6. Skarb zakopany w salce muzycznej

333 38 52
                                    

Życie było takie samo, jak wcześniej. O siódmej trzydzieści moje radio budziło mnie, automatycznie włączając się na jakąś częstotliwość z informacjami porannymi.

Moje lustro w łazience wisiało na swoim miejscu, kiedy patrzyłem na siebie samego, myjąc zęby. Metro spóźniało się, jak zwykle, a zirytowani ludzie wyglądali, jakby mieli mnie zamiar rozszarpać zębiskami jak potrójnego burgera.

Czyli w zasadzie nic niezwykłego, prawda? Może oprócz tego, co miało miejsce zeszłego wieczoru. Nikt o tym nie wiedział, wszyscy żyli dalej spokojni swoim zyciem bez świadomości, że ten biedny samobójca - Connor Murphy powstał spośród trupów i nocował u tego dziwnego, cichego chłopaka z gipsem, którego prawie nikt nie kojarzył nawet z imienia.

Jak miałem po tym wszystkim powrócić do rzeczywistości? Jak miałem przestać roztrząsywać na lekcjach, czy rzeczywiście postępowałem słusznie, kryjąc przed Connorem prawdę o jego prawdziwym życiu?

Dopiero smak drewna mnie wyrwał z rozmyślań. Wyjąłem z ust zaśliniony, pogryziony ołówek i z zażenowaniem wytarłem go o rękaw z nadzieją, że nikt tego nie widział. Klasa była bardziej zajęta udawaniem, że słucha jakże fascynujących wykładów nauczycielki o perypetiach miłosnych jej pasierbicy.

Ktoś mnie szturchnął palcem w ramię, a ja naprawdę przestraszyłem się, że moja przypadłość z gryzieniem różnych rzeczy z nerwów wyszła na jaw. Zamiast tego jakaś dziewczyna podsunęła mi schludnie złożoną na kwadrat karteczkę i powróciła do gapienia się w swój zeszyt bez zainteresowania.

Rozwinąłem liścik, w którym widniał tylko krótki napis zanotowany dziewczęcym, starannym pismem:

,,Rozmawiałeś z Zoe?"

Zerknąłem ukradkiem w stronę naszej klasowej przewodniczącej, Alany. To na pewno było od niej. Zwłaszcza, że to ona wcześniej wysyłała mi smsy, żebym wyjaśnił młodszej Murphy, czemu nie przyszedłem do jej rodziny, jak wcześniej obiecałem.

Pokręciłem nieznacznie głową, odpowiadając na pytanie. Na ciemnej, symetrycznej twarzy dziewczyny zauważyłem jakby przebłysk irytacji.

Jeśli ta zawsze opanowana, zawsze wesoła i dobroduszna Alana, która najchętniej by cały świat ocaliła, mogła się czymś zdenerwować, to ja nie chciałem być tego świadkiem. Przestraszyłem się i uciekłem wzrokiem z powrotem za brudną szybę klasowego okna. Czułem na sobie jej spojrzenie.

Zamiast gryzienia przyborów do pisania, jak jakiś wyjątkowo wygłodniały bóbr, przerzuciłem się na skubanie skórek przy paznokciach. Na szczęście dzwonek zadzwonił na tyle szybko, że nie zdążyłem przez ten czas poranić sobie wszystkich palców.

Jared doskoczył do mnie natychmiast, kiedy tylko nauczycielka oświadczyła, że przemówienie zostało zakończone.

- Jak tam twój truposzek, Evan? - rzucił złośliwie, a ja zachowałem neutralny wyraz twarzy.

Doskonale. Każe cię pozdrowić.

Udałem urażonego i odwróciłem wzrok, a on zyskawszy punkt zaczepienia, zaczął jeszcze bardziej się droczyć:

- Co ty taki niemowa? Zżarł ci mózg ten Murphy, czy co? - parę osób się odwróciło w naszą stronę, a ja uśmiechnąłem się przepraszająco. Poczułem, jak pot nerwów spływa mi na czoło.

- N-nie tak głośno, Jared - jęknąłęm cicho. - Wiesz, że to tajemnica.

- No wreszcie się mości pan odezwał! Już myślałem, że ci języka w japie zabrakło - oparł się o moją ławkę i się nade mną nachylił, przekraczając moją przestrzeń komfortu. - I co? Dostałeś w ogóle jakieś kolejne tajemnicze maile?

Przecież cię znam, Piegusie (Dear Evan Hansen - AU)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz