prologue

23 1 5
                                    

Pierwszy sygnał - nic.

Drugi - nic.

Trzeci natomiast już nie nadszedł.

- Halo? - ze słuchawki rozbrzmiał kobiecy głos, całkiem wysoki, ale przerywany trzaskami.

- Cześć, mamo.

- Ah, dobry wieczór, Jaebeom. Jak ci minął dzień?

- Całkiem dobrze. - Ścisnął słuchawkę pomiędzy barkiem a policzkiem, by sprawnie zapiąć płaszcz. Paryskie wieczory, zwłaszcza listopadowe, zdecydowanie nie należały do najcieplejszych.

- Poznałeś kogoś ciekawego? - Kontynuowała tak pogodnym tonem, że Jaebeomowi trudno było przerwać natłok pytań, jaki miał zaraz na niego spaść. - Kiedy przyślesz nam jakieś zdjęcia? Wiesz, razem z twoim ojcem jesteśmy ciekawi owoców twojej pracy.

Kilka dni temu skłamał matce, że idzie mu świetnie i powoli wchodzi w kręgi fotografów i modeli. Zrobił to, gdy jego rodzice zwątpili, czy pieniądze, które miały zostać przeznaczone na studia, słusznie wydał na bilet oraz hotel. I nie, to nie była dobra decyzja - nie wpisywał się w paryskie ideały piękna.

- Porozmawiamy, kiedy przylecę jutro do domu, dobrze? - Podparł się wyprostowaną ręką o ściankę budki telefonicznej. Wkrótce kończył mu się dostępny czas, a on pozostał bez grosza, tak więc nie było sensu przeciągać rozmowy w nieskończoność.

- Ale jak to do domu? W środku listopada? - Podniosła głos aż za bardzo. Jaebeom czuł w każdym centymetrze ciała, że to zapowiada same ciemne, burzowe obłoki.

Wypuścił oddech, który błyskawicznie zmienił się w drobną chmurkę, powoli znikającą w powietrzu.

- Nie gniewaj się, proszę. - Przeszedł na bardziej błagalny ton. - Nie udało mi się nikogo odnaleźć. To znaczy się znalazłem kilku fotografów, ale żaden z nich nie szukał kogoś... jak ja.

- W porządku, wracaj. - Orzekła prostym, beznamiętnym tonem. - Odpracujesz to. Nie wstyd ci tak okłamywać matkę? Kiedy my już nabieraliśmy pewności, że dobrze postąpiłeś, wybierając się do miasta mody, gdzie na pewno cię docenią.

Sarkazm docierał do Jaebeoma w postaci drobnych igiełek, które wbijały się w jego serce. Bolało. Słona łezka spłynęła do wargi, gdzie zniknęła, a mężczyzna poczuł jej smak. Czuł się, jakby ta sól docierała do serca, a tam gościła w ranach pozostawionych przez matkę, wywołując ból nie do wytrzymania.

Niedbale odłożył słuchawkę i wyszedł z budki, a wiatr od razu smagnął go prosto w twarz. Zacisnął dłoń na rączce walizki, drugą zaś pochwycił bilet, który wcześniej spoczywał w kieszeni. Zerknął na zegar, dumnie wiszący nad wejściem budynku lotniska - wkrótce miała wybić dwudziesta. Samolot do Seulu natomiast wylatywał grubo po dwudziestej drugiej. Koreańczyk przysiadł więc na wolnej ławce pod daszkiem, bowiem nogi się już pod nim uginały.

To straszne - jak momentalnie znienawidził Paryż.

A raczej jego mieszkańców. Otóż Luwr mógłby odwiedzać zawsze, aż zapamiętałby całą jego mapę i zobaczył wszystkie kolekcje minimum dwa razy, a Mona Liza brutalnie wżarła się w jego pamięć, nie przepraszając za to, a utrzymując uśmiech. Miasto pięknie wyglądało ze szczytu wieży Eiffla, skąd widział ciągnącą się przez Paryż Sekwanę i ludzi na łodziach, którzy z takiej odległości już nawet rozmiarem nie przypominali mrówek.

Francuzi natomiast wytykali skośne oczy, które nie dorastały do pięt najwspanialszym oczom modeli. I tak, zamiast prezentować promienną twarz na reklamach Chanel, Jaebeom moczył ją łzami.

Wiatr dalej męczył marnego mężczyznę. Zaszydził z niego jeszcze bardziej, wyrywając mu ucieczkę z Francji pod postacią prostokątnego papierka. A potem tylko ścigał się z Jaebeomem - czy zdoła chwycić bilet, czy podmuch strąci go do błotnistej kałuży, z której będzie wyciągać jego ostatnie strzępy?

Wtem, jakby los nagle zmienił swoje nastawienie do Jaebeoma o sto osiemdziesiąt stopni i znudził się widokiem przepychającego się przez ludzką masę Koreańczyka, obca ręką schwytała uciekiniera. Mężczyzna prędko wypatrzył ciało, do którego przytwierdzona była owa niezwykle zadbana dłoń.

Kobieta uśmiechała się szeroko, a zęby, przypominające perły pierwszej klasy, jasno odbijały światło latarni. Jaebeom zaniemówił z szczęścia do tego stopnia, że to nieznajoma musiała się zbliżyć, wprawiając w ruch blond loki spływające po ramionach. Momentalnie zawstydził się swoim nietaktem.

- Serdecznie dziękuję. - Pochwycił wolną dłoń kobiety, nachylając się, mając zamiar złożyć nań pocałunek. - Im Jaebeom.

- Nie ma sprawy. - Dziewczęcy chichot połaskotał uszy mężczyzny. - Madeleine Bureau.

Wręczyła mu bilet, uprzednio zerkając na docelowe miejsce lotu.

- Co pana skusiło do powrotu? - zapytała uprzejmie. - Jest pan z Korei, prawda?

- Tak. Nie miałem szczęścia w Paryżu, ale to nie jest dobra chwila na opowieść.

Madeleine uniosła nienaganne brwi, zmartwienie przecięło równie nienaganne czoło. Oczywiście, że z przyjemnością posłucha historii, zwłaszcza jeśli ma ona wyjść z ust owego Jaebeoma.

- Ależ ma pan jeszcze dwie godziny, być może napijemy się kawy? Ja stawiam. Umili mi pan czekanie na męża, który właśnie siedzi w samolocie z Stanów Zjednoczonych.

Jaebeom nieswojo czuł się z myślą, że kobieta postawi mu kawę. Poczucie to wzmagała wiedza, iż jest mężatką. Co, jeśli jej mąż zobaczy ich razem? Niegrzecznie byłoby jednak odmówić, więc przystał na jej propozycję.

Kawiarnię na lotnisku wypełniało ciepło i zapach parzonej kawy, co w połączeniu z jej smakiem oraz przyjemną rozmową ukoiło zszargane nerwy Jaebeoma. Madeleine zaś z błyskiem w oku słuchała historii, a kiedy Jaebeom nie pamiętał danego słowa po francusku, starała się mu pomóc. Potem pochwaliła jego znajomość języka, ponieważ błędy popełniał rzadko, lecz gdy już to robił i Madeleine go poprawiała, wpadał w zakłopotanie. Często chichotała. Pogodny humor kobiety udzielił się i Jaebeomowi, który zdołał chwilowo zapomnieć, że własna matka go ukatrupi, kiedy przekroczy próg domu.

Zresztą prawda była taka, że historia, którą jej przestawił, była niezwykle okrojona - byłby głupi i nieostrożny, gdyby powiedział jej o pewnych detalach. Miał jednak nadzieję, że zaspokoił ciekawość kobiety, a przy okazji się nie nudził.

- Jeszcze raz dziękuję za pomoc z biletem. - Podparł brodę na dłoni. - Obiecałbym pani, że kiedyś się odwdzięczę, ale to jest... - Zatrzymał się, by znaleźć odpowiednie słowo. - niemożliwe.

- Proszę mi zaufać, jeszcze kiedyś coś tu pana ściągnie z powrotem i nie wypuści.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 03, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

la ville d'amour. jjpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz