Prolog.

357 25 16
                                    

   Cześć, Rywalu.
Dzisiaj nie mam zamiaru pisać w żaden dotychczasowy sposób wyrażania naszych myśli, możesz wręcz list ten uznać za ucieczkę od naszego jakże emocjonującego konkursu.

Dlaczego się nie odzywasz?

Nie piszesz już swoich białych wierszy, pieśni prosto z serca, a brak twych neologizmów przyprawia mnie o ból głowy.

Czyżbyś zapomniał?

Jednakże, wciąż posiadam nadzieję, iż pamiętasz. Nie masz czasu, prawda? Akademia Weltona (choć "Akademia  Helltona" byłaby w tym przypadku bardziej trafnym określeniem) napewno nie daje Ci chwili spoczynku.

O, monstrum idzie.

Pij soki z życia, Neil.

Odłożyła pióro i westchnęła ciężko. "Mostrum idzie" - tak zawsze pisała, gdy senność zmuszała jej powieki do mimowolnego zamykania się. Wstała. Starając się nie stąpać za mocno na drewnianą podłogę, jakby była z papieru, udało się jej dojść do starej drabiny, prowadzącej na strych. Ostrożnie weszła do pomieszczenia, zapalając latarkę. Wodziła wzrokiem po pokoju nędzy, gdy to w końcu uśmiechnęła się nieznacznie, widząc malutką klatkę z gołębiem. Otworzyła ją i przywiązała starannie sznureczek z listem do nóżki ptaka,  nucąc piosenkę, którą ostatnio usłyszała w radiu.
- Leć - szepnęła, po czym otworzyła małe okienko i wypuściła "żywą pocztę".

***

W przeciągu tygodnia popielaty gołąb - listonosz powrócił do niej. Do nóżki miał przyczepiony inny list, napisany za zżółkłym papierze.

Witaj, "Rywalko".
Pewnie chciałabyś przeczytać nowe poezje na temat  życia, jednakże nie zobaczysz ich tym razem. Zresztą, innym też nie.

Bardzo nie chcę tego pisać, ale owego listu nie przygotowuje Neil.  On...

On nie żyje.

Pewnie pisał Ci o jego roli w sztuce teatralnej. Niestety, nie mógł on zaakceptować gniewu i nowych planów rodziny.

Umarł przez słowa swojego ojca, lecz z rąk własnych.

Z tego co widziałem, zawsze na pożegnanie, piszecie sobie jedno zdanie.

Pij soki z życia.

Musimy się podnieść, bo umrzemy zapomniani, "Rywalko".

                                  Todd Anderson.


Łzy napłynęły jej do oczu. Jak to możliwe?! Jej jedyny przyjaciel (choć widzieli się niewiele razy)  pozbawił się czegoś, co dawało im obojgu wszystko.

Pij soki z życia.

To jedno zdanie dawało im siłę, by wstać rano i przeżyć kolejny monotonny dzień, który dopiero późnym wieczorem nabierał sensu.

Czy to znaczy, że...wygrała? Wygrała tą zaciętą rywalizację o mistrza poezji?

Nie.

On był kimś więcej niż rywalem.

Był przyjacielem.

Nie był wart przegranej w tak haniebny sposób. Zawody te były jedną z niewielu rzeczy, która  łączyła ich tak mocno.

- On nie umarł - próbowała sobie wmówić - pisanie listów będzie dalej kontynuowane.

Wzięła skrawek papieru i napisała na nim roztrzęsionymi rękoma  "Dziękuję." Później, po dłuższym zastanowieniu się, dopisała:

"Pij soki z życia. Zostało nam go tak niewiele".

Po czym zwinęła skrawek papieru i przywiązała do nóżki gołębia.

Nie może skończyć tego tak szybko.

***

"Śmierć odbiera półtora człowieka;
Jednego całego, drugiego tylko duszę.
Dla drugiego to jednak większa męka,
Gdyż samotnie przechodzi emocjonalną suszę."

l e t t e r s   || Dead Poets' Society ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz