IX(Uciekam, bo mam dość)

390 49 42
                                    

"Patrząc na to wszystko z innego punktu widzenia, wydawać się mogło, że to sprowadzało się jedynie do jednego punktu, z którego ucieczka była poprostu niemożliwa. Wszakże sam się o to prosiłem przez dłuższy czas. Niemniej, nie sądziłem w tamtym momencie, że szalona ścieżka losu doprowadzi do zupełnie innej strony aniżeli przewidywałem, że wyląduję. Słoneczny blask opadający z krystalicznego nieba musnął mój polik ostrym ciepłem. Lato zadomowiło się w pełni w całej Japonii, dając od siebie ile tylko zdołało.

Siedzieliśmy wspólnie na starej ławce w centrum miasta w niezmąconej między nami ciszy, przerywanej ulicznym dźwiękiem szybkiego życia Yokohamy. Przymknąłem na chwilę oczy, rozkoszując się świeżym powiewem powietrza unoszącego słodki zapach Barwinka pospolitego rosnącego nieopodal. Narząd pompujący litry krwi wydawał się również spowolnić, ciesząc się tym rzadkim spokojem. Jinko niedbale oparł się wygodniej o oparcie łypając do góry. Białe obłoki sunęły po górny morzu bez żadnych zmartwień. Mógłbym tak zostać już na zawsze. Z nim, będącym blisko mnie."

Ból czaszki eksplodował niczym bomba jądrowa, atomowa, biologiczna czy co tam jeszcze istniało. Na to nagłe wezwanie wyższej siły zacząłem się niemiłosiernie dusić, próbując resztkami minimalnych sił chwycić życiodajny tlen. Kaszlałem, chrypiałem, zmuszałem się do wymiotu. Lecz żadna reakcja mi nie pomagała żeby móc przeżyć chociażby do nocy. Czyżbym właśnie teraz nieprzyjemnie umierał? Nie zdążyłem z nim porozmawiać! Losie, błagam! Daj mi ten marny czas paru godzin.

Łzawiącymi gorącem oczyma, widziałem jak rudy miafiozo krzyczy coś głośnego, mina zdradzała sygnały nagłej paniki wraz z rękoma latającymi we wszystkie znane mi strony świata. Mori Ougai dobiegł pędem z Akiko Yosano. Obydwoje trzymali w dłoniach przyrządy medyczne, które teorytycznie miały mnie jeszcze powstrzymać przed opuszczeniem tego świata. Nigdzie w tym chaosie nie mogłem zauważyć biało włosego. Wyszedł? Niech wraca natychmiast! Dłoń moja znalazła oparcie u klęczącej Gin. W założonej przez nią masce, nie mogłem znaleźć niczego konkretnego. Pustka zabójcy opanowała całą mimikę. Jej przeciwnością była przybiegająca do środka zdezorientowana Higuchi. Łzy strachu płynęły jak rwący potok w dolinie gór, skapując po brodzie. Zanim jednak stało się najgorsze, lekarka jednym, mocnym ruchem chwyciła za wystającą gałąź z mego gardła i bez ogródek wyrwała jak obrzydliwego chwasta. Krzyk cierpienia z pewnością słyszany był teraz w całym piętrze budynku. Spora ilość posoki wytrysnęła razem z ciałem obcym, plamiąc białe nakrycie tworząc tym coś na kształt nowoczesnej sztuki. Dyszałem, łapiąc jak najwięcej mogłem tlenu. Ataki stawały się coraz bardziej niebezpieczne dla mojego zdrowia.

- Akutagawa-senpai - zachlipiała roztrzęsiona blondynka, padając kolanami na podłogę.

- Sytuacja względnie opanowana - oznajmił szef, wycierając uprzejmie mi twarz. - Lecz nie na długo.

- Jak to? - Zawołał Tachihara. - Babka to wyrwała.

Chłopak wskazał dłonią okaz choroby niesiony do jakiegoś pojemnika. Brunetka otrzepała dłonie.

- Tak. Ale widzę jak to szybko odrasta.

- To znaczy, że...? - Zawahał się Nakahara.

- Czas Akutagawy niechybnie dziś się skończy.

Zażądałem wizyty w łazience.

Po pół godzinie, opatulony w swój płaszcz z wysiłkiem wydostałem się ze Zbrojnej Agencji Detektywistycznej. Przez okno wraz z pomocą mojej umiejętności. Zacząłem spieszyć się żeby dojść jak najdalej zanim ktokolwiek zdoła zdać sobie sprawę co właśnie zaszło. Możliwym było, że mój nagły narodzony pomysł był krótko mówiąc zły. Nie obchodziło mnie to w żadnym stopniu. Chciałem udać się gdzieś, gdzie będę mógł spocząć samemu, nie musząc wysłuchiwać zrozpaczonych skarg moich współpracowników oraz próśb o zastanowieniu się poraz kolejny nad wykonaniem operacji. Niewiarygodne stało się możliwe, ponieważ sam szef uznał, że śmierć moja byłaby niezmiernie olbrzymią stratą dla całej Portowej Mafii. To właśnie zadecydowało moją natychmiastową ewakuację w nieznane. Kuśtykałem jak tylko mogłem przed siebie nie wiedząc dokąd zmierzam. Otoczenie wokół mnie zaczynało się rozmazywać i zniekształcać. Znane dzielnice zamieniały się w miejsca z rodem Alicji w Krainie Czarów i bzdur wymieszaną ze światem Czarnoksiężnika z Oz. Skupiałem się aby dojść do czegoś konkretnego, ignorując silne zapachy kwiatów takich jak ostróżka, dzielżan i tarczownica. Moje oczy piekły. Nawet nie zdołałem zarejestrować chwili, w której z nich zaczęły kapać małe krople. Oh, jakież to było nadmiernie irytujące. Będąc nazywanym bestią sam sobie pluję twarz okazując tak ludzkie emocje takie jak miłość czy strach przed tym co mnie czekało. Obraz zimowita jesiennego z najbliższej kwiaciarni dawał mi wrażenie jakby chciał uderzyć mnie w twarz abym choć na chwilę myślał i postępował trzeźwo. Jak opętaniec, rzuciłem się w stronę uliczki. Chciałem się gdzieś na gwałt schować aby nikt mnie nie znalazł ani patrzył. Rzucane mi jednoznaczne spojrzenia przechodniów zaczęły działać mi na nerwy. Opadłem wykończony na brudną ziemię.

Chaotyczny śmiech odbił się od ścian, niszcząc zimną atmosferę i odstraszając okoliczne koty oraz psy. Dlaczego się śmiałem? Któż to wie. Nie potrafiłem zatrzymać tej karuzeli histerycznego wybuchu. Wydawało się to tak bardzo małostkowe, nieważne, nic nieznaczące ale nadal trząsłem się z powodu tej radości, której nie znałem początku. Oddychałem głośno, opierając głowę o lodowate cegły.

Kropla deszczu z szarych chmur opadła na rozgrzane czoło. Zaraz po nią następna i kolejna. Deszcz już drugi raz postanowił ochłodzić ciało targane gorączką fizyczną ale również psychiczną. Klamra kompozycyjna życia. Brzmiało to tak pięknie poetycko. Chwytając dłonią usta, liczyłem aby nikt na mym pogrzebie nie otaczał się cyprysem.




Barwinek pospolity - Czułe wspomnienia
Zimowit jesienny - Moje najlepsze dni przeminęły
Tarczownica - Przygnębienie
Ostróżka - Lekkomyślność
Dzielżan - Łzy
Cyprys - Żałoba


Fleur de MortOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz