Jaki zapach ma w ciemności
róża, niczym młodociana śmierć.¹Poezja w każdej sekundzie należała do remedium na wszelakie bolączki. Nawet teraz, kiedy świat znalazł się po drugiej stronie barykady zbudowanej przeciwko mojej poszkodowanej osobie. Przeklnąłem siarczyście w niszczącym się umyśle.
Uczucie przeklętego déja vu wirowało w ospałej głowie powodując nieprzyjemne osunięcie się do pozycji leżącej, pozwalając zmywać łzom niebios krwiste ślady wydostające się z gardła wylewając się z ust. Pokaleczone wargi poruszały się w niemym języku do tajemniczego odbiorcy z Gwiezdnej Góry. Nie byłem do końca pewny jakie kierowałem do niego słowa o jakim zabarwieniu. Kolejne błagania o kruchy, piaskowy czas? Lub może swoje agresywne sprzeciwienie na to co mnie spotkało? Czymkolwiek były te zdania, cały czas je wysyłałem tracąc powoli wszelkie czucie w nogach i w ramionach, nie potrafiąc już nimi poruszać. Jedynie co czułem to wszechogarniający lód zamrażający calutki układ nerwowy. Nie byłem wstanie chociażby ruszyć palcem wskazującym. Byłem jak kawał lodu z Arktyki. Łatwy do zmiażdżenia szybkim atakiem. Moje myśli w tym wszystkim sunęły jak papierowe statki po wielkiej mapie mojego zdekoncentrowanego umysłu, usuwającego cokolwiek wpadało w zasięg. Nagromadzone przez lata moje wspomnienia wydarzeń, przeżyć, ludzi. Czułem się jak w opuszczonej i zdewastowanej sali kinowej mając niemiłą okazję oglądania filmu pod tytułem Ryunosuke Akutagawa. Czarna komedia wymieszana z koszmarnym tragizmem, oceniona najniższymi możliwymi notami. Zwęziłem oczy niezadowolony, chroniąc także przed atakiem wody. Najgorsze co mogło się każdemu zdarzyć. Zniknąć bez żadnych skrupułów, niezachwycony swoim postępowaniem. Liście laurowe z pewnością by mi się przydały jako pseudo korona z czasów starożytnych na znak moich szczerych chęci powzięcia się w razie szansy na coś nowego. Hah, marzenie niemal ściętej głowy. Poruszyłem się w katordze okrutnego kaszlu. Gdyby ktoś teraz mnie oglądał uznałby, iż mam atak epilepsji i trzeba wezwać jak najszybciej pomoc. Czułem się już zbyt bardzo tym zmęczony oraz wycieńczony. Liczyłem, że Żniwiarz choć ulituje się nade mną nie pozwalając abym cierpiał ostatnie chwile. Zanim jednak dłużej pomyślałem, potwornie głośny dźwięk raniący moje bębenki stawał się coraz bliższy mojego położenia. Odgłos emocjonalnego biegu. Żałowałem wielce, że nie mam ochoty na zabawę w zgadywanie kto znalazł mnie jako pierwszy.
- Cholera jasna, Akutagawa! - Krzyk znanego głosu przywołał moje puste zmysły do stanu względnej, nietrwałej gotowości.
- Atsushi - wymamrotałem, wypluwając krew.
Przechyliłem z iskrą nadziei głowę na bok wyczekując jego pojawienia się. Zgodnie z oczekiwaniami, z wejścia wypadł zdyszany chłopak prawie upadając przez pierwszy, lepszy śmieć stojący na drodze. Moment, korekta. Właśnie się wywalił boleśnie w kałużę. Moja miłość do niego to jakiś żart. Młodszy mężczyzna, potrafiący się zamienić na zawołanie w dzikie, groźne i przerażające zwierzę dżungli jakim był nieuchwytny biały tygrys o majestatycznym wyglądzie najprawdziwszego króla, stawał teraz z wahaniem z brudnej wody. W drugiej sekundzie, cały przemoknięty w lepiących się do ciała ubraniach, dopadł do mnie i ostrożnie ukląkł. Mówił coś do mnie. Nie mogłem jednak już nic usłyszeć, co bolało. Jego słodki głos ukoiłby moje tak straszliwie zszargane nerwy. Ah, czy kiedykolwiek mogłem wcześniej zachwycać się pięknem tego zdobytego chłopca? Nawet będąc zmoczony do suchej nitki prezentował się tak pięknie, szlachetnie niemal jak książęcy bożek z wierzeń greckich albo naszych rodowitych z Japonii. Brakowało mu jedynie kimona oraz parasolki żeby skryć się przed tym załamaniem pogody. Z drugiej strony nie mógłbym widzieć tych wysportowanych mięśni, które zdobył podczas treningu jaki zaprezentowali mu w Agencji oraz podczas naszych krwawych walk. Szkoda, że nie dane mi będzie ucałowanie każdej rysy na tym ciele, blizny ani brzydkich śladów przeszłości. Z drżeniem podniosłem dłoń ku niemu, a on ją chwycił biorąc ją do swojego ciepłego policzka. Ostatnie ciepło jakie odczuwałem. Przywodziło na myśl liche bezpieczeństwo albo ostoję, do jakiej nigdy nie powrócę po ciężkim dniu pracy w mafii. Nadal do mnie mówił jak nakręcona motorynka. Jakaż to było katastrofalna niesprawiedliwości jakiej musiałem doświadczać. Słuch poprostu odmówił ostatecznie swojej współprapracy. Skandalem było to, że miałem w posiadaniu ani astera gawędki, ani hurmy wschodniej. Nie sądziłem bym potrafił wykrztusić z siebie jakiekolwiek słowo do ukochanego. Zamrugałem parę razy żeby choć lepiej widzieć. Doprawdy był to koniec skoro tak nazwałem Nakajime, który z bezsilności uderzył w moją klatkę piersiową. Zakrztusiłem się, połykając ślinę. Jeśli nie uduszą mnie kwiaty, to prawdopodobnie moja własna wydzielina.
- Rozumiesz mnie?! - Wrzasnął wściekle.
Słuch wrócił natychmiast do działania. Zacisnąłem dłoń na jego policzku w odpowiedzi, że rozumiem. Spróbowałem swoich nikłych sił żeby wykrzesać liche zdania.
- Nie słyszałem co do mnie mówisz - odparłem cichuteńko.
Zaśmiał się nerwowo, a potem się głośno rozpłakał jak małe dziecko, które zraniło się w nogę. Biedactwo. Nadal nie wiedziałem czy moje uczucia są odwzajemnione ale to nie miało już tak wielkiego znaczenia, szloch cierpienia dawał mi znak, że nie byłem mu obojętny.
- Dałbym ci niezapominajkę - westchnąłem po namyśle.
- A ja ci goździka różowego.
- I miodunkę.
- Hiacynta fioletowego - zachlipiał, chowając twarz w moich zabrudzonych szatach. Najwidoczniej miał w poważaniu ich stan. - To tak nie powinno być, tym bardziej w zaułku gdzie spotkaliśmy się poraz pierwszy!
Ah, więc do niego się skierowałem. Intuicja moja jest doprawdy niebywała. Ze wszystkich miejsc, moje nogi doprowadziły mnie aż tu. Niesamowite, musiałem przyznać otwarcie.
- Wawrzynek - pogłaskałem go po miękkiej czuprynie.
Podniósł się ostrożnie ze swoimi pięknymi oczami będące rozpruwane ciężkim przypadkiem rozpaczy, tworzącej rysy w tych wyjątkowych oknach silnej duszy. Poczułem się jeszcze słabszy niż kiedykolwiek wcześniej. Nie potrafiłem przywołać na tą dziecinną twarz śladu uśmiechu, ocierając rzewne łzy ani pocieszyć jakimś słowem. Mój oddech stawał się coraz bardziej okropnie świszczący, tak głośny, że przerażony Atsushi rozejrzał się dookoła nas nie wiedząc skąd ten dźwięk dochodzi. Gdy zdał sobie sprawę, że to właśnie ją wytwarzam, zbladł. Nachylił się nade mną chroniąc od deszczu przyjmując na siebie większą ilość zimnej wody. Odchyliłem głowę do tyłu. Wiedziałem. Kolce urosły już do takiego rozmiaru nareszcie zaczynając wbijać się w moje płuca, oskrzela, gardło. Gorąca, wręcz wrząca krew zalewała każdy wewnętrzny zakamarek ciała. Cichłem, oddalałem się od naszego świata. Ostatnie co było mi dane usłyszeć to był twój głos wołający moje imię.
Moim jedynym prezentem dla ciebie była róża wykwitająca z mojego serca.
Laur, liść laurowy - Zmieni mnie jedynie śmierć
Aster gawędka - Pożegnanie
Hurma wschodnia - Pochowaj mnie pośród piękna natury
Niezapominajka - Nie zapomnij mnie
Goździk różowy - Nigdy Cię nie zapomnę
Miodunka - Jesteś moim życiem
Hiacynt fioletowy - Wybacz mi, proszę
Wawrzynek - W przeciwnym razie nie bylibyśmy razemRóża - Kocham Cię
¹Autor: Hasso Krull, tłum. Aarne Puu
CZYTASZ
Fleur de Mort
Fiksi Penggemar"Widziałem tego dnia rozpacz w twych pięknych oczach. Ja, całkowicie słaby, nie byłem w stanie unieść mą dłoń żeby otrzeć spływające łzy. Mój oddech stawał się coraz bardziej świszczący. Kolce, po tej długiej zabawie ze mną nareszcie zaczęły wbijać...