Pozostawiany samemu sobie z dzikimi myślami, wpatrywałem się ze znaną u mnie zawziętością poszukując czegoś znacznie więcej aniżeli zabrudzonego klosza od lampy. Atak przeminął szybciej niż się spodziewałem, kobieta w odpowiedzi została zalana nową inspiracją wybiegła niczym huragan z pokoju lekarskiego. Tykanie zegara dotrzymywało mi towarzystwa przez długie trzydzieści minut. Po tym zjawił się Dazai Osamu. Akurat tej postaci wolałbym nie widzieć nigdy więcej. Zirytowane westchnięcie zostało odebrane jako przywitanie.
- Akutagawa-kun, jak się czujesz?
- Mógłbyś, Dazai-san, darować sobie tę nieistniejącą troskę względem mnie.
- Już do końca będziesz widział we mnie złą osobę? - Przyciągnął do siebie małe krzesełko i usiadł przy mym boku. - Nie żebym ku temu przeciwny. Rozumiem to. Lecz jeśli teraz pytam o twoje samopoczucie, chcę byś wiedział, że troska nie jest w żadnym stopniu udawana.
- Wiara w twoje słowa jest zgubna. Uznam jednak, że dziś nie mam na nic sił i wysłucham cię.
- Atsushi-kun...
- Jestem dla niego jedynie wrogiem. Jestem tego świadomy i akceptuje to. Nie wymagam niczego od niego. Umrę ze świadomością tego.
Ucichł, co było niepodobnym do tego mężczyzny. Niemożliwa aż do oglądania powaga skupiająca twarz bruneta świadczyła jedynie, że wszelakie żarty nie miały żadnych praw do użycia w naszej konwersacji. Jednakże to, czego byłem właśnie świadkiem bardziej przykuło mnie do spojrzenia odważnie w te zimne czekoladowe oczy. Biło z nich uczucie, którego nigdy bym nie przypuszczał, iż zostanę nimi przez niego poczęstowany. To był strach. Strach o mój żywot. Ten sam smutny widok cierpienia widziałem w tęczówkach mojej kochanej siostry odkąd moje zdrowie podupadło. Poczułem gęsią skórkę przyjeżdzającą poprzez kręgosłup, włoski najeżyły się od tej reakcji. Mężczyzna pochylił głowę ku dołowi. Być może próbował zebrać toczące się w jego nieodkrytej głowie nieznane mi myśli, czy też słowa. Czyżby pragnął mi coś przekazać? Niezależnie od moich teorii spiskowych, wstał zbyt szybko. Gdybym mógł, podskoczył bym.
- Kwiaty w tej sytuacji są ironią z mej strony ale nie byłem wstanie niczego innego wymyśleć. Proszę.
Do rąk wręczył mi piękny okaz drakiewa. Delikatnie uchwyciłem kwiat w moje porcelanowe dłonie, podziwiając nieznany mi gatunek rośliny. Był nietypowy, piękny. Podziękowałem cicho.
- Uznasz może to także za kłamstwo lecz, Akutagawa-kun, jestem naprawdę z ciebie dumny. Chcę żebyś to wiedział.
Po tych czułych słowach wypowiedziane w trzęsącym się tonie, odszedł. Zamrugałem parę razy. Chwyciłem za chusteczkę i wytarłem krew z moich warg po ataku kaszlu. Kwiat zaś położyłem na stoliku wpatrując się w niego przez dłuższą chwilę.
- Dazai-san...
- To naprawdę twoja decyzja?! - Ryk docierający zza drzwi sprawił, że schowałem się pod kołdrę.
Zakryłem się nią przynajmniej do okolic nosa albowiem irracjonalny strach nie opanował mnie do końca. Mężczyzna z rudą czupryną i z nieśmiertelnym kapeluszem na głowie, wparował do środka niczym chaos z zamiarem stworzenia nowego uniwersum. Przystanął jednak wściekle ku moim łożu, zaciskając dłonie oraz zęby. Rozumiałem ten gniew.
- Akutagawa! Co ty sobie wyobrażasz niby?
- Wiem, że wzbudzam tym kontrowersję.
- Kontrowersję?! Pomyślałeś w ogóle o twojej siostrze, która by chciała cię widzieć na ślubie swoim?
- Ja... - zawahałem się.
Egoizm bez wątpienia przemawiał przez moje słowa i czyny. Gin, opuszczenie jej sprawiłoby niezmierny ból dla nas obydwu. Jednak im dłużej o tym myślałem, tym bardziej byłem za moją śmiercią. Zależało mi na niej bez dwóch zdań. Jest moją rodziną, wsparciem i pomocą.
- Jestem pewny, że rozumie moją obraną drogę.
- Pieprzysz farmazony!
- Wiem. Nie jestem w żadnym stopniu sobą. Ale, Nakahara-san, nie mógłbym tak egzystować.
Spojrzałem na niego z najbardziej smutniejszym wyrazem na jaki tylko było mnie stać. Ucisk w klatce piersiowej natomiast zwiększył swą siłę dwukrotnie. Poraz kolejny organizm domagał się usunięcia obcego ciała z jego pokutego, być może już zmasakrowanego wnętrza błagającego o skrócenie już tych męk i cierpienia. Marzyłem o możliwości ponownego oddychania bez żadnych większych problemów niż miałem wcześniej. Marzenie jakie już nie mogło się spełnić. Groziło mi uduszeniem lub wykrwawieniem. Egzekutor mafii opadł bezsilnie tam gdzie siedział niedawno jego były, znienawidzony towarzysz boju w latach młodzieńczych. Rezygnacja buchała wręcz z tak potężnej, radosnej i pewnej siebie osoby. Przykro było mi nań patrzeć jak smutek oblewa tę młodą twarz.
- Że też przyszło ci kończyć żywot w Agencji zasranych detektywów - wymruczał.
- Niewątpliwie jest to marny zaszczyt jaki mnie spotkał.
- Może porozmawiasz z Tygrysem?
- Jeżeli wyrazi na to zgodę, z chęcią. Jednak ja naprawdę się już z tym pogodziłem.
- A ja jestem primadonna!
- Nakahara-san, co wystaje z twojej kieszeni? - Spytam ujrzawszy pomarańczowy kwiat w kieszeni marynarki.
- Ah, to? Jaskier azjatycki. Ten dziwny dzieciak mi go dał.
- Dzieciak? - Podniosłem brew.
- Mhm. Miyazawa Kenji. Łazi za mną odkąd tu jesteśmy ze swoją doniczką z chwastem i gada mi o ogrodnictwie. Nie wiem po co mi go dał ale tak nalegał, że odmówić nie umiałem.
- Niebywałe.
- Tak jak wszystko w tym budynku. A wracając do twojego problemu z Tygrysem.
- Akutagawa?
O zwierzęciu mowa. Chyżo skierowaliśmy głowy w stronę drzwi, a tam stał on. Atsushi Nakajima we własnej osobie. Moje serce pragnęło wyrwać się ku niemu. Zemdlałem.
Driakiew - Nieszczęśliwa miłość
Jaskier azjatycki - Promieniejesz wdziękiem
CZYTASZ
Fleur de Mort
Hayran Kurgu"Widziałem tego dnia rozpacz w twych pięknych oczach. Ja, całkowicie słaby, nie byłem w stanie unieść mą dłoń żeby otrzeć spływające łzy. Mój oddech stawał się coraz bardziej świszczący. Kolce, po tej długiej zabawie ze mną nareszcie zaczęły wbijać...