Opowiadanie o tym, jak człowiek budzi się w nieznanym miejscu, które okazuje się szpitalem jest już stanowczo zbyt nużące abym i ja to robił. To i tak zazwyczaj wygląda tak samo. Ból głowy, otwieranie oczu jakie zaczynają się przyzwyczajać do przytłaczającej bieli wokół leżącej osoby oraz postaci jaka niekiedy towarzyszy budzącemu lojalnie siedząc przy jej łożu z dobre parę godzin. Takową istotą dla mnie był jeden z hersztów mafii, będący ze mną w najbliższych kontaktach odkąd jego partner opuścił Portową Mafię. Chuuya Nakahara siedział znudzony na krześle z nogą założoną na nogę a ramiona skrzyżowane na piersi. Jego ukochane nakrycie głowy spoczywało na kolanach przez co byłem wstanie widzieć jak jego oczy wbite są w widok za oknem. Spojrzenie wyrażało powagę oraz zmartwienie. Przymknąłem ponownie powieki mając dość tego zbyt jaskrawego światła. Musiałem przespać całą noc i pół dnia skoro słońce było wysoko na horyzoncie, i bezczelnie skrzywdziły moje oczy.- Jak się czujesz? - Rozbrzmiał głos w pokoju przerywający dźwięki maszyny informującej o tętnie mego bijącego serca.
Przez długi czas nie odpowiedziałem zastanawiając się jakie odpowiednie ubrać słowa do opisu mojego stanu zdrowia fizycznego i psychicznego. Znając tego człowieka, bez względu co i tak powiem, jego zmartwienie wobec mnie nie minie zbyt szybko. Poczucie winy jako dowódcy misji w jakiej uczestniczyliśmy zapewne go przytłaczało. Nawet kiedy w niczym nie zawinił. Właśnie taką osobą był Chuuya. Wyglądał na agresywną, nieczułą bestię, nie mającą ochoty wysłuchiwać zdania innych gdy w rzeczywistości był pełen troski, humoru oraz sporej ilości opiekuńczości dla jego towarzyszy broni. Inteligencja, spryt czy też bezwzględność acz doskonałe techniki przywódcze spowodowały jego dzisiejszą pozycję w Mafii i duże pokłady zaufania wśród jego podwładnych. Tak wiele w nim nie rozumiałem.
- Zbyt szybko stąd nie wyjdę, czyż nie? - W końcu zbyłem jego pytanie zadając swoje. To nie miało znaczenia jak się czuje. Nie dla mnie.
Usłyszałem jak jego zmęczone westchnienie ulatuje z ust. Zapewne wolał usłyszeć choć raz inne słowa.
- Lekarze nie pozwalą ci wyjść dopóki nie zakończą wszystkich badań.
Zacisnąłem dłoń na pościeli niezadowoleny. Cholera! Bezczynne leżenie było dla mnie czymś koszmarnych. Przez to czułem się taki bezużyteczny i niezdolny do niczego konkretnego. A gdy jesteś bezużyteczny dla Mafii... Tch. Los nigdy nie był dla mnie łaskawy, nawet w takich chwilach.
- Brzmi to tak jakby coś we mnie znaleźli - prychnąłem spoglądając na twarz mężczyzny, która mnie od razu zaniepokoiła.
Wyrażała smutek pomieszany z większym zmartwieniem aniżeli się spodziewałem. Poczułem jak strach chwyta moje wnętrze. Czyżby jednak moje słowa okazały się nad wyraz trafne? Żołądek nieznośnie ścisnął się pragnąc opróźnienia wszystkiego czego w sobie posiadał.
- Nakahara-san? - Wychrypiałem.
- Nie wiadomo czy to poważne. Prześwietlenie wykazało coś w twoich płucach.
Coś w moich płucach? Słowa te znalazły się w mojej czaszcze boleśnie zagnieżdżając się w środku. To nie może być prawda. Nie mogę być chory. Bardziej niż teraz.
- Nowotwór? - Spytałem chłodno.
Pokręcił przecząco głową.
- Nie wygląda to na raka, tak mówili. Nie wiedzą co dokładnie to jest lecz najpóźniej jutro mają nam powiedzieć.
Skrzywiłem się odwracając twarz ku drzewom za oknem. Kwiaty wiśni miały za niedługo zacząć rozkwitać przyozdabiając cały kraj różowym pięknem i ukazując powód czemuż to akurat on jest symbolem Japonii. Chociaż pierwsze co przychodziło mi na myśl o tych kwiatach to kruchość istnienia. Zresztą, prawdę mówiąc, wszystkie kwiaty są tak samo delikatne. Łatwe do zdepnięcia bez jakiegoś wyolbrzymiego wysiłku. Jedyne co mnie nurtowało w wiśni to reakcja niektórych ludzi. Pamiętam, jak całkiem niedawno, pewna kobieta pracująca w Mafii rozpłakała się gdy dostała bukiet tejże rośliny. Płacz ewidentnie nie należał do wesołej barwy dźwięku a moja osoba akurat przechodziła obok. Dziwne zdarzenie, biorąc pod uwagę, że inni ludzie cieszą się z takowego podarku.
- Ryunosuke-kun - Rudowłosy zawachał się na moment, przerywając tym moje myśli.
To był pierwszy raz, kiedy przemówił do mnie moim imieniem. Powróciłem do niego spojrzeniem z oczami wielkości dużych talerzy. Uśmiechał się tak jak zawsze, wesoło i zadziornie. Tak jakby byśmy się ponownie znajdowali w kwaterze a nie w szpitalu.
- Cokolwiek by to nie było, za długo u ciebie nie posiedzi, możesz być tego pewny.
Jego słowa przywołały pewne zamglone wspomnienie.
"- Możesz być tego pewny! - Zawołał Jinko kiedy staliśmy oddaleni od siebie parenaście metrów.
Warknąłem na jego słowa stawiając jeden krok do przodu. Jego ignorancja była tak denerwująca, że aż słów mi brakowało.
- Słabi ludzie nie mają prawa istnieć - powtórzyłem stanowczo chowając dłonie w kieszenie czarnego płaszcza.
Chciał coś odpowiedzieć gdy nagle spojrzał w bok. Coś, co znajdowało się w sklepie po drugiej stronie ulicy, przykuło jego uwagę. Była to zielona roślina z zielonymi owocami. Zdawać się mogło, że to był migdałowiec. Cóż było w niej tak zaskakującego, że jedynie machnął na mnie dłonią i tak zwyczajnie odszedł powodując głębokie zmarszczenie mojego czoła."
Jakże krótkie to było przywołanie czegoś z parunastu miesięcy temu, mimo to byłem zmuszony podnieść się do pozycji siedzącej z przygarbionymi plecami zaczynając kaszleć. Wrażenie, które dawało mi ten ruch, że próbuje pozbyć się czegoś z mojego organizmu było zbyt bardzo odczuwalne. Faktycznie musiało we mnie być coś co powodowało reakcje obronną w celu usunięcia w jakikolwiek sposób z mego poranionego wnętrza. Zmęczony ponownie upadłem na poduszki dysząc, rudowłosy mężczyzna usiadł na brzegu łóżka podając mi szklankę chłodnej wody. Przyjąłem ją, łapczywie opróżniając jej zawartość. Na tą chwile było to bardzo pomocne. Kropelki potu otarłem chusteczką.
- Nie widzę powodu by było inaczej - odparłem zgadzając się z jego słowami.
Nie obchodziło mnie co śmiało we mnie się wedrzeć. Jedna prośba u naszego szefa sprawi, że po jednej operacji oraz późniejszej rehabilitacji wszystko wróci do normy bym znów był zdolny do siania strachu wśród naszych wrogów w całym mieście Yokohamy i poza nią.
- Lilie? - Spytałem pół szeptem zauważając parę kwiatów tego gatunku kwiatów po mojej prawej stronie.
Znajdowały się one w przezroczystym naczyniu wypełnionym wodą. Ich biel wyróżniała się od reszty odcieni koloru w tym małym pomieszczeniu.
- Twoja siostra je tu przyniosła rano wraz z Tachiharą. Miała nadzieję, że będzie przy tobie kiedy się przebudzisz ale została wysłana na misję. Najpewniej przyjdzie wieczorem albo jutro rano.
- Rozumiem.
Przyglądałem im się przez pewien czas w milczeniu kontemplując ich wygląd. Takie nie pozorne a mające w sobie tyle wdzięku. Nic dziwnego, że jest to królewski kwiat. Był delikatny, taki piękny. Przykuwający uwagę nieświadomych na długie minuty w celu podziwiania jego majestatyczności. Zanim spostrzegłem fala senności zaatakowała całe moje wycieńczone ciało. Zamknąłem oczy, ponownie wędrując po krainie Morfeusza.
Lilie - "Życzę ci jak najlepiej"
Wiśnia - "Oszukujesz mnie"
Migdałowiec - nadzieja
CZYTASZ
Fleur de Mort
Fanfic"Widziałem tego dnia rozpacz w twych pięknych oczach. Ja, całkowicie słaby, nie byłem w stanie unieść mą dłoń żeby otrzeć spływające łzy. Mój oddech stawał się coraz bardziej świszczący. Kolce, po tej długiej zabawie ze mną nareszcie zaczęły wbijać...