Twoja kolej

278 23 5
                                    

Clarke nie odzywała się już od dwóch miesięcy. Odkąd wyszła rzucając we mnie pierścionkiem, rozmyślałam nad tym, jak mam zarobić. Jedynym pomysłem było sprzedawanie, ale przyrzekłam na własne życie, przed samą sobą, że już nigdy w życiu nie przyłożę ręki do prochów. Niestety, wraz z powrotem do Sydney, powróciły demony przeszłości. Coraz częstsze pogróżki dostarczane do mojej skrzynki na listy, tajemnicze osoby śledzące nie tylko każdy mój ruch, ale także Madi. W końcu w obawach o jej życie zabroniłam wychodzić jej z domu. Załatwiłam jej nauczanie indywidualne, trochę musiałam się za tym nabiegać, ale Madi mi w tym pomogła. Bardzo pomocne w tej sytuacji okazały się jej rany na rękach i nogach. Parę wizyt u psychiatry, symulowanie głębokiej depresji i liczne opuszczone godziny dały jej możliwość nauki w domu, bez konieczności wychodzenia nawet na ogród. Nawet tam mogłoby się jej coś stać. Miałam cichą nadzieję, że Madi ma z nią jakiś kontakt, ale niestety tak nie było. Tak bardzo tęskniłam za Clarke, że nie spałam po nocach. Nic mnie nie cieszyło i dobrze wiedziałam, że powinnam zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby wróciła.

-Ha! Znowu wygrałam! Pijesz. - Madi podała mi szklankę soku z buraków, którego wręcz nienawidziłam. - Musisz wypić na raz, inaczej dajesz mi 50 dolców.

-Wolę się zrzygać, niż dać Ci mój hajs, dzieciaku. - Przechyliłam szklankę i zaczęłam pić sok, pokazując Madi środkowy palec. Cudem udało mi się nie zwrócić zawartości naczynia na podłogę. - I pieniążki zostają w portfelu. Dziękuję, było przyjemnie!

W domu rozległo się pukanie do drzwi. Madi spojrzała na mnie wystraszona, bo nikogo nie spodziewałyśmy się o drugiej w nocy. Kazałam jej zabrać nożyk który dostała ode mnie na Wybrzeżu i schować się w malutkiej spiżarni w kuchni. Sama schowałam gnata za pasek spodni i podeszłam bardzo cicho w kierunku nieproszonego gościa. Wyjrzałam przez wizjer, ale jedyne co zobaczyłam, to... martwy szop na werandzie. Dosłownie cofnęło mi się wszystko co zjadłam w ciągu ostatnich kilku godzin. Zawołałam Madi, która była przerażona widokiem martwego zwierzęcia przy wejściu. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam, że ślady krwi prowadzą aż do ulicy, gdzie plamy się kończyły. Wyszłam na taras i spostrzegłam, że na trawniku leży jeszcze kilka ciał, między innymi kot, pies, kolejny szop i kilka ptaków wyglądających jak kruki.

-Madi, dzwoń na policję, w tej chwili.

Czekałam wraz z młodą na tarasie, wpatrując się w martwego zwierzaka. Po kilku minutach przyjechał radiowóz. Policjanci którzy wyszli z pojazdu byli w lekkim szoku widząc, że w tym domu ktoś mieszka.

-Bobby, jesteś pewien, że to ten adres nam podali? - Spytał Azjata. - Przecież tu nikt nie mieszka od tylu lat. Dzień dobry, Monty Green i Bellamy Blake, policja miejska Rivenfort, dostaliśmy zgłoszenie o groźbach...

-Groźby to mało powiedziane. Dziękuję, że panowie przyjechali. - Udawałam jelenia i że wcale nie wiem kim jest Bellamy.

-A więc, co dokładnie tutaj zaszło? - Azjata wyjął notatnik i zaczął zapisywać to, co mówię. Blake w tym czasie oglądał ciała denatów. Gdy skończył wywiad podszedł do wspólnika i zerkając na mnie i na Madi, szeptał coś do niego. Po chwili podeszli oboje i poprosili mnie do radiowozu. Madi kazałam zaczekać w domu. Posłusznie wsiadłam do auta.

-Kiedy kupiły panie ten dom? Wiecie co się w nim stało? Od tamtej pory stoi pusty. - Spytał Blake.

-Jakieś dwa miesiące temu. I tak, jestem tego świadoma. Byłam przy całym zdarzeniu. - Mężczyźni najpierw spojrzeli na siebie i byli ewidentnie rozbawieni tym co powiedziałam, ale po chwili mina Bellamy'ego zrzedła. Odwrócił się w moim kierunku i gdy mnie rozpoznał, szybko wbił wzrok w przednią szybę. - Mogę już iść? Dziecko czeka na mnie w domu, a martwię się o nią. Miło by było, gdyby te zdechlaki zniknęły z naszego trawnika.

-Uważaj na siebie. Przyślemy zaraz jakąś ekipę sprzątającą i spróbujemy coś z tym zrobić. - Odjechali. Westchnęłam ciężko i postanowiłam wrócić do domu. Stojąc na chodniku, usłyszałam krzyk. Krzyk Madi. Wystraszyłam się i rzuciłam się w kierunku mieszkania. W mojej głowie od razu zaczęły krążyć straszne myśli; a co jeśli ktoś czaił się w ogrodzie i tylko czekał, aż zostawię Madi samą na chwilę? Wbiegłam przerażona do środka i ujrzałam młodą stojącą na blacie, całą zapłakaną. Po podłodze radośnie tuptał gigantyczny pająk.

Przynajmniej on miał ubaw.

Tej nocy spałam z Madi w jej pokoju.

Wstałam dość wcześnie jak na mnie, zazwyczaj budziłam się w okolicach 13, ale tego dnia udało mi się zwlec z łóżka jeszcze przed 8 rano. Wyjrzałam przez okno. Trawnik był czysty. Madi wciąż spała, więc mogłam na spokojnie zająć się śniadaniem i ogarnianiem całego domu po nocnej balandze. Traktowałam Madi jak swoją siostrę. Mimo, że początek naszej znajomości nie był wcale przyjemny i łatwy, to z biegiem czasu zaczęłam czuć do niej siostrzaną miłość, którą odnalazła w niej również Clarke. Właśnie, Clarke... Wciąż o niej myślałam. Tym razem to ona odeszła, ale znów z mojej winy. Wtedy odeszłam ja bo uważałam, że sprowadzę na nie niebezpieczeństwo. Przypomniałam sobie jej słowa z tamtego wieczoru i wiedziałam już, czemu nie daje znaku życia. Przecież sama kazała mi się postarać, że tym razem moja kolej, aby ją odzyskać. Przez chwilę nie wiedziałam co mam zrobić z Madi, przecież nie mogłam zabrać jej ze sobą, ale też bałam się zostawiać ją samą w domu. Postanowiłam jednak, że zadzwonię do Bellamy'ego i poproszę, aby rzucił okiem na nią. Na moje szczęście zgodził się, bo miał akurat dzień wolny. Zanim wyszłam poinformowałam go o moich obawach. Był bardzo miły i pomyślałam, że nie może się nic złego stać. To nie on miał żal do mnie o zdradę jego ojca, a Octavia, do której postanowiłam pojechać.

Stanęłam przed domem młodej Blake z nadzieją, że nie strzeli mnie kijem bejsbolowym prosto w twarz, gdy zobaczy mnie w drzwiach. Zastukałam niepewnie i czekałam. Usłyszałam kroki i brzęk wizjera. Po chwili ciche "kurwa mać" i szczęk zamka. Stałam naprzeciwko dziewczyny, która ostatnim razem prawie wydrapała mi oczy i autentycznie bałam się o swoje życie.

-Czego chcesz? - Warknęła na mnie. - Clarke tu nie ma, wynoś się.

-Taa, Ciebie też miło widzieć. Słuchaj, nie przyszłam się tu wykłócać ani próbować pogodzić. Mogę wejść? Chciałabym porozmawiać o Clarke. - Octavia wpuściła mnie z niezadowoleniem do środka. Usiadłam przy wyspie kuchennej i poprosiłam o coś do picia.

-O czym chcesz rozmawiać? Sama widzisz, że nie ma tu tego gryfonka.

-Wiesz może gdzie jest? - Spytałam popijając wodę.

-Pewnie siedzi u matki, albo u Richarda. A co Cię to interesuje? Małżeństwem jesteście czy co? - Octavia nie dawała za wygraną i usiłowała mnie zdenerwować.

-U kogo? Kim jest... Nieważne. Gdzie on mieszka?

-A co to, przesłuchanie policyjne? Nie wiem, pewnie gdzieś w okolicach centrum.

-Dziękuję, O. A co do Twojego pytania o małżeństwo - prawie do tego doszło. Dlatego jej szukam. Chyba już na mnie pora. Dzięki jeszcze raz. - Dopiłam wodę i wyszłam z mieszkania. Byłam wściekła. Nie wiedziałam kim był ten facet, gdzie mieszkał, kim jest dla Clarke. Ale to wszystko śmierdziało. Jebało podstępem na kilometr. Jadąc w stronę centrum próbowałam połączyć wszystkie zdarzenia mające miejsce w ostatnim czasie. Głuche telefony, listy z pogróżkami, martwe zwierzęta. Zachowanie Octavii również było dla mnie bardzo podejrzane. Miałam wrażenie, że bardzo dobrze wiedziała gdzie jest Clarke, w końcu były przyjaciółkami. Powoli zaczynałam popadać w paranoję, ale żeby Clarke wróciła do mnie, miałam okazać, że mi na niej zależy. Dlatego ryzykowałam własnym życiem.

"Już niedługo Twoje biuro będzie zdobić jej czaszka."

Bezdomna /ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz