Przyglądnąłem się swojemu odbiciu w długim lustrze i skrzywiłem się, gładząc ręką zagniecenia na koszuli.
- Wyglądasz jak chodząca landrynka - zażartował Murphy, a ja westchnąłem zażenowany i ściągnąłem przyciasny, jaskrawy krawat w wielokolorowe prążki. Zrzuciłem go na ziemię. Założyłem ręce na piersi i oparłem się o lustro w korytarz pierwszego piętra.
- Nie dam rady... - jęknąłem cicho i zakryłem dłonią twarz. - Connor, ja się po prostu dobrze nie czuję z...
- Z garniturami, uroczystymi przyjęciami i drogą zastawą? - dokończył za mnie zdanie. - A kto by się dobrze z tym czuł? Mi też się to nigdy nie podobało, a przecież mieszkałem w tym domu przez ponad siedemnaście lat.
- A twoja mama jest miła? Twój tata? - starałem się mentalnie przygotować. - Co ja mam im powiedzieć? Będą mnie pytać o tak wiele rzeczy, a ja...
- Spokojnie. Wdech, wydech - postarał się mnie wesprzeć. Wziął krawat w podłogi, przewiesił przez pusty wieszak i zawiesił z powrotem w szafie. Rozpiął mi dwa pierwsze guziki koszuli i postawił kołnierz. - Wyluzuj się, bo wyjdziesz na sztywniaka.
Sztywniaka, którym jestem? Och, tak. Byłaby szkoda.
- Wkopałem się... - westchnąłem chyba piąty raz dzisiejszego popołudnia.
- Nie rozpaczaj, Ev. Poradzisz sobie - zapewnił. Poczochrał mi włosy oboma rękami, całkowicie niszcząc ten ład, który udało mi się osiągnąć. Potem zaczesał mi włosy do tył i przyjrzał się sceptycznie - O wiele lepiej. Ale spójrz na to z tej strony: Będziesz mógł poznać wreszcie rodzinę kumpla. Ja już widziałem Heidi, a ty zobaczysz moich rodziców. I nawet z nimi porozmawiasz!
- Ja i rozmawianie... - powiedziałem słabo, patrząc na swoje odbicie, a Connor wykrzywił się, jakby niemo przyznając mi rację. - I to dla ciebie jest zaleta sytuacji?
- Umiesz improwizować, jeśli chcesz - oświadczył, a ja nie miałem bladego pojęcia, skąd wziął takie informacje. - Powiedz im, co chcesz. Tylko może nie wspominaj, że wróciłem z zaświatów, co?
Zachichotałem, ale szybko rozbawienie ze mmie uleciało, jak przebita dętka.
- Mogę ci zadać pytanie, Connor? - zagadnąłem niepewnie, nie utrzymując z nim kontaktu wzrokowego. Nie byłem pewien, czy zaczynanie tego tematu będzie bezpieczne.
- Właśnie to zrobiłeś, jakby nie patrzeć - rzucił, a ja zignorowałem zaczepkę, żeby chwilę później wypalić:
- Jak wróciłeś? - wyrzuciłem z siebie, a jemu bardzo powoli uśmiech spełzł z twarzy. Znieruchomiał. - Nadal mi nie powiedziałeś, jak udało ci się tu znowu pojawić, bo... Ta sytuacja z samobójstwem, twój pogrzeb... J-ja nadal nie rozumiem...
Zaniepokoił mnie. Nadal się nie ruszał. Zupełnie jakby w jego głowie działo się tak wiele, że umysł nie miał czasu na kontrolowanie reszty ciała. Spojrzałem na niego w przestrachu, żałując, że zacząłem temat.
- Ja... - w końcu się odezwał, wyrywając się z odrętwienia. - Ja nie wiem...
Jak to nie wiesz? Jesteś jedyną osobą, która na pewno powinna wiedzieć, jak kopnęła kalendarz i jak potem wstała ze zmienionymi wspomnieniami...
To wszystko tak idiotycznie brzmi...
- Evan, przepraszam - znowu się odezwał. - Ale nie wiem, nie powiem ci. Załóż buty, musisz je jeszcze wypastować, zanim wyjdziesz.
Jakieś dziwne napięcie zawisło w powietrzu, bo ani ja, ani on nie mieliśmy zamiaru się odezwać. Dopiero, kiedy strój był gotowy do wyjścia, Connor klepnął mnie dziarsko po ramieniu.
CZYTASZ
Przecież cię znam, Piegusie (Dear Evan Hansen - AU)
FanfictionMój ,,przyjaciel", Connor dzisiaj napisał do mnie maila. Zupełnie jak te, które miałem zamiar pokazać jego rodzinie. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jeden, mały problem: Z tego, co mi wiadomo, nie żył już od dłuższego czasu. *****...