mieć i to tylko uczy nas ciężkiej pracy i wymagania od samego siebie. Wszystko ma swój cel, każda nawet najmniejsza rzecz.

Gdyby nie sztuka i moje śpiewanie na niej pewnie nigdy bym nie zagadał do ciebie, nadal siedziałbym w ławce i obserwował cię z daleka, a teraz siedzę w twoim pokoju, czekając aż wrócisz z łazienki. Czy to sen? Czym sobie na to zasłużyłem, żeby być tak blisko ciebie.

To ostatni list do ciebie, znacznie krótszy niż wszystkie poprzednie. W tym chcę powiedzieć ci tylko jedno:

Kocham cię, Louisie Tomlinsonie.

Harry


500 steps to you | l.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz