Ostatnie dni lata przyniosły ze sobą ciepłe dni, delikatny wiaterek i ani jednej kropli deszczu, i chociaż na temperaturę w nocy nie można było narzekać, to trzydziestego pierwszego sierpnia Judy Bloom obudziła się zziębnięta i obolała. Przez otwarte okno wpadł wiatr, który wydał się jej tak lodowaty, jakby jej odsłoniętą skórę smagały lodowe bicze, a odłamki lodu jak kawałki szkła ze zabitego lustra zostawały w jej ciele zamrażając do szpiku kości. Spróbowała otrząsnąć się z niemiłego uczucia, ale natychmiast zakręciło się jej w głowie. Nie zdążyła nawet wstać, po prostu przekręciła się na lewy bok i zwymiotowała za ramę łóżka. Zawartość jej żołądka wylądowała z nieprzyjemnym dla ucha pluskiem na starym, niegdyś czystym i schludnym, dzisiaj zakurzonym dywanie, który mama Judy wykroiła z beli surowego, czerwonego filcu, kalecząc sobie przy tym palce i klnąc więcej niż przez całe swoje życie.
Po drugiej stronie łóżka kołdra uniosła się nieco, i wyjrzało spod niej wielkookie stworzenie, z jasną główką i aureolą złocistych loków. Mały Jonah przetarł oczy ze snu rękawem koszulki i zatrzepotał gęstymi rzęsami. Odgarnął kołdrę z bosych stóp i przeczołgał się na drugą stronę łóżka. Nie mając pojęcia, co się dzieje z jego starszą siostrą, więc nie wiedząc też jak jej pomóc położył po prostu drobną rączkę na plecach Judy, i delikatnie poklepał. Tymczasem Judy dalej wiła się w spazmach, wymiotując nieprzerwanie, jakby na kolację zjadła co najmniej konia z kopytami. Tymczasem prawda była taka, że dziewczyna przez ostatnie pięć dni ledwo mogła przełknąć kromkę suchego chleba, ostatecznie kromkę chleba posmarowaną dżemem, nie mówiąc już o pełnowartościowym posiłku. I chociaż próbowała zjeść na śniadanie poprzedniego dnia coś większego - miskę sałatki z kurczakiem i pesto - to skończyło się to na mdłościach już po pierwszym kęsie. Stres odciskał się na jej organizmie, a przez to na wyglądzie. Jej oczy były podkrążone przez brak snu, policzki zapadnięte a usta wyschnięte i popękane od ciągłego ich zagryzania.
Na schodach zabrzmiały kroki, co wystraszyło Jonaha na tyle, by natychmiast odskoczył od siostry. Za nic w świecie nie chciałby zostać przyłapany na spaniu w jej pokoju, a już w szczególności nie przez mamę, spiął się więc, i przeturlał po łóżku w drugą stronę. Nie zdążył wyhamować, zahaczył nogą o ramę i z impetem zwalił się na podłogę. Nie dbając o obolałą nogę - spojrzenie mamy bolało by bardziej - wczołgał się pod łóżko, skąd na swoje nieszczęście miał tylko pół metra do wsiąkających w dywan, śmierdzących niemiłosiernie wymiocin. wtulił więc twarz w zagłębienie łokcia, starając się nawet nie oddychać, żeby żaden dźwięk nie zdradził jego obecności. Chwilę później w drzwiach stanęła pani Bloom.
Nie wyglądała dużo lepiej niż córka. To znaczy, tak, była od niej nieco ładniejsza wizualnie, bo Judy miała pecha odziedziczyć po ojcu takie cechy jak krzywy nos i szeroko osadzone, wielkie oczy, ale także po jej mamie widać było, że od dłuższego czasu nie spała spokojnie. Oczy miała podkrążone, czerwone i opuchnięte, jakby przed chwilą płakała, co wcale nie musiało się mijać z prawdą. Jej ręce i nogi wystające spod przydługiej podomki były wręcz chorobliwie chude, kościste i blade. Nie była wysoka, Judy znacznie ją przewyższała, więc ludzie postronni zwykle zamieniali je w domyśle rolami matki i córki, co wcale nie odbiegało tak bardzo od prawdy, bo od śmierci jej ojca, to Judy zajmowała się jedenastoletnim Jonahem i pięcioletnią Jill kiedy akurat nie była w szkole. No właśnie, szkoła, na samo wspomnienie o szkole ponownie zakręciło się jej w głowie i resztki zawartości jej żołądka wylądowały na dywanie. Mama spojrzała na nią ze współczuciem, ale i lekką rezerwą. Nadal nie przekroczyła progu pokoju, czekając na pozwolenie, którego Judy wcale nie zamierzała jej udzielić skoro Jonah kulił się właśnie pod łóżkiem, trzęsąc się ze strachu, że mógłby zostać odkryty. Z resztą nawet gdyby go tam nie było nie pozwoliła by matce wejść do środka. Zbyt wielką miała do niej urazę, by wpuścić ją do swojego życia, którego odzwierciedleniem był jej mały pokoik na poddaszu.
- Nic mi nie jest - bąknęła w końcu, ostatni raz spluwając pod siebie.
- Dywan raczej nie mógł by tego o sobie powiedzieć - odparła pani Bloom, bawiąc się sznurkiem podomki.
- Zaraz to sprzątnę.
Judy sięgnęła na szafkę nocną po leżącą tam różdżkę, ale mama chrząknęła znacząco. Nagle zdenerwowana dziewczyna odwróciła się do niej i wytrzeszczyła duże oczy w spojrzeniu z rodzaju i czego ty znowu chcesz.
- Rozmawiałyśmy już o tym, Judy. W tym domu nikt nie będzie używał czarów - powiedziała poirytowana i zmęczona powtarzaniem w kółko tego samego.
Temat czarowania, czy to przy użyciu różdżki czy też magii dziecięcej, teleportacji, eliksirów i magicznych zabawek wypływał na wierzch przynajmniej raz w tygodniu, a w ostatnich miesiącach, od kiedy Judy oficjalnie ukończyła siedemnaście lat, nawet po kilka razy dziennie. Pani Bloom cały czas stawiała opór, powtarzając jak mantrę, że "W tym domu nie używa się czarów", jednak Judy uważała to na głupią i bezsensowną zasadę, podyktowana strachem, że sytuacja sprzed pięciu lat może się powtórzyć. Ale przecież takiej szansy nie było. Nie po to zmieniały dom na taki położony z dala od gór i morza, żeby dalej żyć w strachu. Mimo to matka ani przez chwilę nie dała za wygraną, zabierając Judy różdżkę, ilekroć ta użyła jej do jakiegokolwiek czaru, zamykając Jonaha i Jill za każdym razem kiedy użyli swoich dziecięcych mocy, nad którymi przecież nie mieli kontroli i wyłamując się z magicznego życia w każdym calu. Podjęła nawet pracę w mugolskim sklepie kawiarnianym, żeby uciec jak najdalej od magicznego świata. Przekonanie jej, że ona i Jonah powinni mieć możliwość uczenia się w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie zajęło Judy kilka dobrych miesięcy, a przecież kiedy negocjowała w swoim imieniu miała zaledwie dwanaście lat. U Jonaha poszło jej lepiej, i w tym roku miał dołączyć do siostry w szkole, ale rozmowy dotyczące najmłodszej Jill nadal trwały. W międzyczasie Judy zaczęła kwestionować, czy aby na pewno to, że chciała żeby wraz z rodzeństwem chodzić do Hogwartu było dobrym pomysłem.
Myślała, że jej złe samopoczucie wynikało z tego, że za kilka godzin wróci do tego okropnego miejsca i znowu będzie musiała znosić Jego, ale kiedy podniosła się z łóżka i zaczęła zwijać dywan, tak, żeby wymioty schowały się w nim jak w worku, zdała sobie sprawę, że to nie o siebie się martwi. Martwiła się o Jonaha. A co jeśli przez to, że jest jej brat też będzie musiał przez to wszystko przechodzić? Co jeśli nie dadzą mu spokoju tylko dla tego, że są spokrewnieni? Oh tak bardzo się modliła, żeby ten aniołek nie trafił do Slytherinu. W swoim domu cieszyła się stanowczo złą sławą przez co jej brat nie miał by wśród ślizgonów żadnej przyszłości.
Podeszła do mamy i wcisnęła jej dywan w ręce.
- Skoro nie mogę zrobić tego czarami to ty się tym zajmij. Przydaj się w końcu na coś - sarknęła i zatrzasnęła jej drzwi przed nosem.
Stała jeszcze chwilę pod drzwiami, a emocje buzowały w jej ciele. Była pewna, że gdyby teraz ktoś do niej podszedł strzeliła by go pięścią w twarz. Wzięła głęboki oddech, jeden, drugi, otarła ukradkiem pojedynczą łzę, która nie wiadomo kiedy spłynęła po jej policzku po czym odwróciła się od drzwi.
- Możesz wyjść, Mały Książę. Już poszła.
Jonah wygramolił się spod łóżka. Jego policzki były zaczerwienione, podobne duże, wodniste oczka. Podbiegł na palcach, żeby żadna deska nie zatrzeszczała pod jego bosymi stopami, i przytulił się do siostry bardzo, bardzo mocno. Judy nachyliła się i cmoknęła brata w czubek złotych loków. Objęła go delikatnie, a on wtulił głowę w jej brzuch. Nie odziedziczył po ojcu aż tylu cech co Judy. Mieli te same oczy i ten sam kolor włosów, ale nosek Jonaha był mały i zadarty, buźka pyzata, no i był niski nawet jak na jedenastolatka, przez co nawet sięgnięcie po słoik z ciastkami stojący na górnej szafce byłoby niemożliwe gdyby nie jego dziecięce umiejętności.
- Dlaczego jesteś niemiła dla mamy? - spytał cichutko, ledwie słyszalnie, ale i tak w uszach Judy wybrzmiało to jak huk z armaty. Pytanie zawisło w powietrzu kiedy Judy przez długie sekundy zastanawiała się nad odpowiedzią. Owszem, znała ją, wiedziała doskonale dlaczego była dla mamy oschła i niemiła, ale jak miała wytłumaczyć to Jonahowi, który wciąż łudził się, że jego mama go kocha, że to co się działo nieprzerwanie od pięciu lat w końcu minie, że to był tylko etap przejściowy. Ale Judy wiedziała, że nie był. I starała się zrobić wszystko, żeby jej Mały Książę czuł się kochany mimo to. Westchnęła głęboko i kucnęła przed bratem. Wzięła jego małe dłonie w swoje i pocałowała je delikatnie.
- Ponieważ mamie wydaje się, że jest dorosła, ale nie potrafi się jak dorosła zachowywać.
- I ty musisz być dorosła za was dwie?
Judy uśmiechnęła się mimowoli, czując, że Jonah trafił w punkt.
- Tak, Mały Książę, dokładnie tak.
CZYTASZ
Judy Bloom
FanfictionJudy Bloom miała by idealne życie, gdyby tylko... Nie, zaraz, chwileczkę, wcale nie ma idealnego życia! Jej życie to jeden wielki bałagan. Matka histeryczka, Młodsze rodzeństwo którym musi się opiekować, ponad to nie ma szczególnie dobrych ocen i ni...