Życie nieraz będzie zsyłać dla nas niespodzianki tak nieprawdopodobne, że aż umysł wraz z możliwością logicznego myślenia postanowią spakować walizki najszybciej jak się da i udać się do miejsca, gdzie nie było nam dane znalezienie ich w najbliższym czasie. Egzystencja mafioza była takimi niespodziankami usłana, a mając rzecz jasna na względzie moje ostatnie przypadki, nie mogłem narzekać na monotonię. Jednakże uważam, że dziś przybyła jedna z kulminacji. Albowiem budząc się ze snu, dane mi było usłyszeć dość znajomy oraz nieoczekiwany głos jaki należał bez wątpliwe do dyrektora Zbrojnej Agencji Detektywistycznej. Nie ośmieliłem się podnieść powiek.
- Sądziłeś, mój drogi, że cię okłamuję? - Ton nasycony zaskoczeniem mojego szefa rozniósł się niedaleko mojego ucha.
- Raczej myślałem, że jak zwykle wyolbrzymiasz pewne sprawy. Lecz im dłużej patrzę na twojego podwładnego, tym bardziej się zastanawiam ile mu czasu zostało.
- Z tego właśnie powodu cię powiadomiłem. Niewiele.
- Szkoda by była gdybyś stracił tak potężnego członka Mafii.
- Cieszyłbyś się?
- Niczyja śmierć mnie nie cieszy.
- Twoje dobre serce, Yukichi, mnie rozczula.
Zmęczone westchnienie z nutką irytacji.
- Mnie zaś twoje niedawno rozkwitłe upodobanie w kwiatach. Jakaż to ironia, nie sądzisz? Obrzucasz mnie bukietami, gdy ten chłopak umiera z ich powodu.
W tym samym momencie do mych zmęczonych nozdrzy dotarł mało przyjemny zapach, który dane mi było niegdyś poznać na jednej misji. Należał on do rośliny jadalnej, kwitnącej wpierw żółtymi niczym opadające na Ziemię żółte, delikatne płatki. Zemdliło mnie. Prosiłem wszelkie istoty wyższe o zniknięcie tego fetoru.
- Pozwól, że sprostuję. Umiera z powodu twojego Tygrysa.
- Niewiarygodnym jest, że taka sytuacja powstała.
- Z równą potęgą grasuje we mnie zaskoczenie.
- Cóż, przenieśmy się z tą rozmową gdzie indziej. Ta woń jest zbyt intensywna. Jeszcze go zbudzi.
- Mówisz, że te kwiaty śmierdzą?!
- Nie wiem co twoja kichawa odczuwa od nich, dla mnie z pewnością nie są czymś przyjemnym.
- R-ranisz mnie!
- A one mój zmysł węchu.
Ciche trzaśnięcie drzwi po drugiej stronie pokoju dało znak, iż w pomieszczeniu powinienem teoretycznie znajdować się samotnie. Z podejrzliwą niepewnością uchyliłem jedno okno duszy, napotykając od razu błysk srebrnej piły, jeżeli zdołałem poprawnie określić w tak krótkiej chwili nim ból rozszedł się po całej mojej grdyce. Kolejny błysk, tym razem dzikiego oka, ujawnił się równocześnie z szerokim uśmiechem. Nie potrafiłem jednak zdołać się temu przeciwstawić. Moja umiejętność zniknęła, lub może lepiej było rzec - została zablokowana. Obrzydliwe ciepło pewnej znanej mi dłoni rozeszło się z mojej prawej odpowiedniczki. Uleciał ze mnie stłumiony krzyk. Bynajmniej nie bólu. Szoku. Tygrysołak z zimnym spojrzeniem, stał przed mym łóżkiem szpitalnym obok zdenerwowanego herszta mafii, w dłoniach trzymając rozkwitłą gloriozę. Następnym, co dane mi było ujrzeć, były rozświetlone gwiazdy wytworzone być może z mojej wyobraźni. Wrażenie, jakby moja własna zraniona dusza ulatywała lub wręcz odrywała ze słabego ciała, należało do dość niewiarygodnych, jak również wszystko to, co śmiało dziać się wokół mnie. Znajdowałem się w ciemnej materii powoli żerującej na czymś, co ludzie zwali po śmierci, strasznym duchem. Oddalone błyskotki niezbadanego wszechświata zanikły bez słowa, zastępujący je lodowaty mrok rozpowszechnił się wygodnie dzięki czemu ból niszczył się w gardle, jakby zostawał unicestwiany poprzez działania z zewnątrz. Zakaszlnąłem, aż płatki pokryte krwią wydostały się z gardła. Obserwowanie, jak zaczynają lewitować niedbale przed moją zdezorientowaną twarzą był osobliwy. Jak również powracające uczucie rozrywania klatki piersiowej razem z płucami. Z hukiem wylądowałem z tego dziwnego stanu z powrotem do dyszącego organizmu i strzelającymi oczami w każdą możliwą stronę, pragnąc dać umysłowi dowód, iż powrócił do względnej normy. Akiko Yosano pochylała się nade mną z zaciekawionym wyrazem, stukając przy tym długopisem o podbródek.
- I? - Zachrypiał Nakahara.
Kunikida Doppo, stojący przy tej dwójce, poprawił z zastanowieniem okulary. Z czystym przerażeniem rozglądałem się za Nakajimą i Dazai'em. Ani jednego tu nie było. Zwidy? Nie, nie mogło tak być. Serce biło boleśnie, zalewając się smutkiem z powodu jego nieobecności. Wezbrała się w odmętach moich myśli szalona chęć przywołania go z powrotem do siebie aby tylko zdołać dotknąć tej ciepłej i delikatnej skóry oraz móc podziwiać w zachwycie wyjątkowe tęczówki zdobiące promiennie twarz młodszego chłopca. Odrzuciłem agresywnie głowę do tyłu, zagryzając wściekle dolną wargę. Smak krwi znalazł się na języku.
- Nic! - Odparła, chowając swój przyrząd niewiadomo mi gdzie. - Moja umiejętność nie jest w stanie niczego zrobić. To dość frustrujące.
- Jakim cholernym sposobem? - Warknął zszokowany.
- Sama chciałabym się dowiedzieć - burknęła. - Doppo, masz jakieś przepuszczenia?
- Jeżeli hanahaki faktycznie jest czymś w postaci choroby Obdarzonych, obawiam się, że nikt na to nie poradzi. Niezależnie jak potężną siłą dysponuje.
- Chorobą Obdarzonych? - Wykrztusiłem.
Chuuya kulturalnie pomógł mi usiąść, służąc swym ramieniem. Niemal prawdziwy gentleman.
- Jak dotąd żaden przypadek, w którym ta dolegliwość występowała, nie był osobą bez umiejętności - wyjaśnił, podając mi wodę. - Stąd takie przypuszczenia.
- Niefortunne dosyć, że zostaliśmy powiadomieni tak późno - oznajmiła kobieta. - Z przyjemnością przeprowadziła bym parę eksperymentów czy rzeczywiście tak właśnie jest.
- Nie sądzę bym wyraził na to zgodę - rzuciłem jej zwężone spojrzenie. - Gdzie mój Atsushi?
Cisza zagrzmiała groźnie w pokoju. Szklanka zaś uleciała mi z dłoni, roztrzaskując się na podłodze szpitalnego pokoju. Czy właśnie powiedziałem to co powiedziałem?
Dereń - Miłość wbrew przeciwnościom
Glorioza - Pogoda ducha, zdobądź mnie
CZYTASZ
Fleur de Mort
Fanfic"Widziałem tego dnia rozpacz w twych pięknych oczach. Ja, całkowicie słaby, nie byłem w stanie unieść mą dłoń żeby otrzeć spływające łzy. Mój oddech stawał się coraz bardziej świszczący. Kolce, po tej długiej zabawie ze mną nareszcie zaczęły wbijać...