Rozdział 28.1

217 7 0
                                    

Gdybym wtedy wiedział, co się później wydarzy, zapewne wziąłbym Lav na ręce i wybiegł z nią z domu albo wymierzył jej cios krzesłem w potylicę i dopiero wtedy zabrał. Niestety takiej świadomości nie miałem. Co za tym idzie, zmarnowałem dwie godziny na wzięcie przygotowawczego prysznica, uczesanie się i dobór odpowiednich ciuchów. Moja ukochana miała już wtedy wszystko przygotowane, ba! Nawet nie przypuszczałem, że może ubrać gorset na proste przyjęcie we własnym mieszkaniu. 

- Nie patrz na mnie takim wzrokiem - rzuciła wtedy. - Tylko dzisiaj się w to wciskam, później będziesz oglądał koszule, spodnie i trapery.

Uśmiechnąłem się pod nosem, dobrze wiedząc, że i tak ubierze to, o co ją poproszę. Albo ona to zrobi, albo ja ją ubiorę i zareaguje słodziutkim napuszeniem się. Zaraz potem moja mina zrzedła, widząc tego napakowanego mima. Wystroił się bardziej ode mnie! Wcisnął się w garnitur! I to pewnie jeszcze szyty na miarę, patrząc po jego gabarytach. Kto to widział, żeby koleś noszący golfy nagle ubrał koszulę?! I jeszcze wyglądał w niej tak dobrze!

- Co to za impreza? - spytałem, sunąc za nim wzrokiem. - Chyba nie zostałem dostatecznie dobrze poinformowany...

- Rodzinna - odparła i uśmiechnęła się lisio, jednocześnie w dziwny sposób unikając mojego wzroku.

- Mhm... - mruknąłem. 

Czyli ja nie byłem jej jedyną rodziną na tamtą chwilę? Kogo jeszcze miała?

- Ian, nakryj do stołu. Ja wyciągnę pieczeń.

Oparłem się o sofę, lustrując wzrokiem pomieszczenie. Co się z nimi wszystkimi stało? Co się stało z moim światem? Co się stało z prawdą i realizmem? Co się stało z Lav? Czy ona nie powinna teraz grzecznie siedzieć na kanapie i oglądać ze mną telewizji? Albo czytać książkę?

Co mnie napadło na zadawanie miliona pytań i dlaczego nie byłem w stanie się ogarnąć, spoglądałem tylko w podłogę i zagryzałem język?

Nie podniosłem głowy nawet na sekundę, kiedy wreszcie zadzwonił dzwonek do drzwi, stół był naszykowany i krzesła idealnie zasunięte. Nie chciałem widzieć twarz gości. Nie chciałem ich poznawać. Tak naprawdę niczego nie chciałem, prócz czasu na zniknięcie w swojej prywatnej wyobraźni. 

- Ja otworzę - zakomunikowała. 

Po kilku sekundach usłyszałem dźwięk przekręcania się zamka w drzwiach, a zaraz po tym miły głos kobiety. Potraktował gospodynię z ciepłem, jakie przynosi dobra przyjaciółka lub siostra. Ktoś, z kim rozmawiamy na co dzień, ale i tak za nami tęskni, kiedy nie ma nas przy nim. Ktoś, kto potrzebuje obecności, nie rozmowy. Świadomości.

- Dziękuję, że się zgodziłaś - zaczęła. Umilkła na kilka sekund, najprawdopodobniej Laverne odpowiadała jej szeptem. - Ah, no tak. Przepraszam.

Zaraz później głos się zmienił - zastąpił go męski, oschły ton, który raczej nie znał sprzeciwu, nawet jeśli właściciel nie kazał czegoś zrobić.

- Przyniosłem wam coś. Mam nadzieję, że się przyda. - Wydawało się, że puścił jej wtedy oczko, wyczytałem to z samego kontekstu sytuacji.

Zacisnąłem powieki, unosząc dłoń do czoła. Pomasowałem skronie, które przeczył krótki ból. Miewałem tak, odkąd nie uciekliśmy z tamtego zamku. Chociaż, patrząc na to wszystko, zastanawiałem się, dlaczego Lav nic po tym nie było i dlaczego w ogóle oboje żyjemy. Tamten czas całkowicie łamał jakiekolwiek ramy normalności czy prawdopodobieństwa. Był horrorem, istnym surrealistycznym obrazem, nie prawdziwym życiem.

I spostrzegłem, że ten surrealistyczny horror ciągnie się dalej, gdy tylko uniosłem wzrok i dostrzegłem widzianego wcześniej mężczyznę. Około dwa metry wzrostu, czarne włosy i szare oczy. Więcej nie potrzebowałem pamiętać, w końcu i tak bym go rozpoznał, chociażby po rysach twarzy zalatujących nieco azjatyckimi korzeniami. Przed nim stała białowłosa kobieta, wyższa od Laverne o jakieś dwanaście centymetrów. Oboje tworzyli zestawienie yin i yang, z tym, że nie miałem pojęcia, jak to miewa się w porównaniu do ich charakterów. Przecież pamiętałem tylko jego spokój, jej wtedy nawet nie widziałem.

Perfect for Each Other (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz