Patrzyłem tępo na dziadka. Był wyższy ode mnie. Miał ciemną skórę. Głowę porastały ciemne włosy, a jego oczy miały kolor zielony. Kiedy wstawał, chodził dumnie, stawiając duże kroki.
-Kim pan jest? - odważyłem się spytać.
-Jestem wodzem tutejszej wioski - zaczął. - Zajmuję się przydzielaniem obowiązków i kontrolowaniem strat lub zysków. Usiądź. - w tym momencie wskazał krzesło obok. Posłusznie wykonałem polecenie, a wódz kontynuował. - Powiedz proszę, kim jesteś?
-Jestem Luke. Przybyłem tu, aby...
-Wiem, po co przybyłeś - odpowiedział.
-Skąd...? - spytałem oszołomiony. Nie wiedział kim jestem, ale wiedział po co przybyłem. To traciło sens... - Skąd wiesz po co przybyłem?
-Mów mi Neema. Tak mam na imię. A co do ciebie, to mój mały sekret.- powiedział tajemniczo. - Powinienem mimo wszystko wytłumaczyć ci kilka spraw. - Przytaknąłem. - Pierwszą rzeczą, którą powinieneś wiedzieć, jest nasz język. Mówimy staroafrykańskim.
-Czyli ta wyspa została oddzielona jeszcze przed zatopieniem lądów?
-Dokładnie.
-Skąd w takim razie znasz język polski?
-Dobre pytanie. Otóż, dawno temu, popularne były Misje Afrykańskie. Jedna z nich przybyła na tę wyspę. - zaczął Neema, a ja słuchałem. - Wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie to, że w okolicy wybuchła epidemia. Odcięto wszelkie środki transportu. Misjonarze zostali uwięzieni. - uciął.
-Dlatego teraz wiele osób mówi po polsku? Ponieważ nauczyli tubylców?
-Nie do końca. Zostałem jedną z dwóch osób, które go znają. Nauczenie się staroafrykańskiego może być ciężkie.
-Dlatego ów druga osoba będzie służyć mi jako tłumacz.
-Domyślny jesteś. Jednak to nie wszystko. Jeśli masz tutaj zostać, powinieneś mieć podobne imię do naszego
-Co? Jak to? - spytałem oszołomiony.
-Będziesz lepiej postrzegany w wiosce. To chyba lepsze, niż zostać zadźganym przez straż. - Przełknąłem ślinę. - Od teraz nazywasz się Kabare. Oprócz imienia potrzebujesz oczywiście stroju. Moja żona na pewno ci coś uszyje. To chyba wszystko. Nie chciałbyś się zdrzemnąć? - Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak zmęczony jestem. - O ile poprzednie słowa wypowiadał stanowczo, jak przypada władcy, tak ostatnie słowa wypowiedział z troską. Było to dla mnie dość niekomfortowe.
-Jeśli można...
-Ostatnio zwolnił się jeden pokój. Możesz się w nim przespać.
-Dziękuję, wodzu.
-Mów mi po imieniu, Kabare. - Uśmiechnął się do mnie. - Pokój jest na drugim piętrze.
Wchodząc powoli po prowizorycznych schodkach znalazłem się w pokoju, gdzie opadłem na słomiane łóżko i zasnąłem nie przyglądając się nawet pomieszczeniu.
Gdy się obudziłem, na zewnątrz panowała noc. Wstałem i podszedłem do okna. Nie było szyby, tylko odchylane drewniane klapki. Niestety nie były wystarczająco szczelne i poczułem chłód, gdy tylko się zbliżyłem. Mimo to otworzyłem okno wpuszczając do środka zimny podmuch wiatru. Księżyc świecił jeszcze wysoko, a jego blade światło rozjaśniało wioskę. Na niebie znajdowało się kilka chmurek. Mój pokój był na brzegu osady, więc miałem widok na całą panoramę.
Niemal wszystkie budynki miały dachy ze słomy. Ściany kilku z nich były zbudowane prawdopodobnie z mieszanki błota, drewna i kamieni. Przynajmniej tak to wyglądało z góry. Reszta budowli była wykonana tylko z drewna. Cała wioska była otoczona lasem. Po chwili zmarzłem i odsunąłem się od okna. Dopiero w tym momencie zauważyłem, jak niesamowity był pokój, w którym spałem. Na ścianach wisiały trofea myśliwskie. Głowy różnych dziwnych zwierząt. Niektóre miały kły, a inne kilka par oczu. Takimi "ozdobami" były wypełnione wszystkie ściany. Spacerując po pomieszczeniu przypatrywałem się każdej uważnie. Było ich może sto, sto pięćdziesiąt. Najbardziej jednak moją uwagę zwróciło zwierzę, a właściwie jego brak. Blask księżyca oświetlił jedyne puste miejsce podpisane "Logonacz". Jak może wyglądać? Czy ma dwie pary oczu lub kilka par nóg? Gdy zadawałem sobie te pytania i próbowałem wyobrazić sobie to zwierzę, usłyszałem trzask łamanej gałązki za oknem. Szybko przez nie wyjrzałem. Nic. Już miałem odejść od okna, gdy dźwięk się powtórzył. Odwróciłem wzrok w miejsce, z którego prawdopodobnie dochodził. Dostrzegłem krzaki, w których ktoś zdecydowanie przebywał. Bez chwili zastanowienia zszedłem jak najciszej na dół i wyszedłem na dwór. Powietrze co prawda wciąż było dla mnie dziwne, ale dało się wytrzymać. Skradając się udało mi się dotrzeć do zarośli. Już miałem w się przez nie przedzierać, gdy zdałem sobie sprawę, jak pochopna była moja decyzja. A jeśli to nie człowiek tylko groźne zwierzę? Albo coś jeszcze gorszego? Po chwili wahania przywołałem sztylet i wszedłem w krzaki. Będąc cały czas skupionym na otoczeniu szukałem tajemniczego źródła dźwięku. Kiedy krzaki zamieniły się w drzewa, przystanąłem i oparłem się o jedno. I to był błąd! Nim zdążyłem zrozumieć co się dzieje, upadłem na ziemię i poczułem zimny nóż przy swojej szyi.
-Hui gan! Barno jap?! - krzyknął mężczyzna, który mnie zaatakował.
-Eee... Słucham? - tylko tyle zdołałem z siebie wydusić. Nie zwróciłem nawet uwagi, że powiedziałem to po polsku.
-Ty po polska mówić? - zapytał.
-Tak, tylko polska. - Ulżyło mi trochę. Trochę mnie to zaniepokoiło, że osoba, która czaiła się w krzakach, a potem powaliła mnie na ziemię miała być moim tłumaczem!
-Dobra. Czyli to ty przybyłaś z wody? - spytał się, odchylając nóż. Nie wstałem jednak.
-Co? A tak! - dopiero po chwili zrozumiałem o co chodzi. - Tak, to ja. Moment... skąd wiesz o tym, że tu przypły... - w tej chwili przypomniałem sobie murzyna, którego spotkałem na początku. Jeśli to on zaniósł wieść o moim pojawieniu się tutaj, to niemal pewne jest, że znajdę go w tej wiosce! -Nieważne. Co tutaj robisz? - spytałem.
-To chyba ja zadać to pytanie mam? - odpowiedział groźnie, chociaż to, jak kaleczył język, było zabawne.
-Usłyszałem cię, jak tutaj przychodziłeś. Po co tak właściwie?
-Nie twoja sprawa - warknął. Nie był skory do rozmowy... Bez słowa wstałem i ruszyłem w drogę powrotną. Po kilku krokach odwróciłem się jeszcze, by spojrzeć na tłumacza. Patrzył na mnie groźnie, jednak nie ruszył się z miejsca. Starałem się przyjrzeć jego twarzy, jednak było zbyt ciemno. Nie odzywając się, zniknąłem w krzakach. Dopiero teraz zauważyłem, że dalej trzymam kurczowo nóż. Zmieniłem go w dym, a chwilę później byłem już w wiosce. Księżyc powoli chował się za horyzontem, a niebo przybierało pomarańczową barwę. Mijając pierwszy dom odkryłem, że ściany nie są z mieszaniny kamieni błota i drewna. Zamiast drewna umieszczono grubą roślinę, a dokładniej jej łodygę. Nie miałem ochoty na oględziny, więc wróciłem do pokoju i opadłem na łóżko.
-Mam dość - mruknąłem.
###
CZYTASZ
Piorun (1&2)
FantasyCzęść I Świat fantasy w przyszłości? Czemu nie? Bardzo łatwo zniszczyć środowisko, trudniej naprawić. W ciągu wielu lat lodowce topniały, ale wiemy, jakie jest nasze podejście do ekologii. Co da garstka ludzi starających się uratować środowisko...