5. Jak adoptowałem rodzinnego terapeutę

305 42 24
                                    

Zbiegłem po schodach na dół i dostałem się do przedpokoju szybko. Jednak zanim wychyliłem się zza ściany, niepewność mnie na chwilę zatrzymała.

W końcu podszedłem bliżej, kiedy mama akurat zdejmowała buty z nóg. Wcześniej wepchała sobie chusteczki między pięty a obuwie. Nowe, niewygodne buty robocze musiały naprawdę ją obdzierać.

- Oh, Evan! - podniosła na mnie wzrok. - Jesteś jeszcze na nogach?

- Nie, jestem. Znaczy... Cześć, mamo - wymruczałem, a ona zupełnie zignorowała moje jąkanie się, jakby była już po prostu przyzwyczajona.

- Umieram z głodu. I nawet mi nie mów, że dzisiaj też nic nie zamówiłeś.

Dlaczego z góry zakładała, że mi się nie udało? To znaczy... Faktycznie, nie udało mi się, bo Connor robił za chłopca na posyłki i poszedł za mnie do sklepu. Ale i tak: chciałbym od czasu do czasu usłyszeć choć trochę wiary. Aż mi się odechciało cokolwiek mówić.

Odwróciłem głowę w stronę schodów, bo wyczuwałem spojrzenie Connora obserwującego rozmowę z ukrycia, z górnego piętra. Machnął na mnie ręką, a ja bezgłośnie zacząłem się z nim kłócić:

,,Przecież widzisz, że ona nie chce, żebym...!"

A on wyraźnie, także bez dźwięku odpowiedział:

,,Nie tchórz! Widzisz, że jest głodna!"

Pokręciłem głową, a on zgiął ramiona w łokciach i pomachał nimi, naśladując strachliwego kurczaka. Westchnąłem.

- Bo ja... Znaczy mamo, ten... Sushi - podsunąłem jej talerz, a ona popatrzyła w milczeniu na mnie, potem na jedzenie i odstawiła za siebie czerwoną torbę na papiery.

- Nie wiedziałam, że w pobliżu jest jakaś azjatycka knajpa. Pewnie otworzyli na miejscu tego fryzjera, co zbankrutował. 

Nie wiedziałem, czy miałem na tyle siły psychicznej, żeby pchać się w tłumaczenie, że to jedzenie domowej roboty, skoro później nastąpiłoby pytanie, czy w takim razie poszedłem do sklepu jak cywilizowany człowiek bez jakiejś żałosnej fobii społecznej. Pewnie wykorzystałbym Jareda jako wymówkę i brnąłbym w jakieś wyjątkowo niezręczne kłamstwo... Znowu. Czy naprawdę to by mi się opłaciło?

Moja mama zdążyła stracić całkiem zainteresowanie przez ten moment, w którym trybiki w mojej głowie gorączkowo pracowały, jak Explorer próbujący załadować jakże aktualne newsy o pierwszym singlu Boba Marleya. 

Wzięła talerz, zaniosła go sobie do salonu i opadła na kanapę, oczekując, że siądę obok niej. Przez chwilę mierzyliśmy się niezręcznie spojrzeniami. Ona wyczekująco, a ja niepewnie. Mógłbym przysiąc, że od strony schodów usłyszałem zrezygnowane westchnięcie. Poklepała miejsce obok siebie, a ja usiadłem na skraju kanapy, spinając nerwowo mięśnie. 

- Jak było w szkole, skarbie? 

- Nie, dobrze. No bo w sumie nie wiem, co powiedzieć... Czemu nie miałoby być dobrze? Czemu tak sądzisz? Znaczy nic nie sądzisz, ty tylko zapytałaś, czy... - westchnąłem. - A jak w pracy? 

- Dobrze. Jak na pracę... - odparła tak samo skrępowana, jak ja. Czyli wcale nie było dobrze. Zmuszała się, żeby wytrzymywać, bo musiała zarabiać. 

Dopiero wtedy się zorientowałem, że zanim Connor się pojawił, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby poczekać, aż mama wróci z pracy, żeby z nią porozmawiać. Zupełnie jakbym... Jakbym nie kładł się do tej pory wcześniej spać ze zmęczenia. Zupełnie jakbym prawdziwy powód spychał do podświadomości. 

Przecież cię znam, Piegusie (Dear Evan Hansen - AU)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz