Rozdział 29

685 57 28
                                    

Śnieg za oknem sypał już od kilku godzin i w sumie nie mogłam wyobrazić sobie lepszej pogody na Święta.

Kilka dni temu - gdy naprawdę dotarło do mnie, że Toma już nie ma w moim życiu - obiecałam sobie, że koniec z poczuciem winy i martwieniem się o cudze życie.

W radiu znowu leciała piosenka świąteczna, a obok leżała moja kosmetyczka ze wszystkimi szminkami, pomadkami, pudrami i tuszami do rzęs. Kilka dni temu zabrałam z domu swoje ciuchy i potrzebne rzeczy i wróciłam do domu Mycrofta. Uparł się, żebym jeszcze nie wracała do siebie, bo wciąż jestem zagrożona.

A mi wcale to nie przeszkadzało.

- All I want for Christmas is youuu - mruczałam cicho, rysując przy tym kreskę na prawym oku - I don't want a lot for Christmas, there is just one thing I need, and I don't care about the presents, underneath the Christmas tree...

Śpiewałam dalej, pochylając się nad lustrem. Po chwili makijaż miałam gotowy i rytmicznie ruszyłam w stronę kosmetyczki. Wrzuciłam tak kosmetyki i zaraz po tym usłyszalam pukanie do drzwi.

Złapałam wcześniej naszykowaną torebkę i szeroko się uśmiechając, wyszłam z pokoju. Na korytarzu czekał Mycroft, jak zwykle w garniturze.

- Gotowa? - spytał znudzony, podziwiając efekty mojej kilkunastominutowej pracy.

- A nie widać? - odparłam, przymykając oczy, aby mógł zobaczyć cienie na moich powiekach, zrobione z wręcz chirurgiczną precyzją.

- Za dużo - stwierdził i zszedł po schodach, a ja przewróciłam oczami i zrobiłam to samo.

Jego rodzice mieszkali kilka minut drogi od Londynu i dojechaliśmy tam dość szybko, zważając na warunki pogodowe.

Szczerze mówiąc, trochę bałam się spotkania z jego rodzicami, a zasadniczo bałam się tego co sobie pomyślą.
Nie wiedziałam w końcu, czy wcześniej przyprowadzał do domu jakieś dziewczyny.

Samochód z piskiem opon zatrzymał się przed niewielkim domkiem, a kierowca od razu z niego wyskoczył i otworzył mi drzwi. Wysiadłam ostrożnie, przyglądając się budynkowi.

W kilku oknach paliło się światło, w jednym dostrzegłam lampki choinkowe, a temu wszystkiemu uroku dodawał padający śnieg.

Uśmiechnęłam się do siebie, a Mycroft złapał mnie za rękę, co nieźle mnie zdziwiło. W oknie dostrzegłam jakiś cień i ruch firanki.

Zmrużyłam oczy i popatrzyłam na niego zaskoczona.

- Co ty kombinujesz? - spytałam.

- Musiałem jakoś wyjaśnić to rodzicom - dyskretnie spojrzał w stronę domu, a gdy nikogo nie dostrzegł w oknie, puścił moją dłoń, widząc, że znów się irytuję.

- I co im powiedziałeś? - syknęłam, patrząc mu w oczy.

Nie odpowiedział, bo nie musiał. Doskonale wiedziałam - przeczucia mnie nie zawiodły.

- A co im miałem powiedzieć? Że po prostu mieszkamy razem?

- Mycroft... - westchnęłam - Jak przychodzi co do czego, to jesteś głupszy niż słup na drodze...

Pacnęłam się dłonią w czoło i przewróciłam oczami, ale po chwili wyprostowałam się i tak jak on dyskretnie popatrzyłam na okno, z którego znowu obserwowali nas jego rodzice.

- Założymy chyba jakąś firmę dla oszustów - szepnęłam rozbawiona i upewniając się, że jego rodzice wciąż na nas patrzą, przysunęłam się bliżej niego i lekko pocałowałam go w policzek.

Otworzyłam furtkę i ruszyłam w stronę domu, słysząc za sobą kroki mężczyzny. I mimo wszystko, nie mogłam ukryć uśmiechu na twarzy.

Otworzył mi drzwi i razem weszliśmy do domu, a w moją twarz od razu uderzyło ciepłe powietrze i zapach pierniczków.

Gdzieś w tle grały kolędy i już z tego miejsca mogłam dostrzeć ogień, który wesoło trzaskał w kominku.

Zdjęłam płaszcz i powiesiłam go na wieszaku, a gdy się odwróciłam dostrzegłam rodziców Mycrofta.

Pani Holmes miała na sobie szkarłatną, prostą sukienkę, natomiast jej mąż białą, idealnie wyprastowaną koszulę i spodnie w kolorze głębokiej czerni. Oboje uśmiechali się wesoło, patrząc na mnie i swojego syna.

- Mycroft, Aileen, miło was widzieć! - odezwała się pani Holmes i przytuliła nas po kolei.

Pan Holmes również przytulił syna, a na mojej dłoni złożył krótki pocałunek.
Potem zaprosił nas do salonu, a sam poszedł do kuchni, żeby pomóc żonie z potrawami.

Usiadłam w fotelu przy kominku i zaczęłam rozglądać się po salonie. Był spory i było tu dużo ozdób, a doskonałym przykładem tego była choinka. Prawdę mówiąc - dziwne, że jeszcze stoi.

Mycroft krążył po pokoju, zwracając uwagę na wszystkie świąteczne ozdoby, które lekko przerażały również mnie. Mikołajek z jednym okiem wydrapanym, a drugim pomalowanym na czarno nie jest chyba najlepszym kantydatem na ozdobę na choinkę.

- To sprawka Sherlocka - oznajmił, widząc moje pełne zdezorientowania spojrzenie.

- Dziękuję - odezwał się jakiś głos za mną, a ja zerwałam się z fotela gwałtownie.

Zmierzyłam Sherlocka zdziwionym spojrzeniem, a potem rozbawiona spytałam:

- Diabeł wygonił cię z piekła czy sam postanowiłeś wrócić na Święta?

- Sam postanowiłem wrócić. A właściwie ktoś mnie zmusił - posłał złośliwe spojrzenie bratu.

Wyminął mnie i skierował się do kuchni, a ja westchnęłam cicho i podeszłam do okna, przypatrując się płatkom śniegu, opadającym na trawę.

Nie potrwało to jednak długo, bo po chwili Sherlock wrócił i zaczął szukać Johna. Ten w końcu się znalazł i przywitał się ze mną, zdziwiony tym, że tu jestem.

Ja na jego miejscu też bym się zdziwiła.

Za jego plecami pojawiła się jakaś blondynka, a ja popatrzyłam na nią zaskoczona.

- Mary - przedstawiła się i uścisnęła moją dłoń, a potem szybko wróciła do Watsona i złapała go za rękę.

- Moja jeszcze narzeczona - wyjaśnił John, podkreślając słowo "jeszcze" i spojrzał oskarżycielsko na Sherlocka.

Pokiwałam głową, próbując połapać się w tym wszystkim. Myślałam, że te święta spędzimy w cztery osoby - ja, Mycroft i jego rodzice. A jednak wyszło zupełnie inaczej...

Poczułam, jak ręka Mycrofta oplata mnie w talii i zobaczyłam jego rodziców, wchodzących do salonu. Nieśli potrawy wigilijne, a para unosiła się do góry i wypełniała cały pokój wspaniałym zapachem.

Przytuliłam się do Mycrofta i uśmiechnęłam się lekko. Nie umknęło to uwadze Mary, która podeszła do stołu, mrugając do mnie porozumiewawczo.

I'm serious, Mr. HolmesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz