Epilog

601 73 96
                                    

— Gdzie reszta?! — Dziewczyna z każdej strony, gorączkowo, oglądała metalowe pudełko, energicznie je obracając. A może pod dnem coś się jeszcze chowa? Ukrywa coś specjalnie dla niej? Jakieś zaklęcie, które Ich przywróci?

— Casey...

— Gdzie reszta?! — w jej głosie było słychać rozpacz, żal do rodziców, którego za nic nie potrafiła uzasadnić. Bo przecież mama miała nauczyć ją szyć. — Ciociu, odpowiedz mi, gdzie jest... reszta... listów...

— Kruszynko... — Karenn objęła niebieskooką. — Historia twoich rodziców została już zapisana, a część z niej mogłaś poznać czytając te listy. Nie mogę ukryć, że również jestem przejęta, w końcu myśl o tym, że w tym momencie jestem starsza od Camille, kiedy to pisała... doprowadza mnie do szału. Jakim prawem oni zginęli? Dlaczego akurat oni, młodzi rodzice, którzy mieli przed sobą całe życie, tyle perspektyw...

   Jęknęła przeciągle, trochę z żalu, a trochę z bezradności.

   W pomieszczeniu zapadła cisza. Przez figlarne smugi światła wpadające przez duże okno do ciemnego pokoju przebiegał niewyraźny cień przeszłości. Oczami wyobraźni Casey widziała swoich rodziców tańczących na plaży, uśmiechających się; w tym wyimaginowanym świecie po prostu byli. Brakujące miejsce w jej życiu było zapełnione.

   Czytając to wszystko miała wrażenie, jakby miała przed sobą książkę, której była w pewien sposób częścią. Ciężko było jej przetrawić, że nie kończy się ona dobrze, ba, że w ogóle się nie kończy! A jedynie urywa w najgorszym możliwym momencie. Nie oceniłaby jej dobrze. Ale to nie była książka, tylko jej życie.

— Jak to się stało? — spytała z twardą pewnością w głosie. Tak, była już pewna. Bardziej niż pewna, przekonana.

— Naprawdę... naprawdę chcesz wiedzieć? — Kobieta mocniej uścisnęła dziewczynę. — N-Nevra... — zająkała się, chyba pierwszy raz od kilku lat — zmarł w przychodni. Jego tętnica w ramieniu została naruszona, miał przebite płuco, rozległe oparzenia drugiego i trzeciego stopnia... konał na oczach Camille...

   Znała i pamietała jego Dolegliwości, choć minęło tyle lat. Takich rzeczy, jak na złość, się nie zapomina.

— A mama?

— Trafiła do przychodni w stanie ciężkim, ale wcześniejsza, bardzo ciężka choroba doprowadziła do znacznego osłabienia jej organizmu. W dodatku smierć ukochanego... wpadła w histerię. Nie potrafiła złapać oddechu... krew była wszędzie i... — gdyby nie miała przed oczami ich ciał, a potem pogrzebu, może udałoby jej się opowiedzieć o nich trochę więcej. Ale miała. I nie potrafiła. — Nie, nie mogę. Przepraszam, Kruszyno.

   Łzy ciotki spływały po jej włosach, kiedy usłyszała w korytarzu znajome wrzaski.

— Och, jasne, bliźnięta — mruknęła starsza, odsuwając się od Casey i prędko ocierając twarz. „Niewzruszona cioteczka Karenn" miało być wyryte przez siostrzenicę na jej grobie. Nie mogła przestać być dla niej wzorem.

   Jedno z niesamowicie energicznych dziesięciolatków wbiegło do pomieszczenia, omal nie przewracając się o dywan.

— Och, Corrine? — zapytała wciąż łamiącym się głosem Casey, uważnie przypatrując się twarzy kuzynki.

— Nie — niebieskowłosa zaśmiała się donośnie, prawie jak ojciec. — Skywyne.

— Cholera, Ezarel, jak wy je odróżniacie?! — krzyknęła Karenn tonem nieco nazbyt agresywnym, wiedząc, że jej uprzejmy kolega właśnie obrabia jej spiżarnię.

— Właśnie w tym rzecz — zaskakując całą trójkę, elf pojawił się w drzwiach kilka sekund później na szczęście jedynie z kilkoma miodowymi ciasteczkami w dłoni — że nie odróżniamy.

— Mamooo! Tata znowu jest kretynem! — Jego córka widocznie poczuła się urażona, więc biegiem ruszyła w stronę wyjścia, aby poskarżyć się Kyi, czemu towarzyszył głośny śmiech Ezarela. W całej kwaterze, a może nawet i Eldaryi, nie było bardziej szalonej rodziny od tej.

— Co wy takie przygnębione? — Podejrzliwie spojrzał na przyjaciółki. I choć na głos w życiu by ich tak nie nazwał, cenił je właśnie jak najlepsze przyjaciółki. W końcu były jego rodziną.

— Wujku...

— Kruszyno, mówiłem ci, żebyś tak mnie nie nazywała, bo czuję się staro. – Wepchnął do ust kilka ciasteczek naraz.

— A jak dziewczyny mówią na ciebie per tato, to się tak nie czujesz? — wtrąciła Karenn.

— Nie. — wyszczerzył się Ezarel. — Są za młode, siedmiolatki nie dają takiego wrażenia.

— Wujku, one mają dziesięć lat.

— No przecież wiem. — Odwrócił wzrok, przeżuwająca powoli ciasteczka. Wmawiał sobie, że wiedział, a to tylko chwilowe zamroczenie umysłu.

— A więc, Ez, rozmawiałam z ciocią o rodzicach.

   Wyraz twarzy zielonookiego momentalnie się zmienił.

— Kya! Przynieś tą starą teczkę z rysunkami i rękopisami, pora trochę powspominać.

FORGOTTEN LETTERS; eldarya, nevraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz