Rozdział 3 -Witaj na stancji McLate!

3.4K 258 15
                                    

Droga na lotnisko nie zajęła nam więcej niż półtorej godziny z przerwą na KFC, aby rodzicom zeszła faza po przygodzie z lufą i moimi roślinami. Przez ten czas naprawdę zabawnie było z nimi rozmawiać, ponieważ śmiali się dosłownie ze wszystkiego i miałem wrażenie, że zamieniliśmy się rolami. Mama opowiadała o ostatnim występie swoich przedszkolaków, gdzie jeden chłopiec ze stresu się posikał, a tata stwierdził, że chciałby to zobaczyć i być wtedy tak zjaranym. Gdy jedliśmy pisałem chwilę z Dree o jej nowym pokoju, którego wysłała mi zdjęcia. Był on niewielki, miał dwa jednoosobowe łóżka po dwóch stronach, dwa małe biurka i dwie szafy. Bardzo mały i mało praktyczny. Gdy dojechaliśmy na miejsce zająłem miejsce na parkingu, wyjęliśmy bagaże z bagażnika i ruszyliśmy w stronę terminala.

-Masz dostęp do mojego amerykańskiego konta, ale lepiej znajdź jakąś pracę na swoje przyjemności. - powiedział tata, a ja skinąłem głową, gdy wymieniałem funty na dolary w lokalnym kantorze.

-I proszę Cię, żeby to nie była sprzedaż narkotyków. - rzuciła jeszcze wesoła mama i posłała mi swoje zabawne spojrzenie. Uniosłem brwi, ponieważ nie sądziłem, że wiedzieli o moim małym biznesie. - Co tak patrzysz? Myślisz, że nie byłam młoda? Twój pokój czasem mówi sam za siebie.

Chwilę zastanawiałem się o czym mówiła, a kiedy uświadomiłem sobie o co jej chodziło przypomniała mi się sytuacja, że kiedyś zostawiłem cały mój towar na biurku, a gdy przyszedłem, wszystko było starannie poukładane.

-Po prostu sprzedawałem, bo był popyt i miałem klientów. Lubię palić, ale nie biorę białego gówna. - powiedziałem, przygryzając wnętrze policzka. Mama wzruszyła ramionami, a kącik ust taty uniósł się

-Wiemy. - powiedzieli oboje w tym samym czasie. - My czasami z mamą też lubimy zapalić, pamiętasz tego naszego byłego sąsiada, który kiedyś do Ciebie przychodził po trawkę?

-Peter. - wspomniałem, pamiętałem go doskonale, a wyprowadził się rok temu do Los Angeles. Trzydziestolatek był niemal moim codziennym klientem, a codzienne imprezy w jego posiadłości były najlepszą okazją do sprzedaży całości, ponieważ miał fortunę i zawsze dobrze na tym wychodziłem. Był jak żyła złota i tacy sami byli jego goście.

-Wygadał nam się kiedyś przez przypadek i kupował dla nas od Ciebie. - powiedziała mama chichocząc, a ja poczułem smak krwi w ustach.

-Faktycznie masz najlepsze zioło w mieście. - stwierdził Rob, nie przejmując się podejrzanym wzrokiem pracownika ochrony lotniska. - Gdybym wcześniej wiedział, że takie cudo rośnie w naszym ogrodzie.

-Gdybyście sami u mnie kupili mielibyście rabacik. - odpowiedziałem z przekąsem, bo to nie był temat, na który chciałem rozmawiać w tamtej chwili. Nic oprócz jarania bym im nie dał, tak samo jak żadnej bliższej mi osobie. Ciężkie dragi gubią ludzi, choć mówi się, że to one są dla zagubionych. Ludzie marnują swoje życie i majątek by choć na chwilę znaleźć ukojenie, a gdy narkotyk przestaje działać nie potrafią funkcjonować bez niego. Nie bez powodu starałem się trzymać mój mały sekret w tajemnicy nawet przed najbliższymi.

Na lotnisku był tłok, jak zwykle, ale pierwsze co ujrzałem wjeżdżając po ruchomych schodach to bramki, przez które musiałem przejść za szklaną szybą. Tata i mama powiedzieli, że będą na tarasie widokowym, a mi załatwili wózek, na którym mogłem przewieźć swoje bagaże. Mama miała łzy w oczach, gdy przyłożyłem bilet do kasownika, by przejść do kontroli bagażu. Ustawiłem się w kolejce i czekałem, aż w końcu zabiorą moje walizki, zostawiłem przy sobie jedynie plecak.

Cała reszta formalności trwała około pół godziny, a już dziesięć minut przed lotem wzywano nas do kolejnego sprawdzenia biletów i ostatecznego wyjścia na płytę lotniska. Samolot był amerykańskich linii lotniczych American Airline. Miałem miejsce pod oknem z samego końca. Gdy usiadłem, miałem przed oczami plan autostrady powietrznej na tablecie w fotelu przede mną, gniazdko w fotelu i mogłem korzystać z wi-fi. Zapiąłem pasy według pouczeń stewardessy i zacząłem przyglądać się jak powoli wycofujemy z miejsca, gdzie stał samolot na pas startowy. Gdy wzbiliśmy się w powietrze odetchnąłem z ulgą, ludzie zaczęli klaskać, a ja chciałem napisać do Dree, ale przypomniałem sobie, że ona nie mogła wiedzieć. Włączyłem ponownie telefon i połączyłem się z siecią pokładową, a następnie napisałem do Dylan'a na messenger.

Na StancjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz