Wiesiołek

36 3 4
                                    

Już pewnie było po pierwszej, ostatni autobus stał w zajezdni, ale to totalnie nie miało znaczenia. Tego wieczoru nic nie miało znaczenia, ani ludzie wokół niego, ani czyjaś pijana twarz zaglądająca mu w oczy.
— Co tam, Słodziaku? W porządku?
Boże, człowieku, co cię to obchodzi?  Odpowiedział coś niewyraźnie i odwrócił się tyłem skupiając wzrok wyłącznie na zestawie pustych szklaneczek po shotach stojących przed nim na blacie. Może w taki sposób nikt nie będzie go zaczepiać, zauważać?  Nie chciał dzisiaj widzieć nikogo i niczego, oprócz może kieliszków wypełnionych alkoholem. To do nich przyszedł do tego pubu, jakby na wizytę do lekarza. Wódka — najlepszy lek na bolące serce. Może stąd wróci do siebie taksówką, a może pojedzie do czyjegoś domu z na razie jeszcze obcą mu osobą. Prześpi się z jakimś prawie nic nie rozumiejącym facetem. Zrobi to w tym samym celu, w którym zaraz wypiję następne trzy shoty: żeby zapomnieć. Za każdym razem kiedy myślał o nim…  Serce odzywało się z bólem. Przyczyną wszystkich jego łez i pijaństwa był tylko On...
Miał na imię Ludwik. Wszystko zaczęło się bajecznie, to była prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia. Sam głos jego nowego znajomego sprawiał, że serce biło szybciej a w brzuchu rozlewało się jakieś dziwnie przyjemne ciepło. Miał piękne oczy. Na ich pierwszym spotkaniu spojrzał na niego przez eleganckie okulary z grubymi szkłami i wymówił swoim twardym głosem:
— Don’t you am. This is I am Ludwik — i podał rękę.
— A...— przełknął, czując jak jego kolana drżą pod ostrym wzrokiem zza grubych szkieł — Adam.
Zamilkli. Adam był zajęty uważną obserwacją swoich własnych paznokci, byleby Ludwik nie pomyślał, że się na niego gapi. Było niezręcznie. Żeby chociażby jakoś zacząć rozmowę Adam podniósł głowę i lekko drżącym głosem spytał:
— Jesteś obcokrajowcem?
— Yes, fucked of this country.
I chociaż umiał angielski, nie do końca zrozumiał zdania Ludwika. Dopytywać się nie chciał. To pewnie jakiś dialekt — pomyślał i, porzuciwszy obserwację swojego manikiuru, zaczął po cichu oglądać zgrabne nogi swojego nowego znajomego.

***

Shoty weszły bardzo niespodziewanie, Adam nawet nie zdążył się zorientować kiedy. Podniósł oczy na barmana, ale zobaczył tylko rozmazaną plamkę na tle czarnej ściany. Poczuł, że policzki ma mokre od łez. Nie mógł dłużej być w tym miejscu. Chcę być sam — pomyślał, ale dobrze wiedział, że to nieprawda. Chciał być z Ludwikiem, ale i ten go teraz porzucił. Jedyna jego bratnia dusza okazała się być mu obca. Po policzkach płynęły mu kolejne łzy. Chciał wyjść, chciał poczuć na swoich ramionach ciepłe, silne ręce Ludwika.
I nagle... Poczuł. Może nie Ludwika, ale… Czyjeś duże, gorące dłonie wylądowały na jego kościstych ramionach i lekko je ścisnęły.
— Barman! Podaj rachunek tego młodego człowieka. — usłyszał przy uchu przyjemny, niski głos. Kto to był? Adam nie miał pojęcia. Nie wiedział również do czego zmierza ta sytuacja. A w zasadzie nie za bardzo go to nawet obchodziło. Jeżeli ktoś planuje go zabić... No cóż, nie za wiele jest ludzi na tym świecie, którzy mogliby przynajmniej trochę za nim tęsknić. Chyba że pies, malutki Fibi. Tak, on będzie tęsknić i to jest bardzo znaczący argument przeciwko śmierci. Trzeba to jeszcze dokładnie przemyśleć.
Tymczasem barman przyniósł rachunek, który nieznajomy zza pleców Adama zapłacił zwykłą szarą kartą płatniczą. Oczywiście, było na niej również imię i nazwisko właściciela, ale po dziewięciu shotach wszystkie litery rozpłynęły się i zmieszały tak, że nie był w stanie przeczytać żadnej z nich. Trudno. A, w sumie, to wszystko jedno. Do koperty z paragonem właściciel niskiego głosu i ciepłych rąk włożył dwie monety po pięć złotych, przesunął ją w stronę barmana i podał Adamowi rękę.
— Chodź.
Nie wiedząc po co, ani dlaczego to robi, przyjął ją i powoli wstał, usiłując nie upaść przed osobą, która właśnie zafundowała jego pijaństwo. Czy ten mężczyzna uważa, że w taki sposób kupił Adama jak dziwkę? Pewnie tak. No i niech mu będzie. W normalnym stanie psychicznym pewnie by się z nim pobił, albo przynajmniej oddałby nieznajomemu pieniądze za alkohol i poprosił barmana żeby wezwał taksówkę. Ale nie teraz. Rozstanie z Ludwikiem złamało w jego duszy coś ważnego, delikatnego. Jakby pękła cienka niteczka trzymająca go przy życiu.
Nieznajomy wyprowadził go z pomieszczenia na zewnątrz, na parking przy pubie, dając Adamowi chwilę, żeby uważnie mu się przyjrzał. Był wysoki, choć nie wyższy od samego Adama, miał szeroką klatkę piersiową, głęboko osadzone oczy, lekką bródkę i długie jasne loki. Szedł spokojnie, twardo stąpając po ziemi. Ich oczy się spotkały.
— Kim ty jesteś i gdzie mnie zabierasz? — śmiało spytał Adam lekko plączącym się językiem. Oczy mężczyzny były ciemne, a w żółtym ulicznym świetle połyskiwały bursztynowym kolorem.
— Do hotelu, gamoniu. Z kimkolwiek mieszkasz, lepiej żeby cię tam nie widział w takim stanie.
— W jakim niby stanie? — spytał Adam z pasywną agresją w głosie — Ja jestem jak najbardziej w porządku — powiedział, po czym pociągnął nosem i zajął się wycieraniem zaschniętych łez z policzków.
— Tia.
Blondynek wyciągnął z kieszeni klucze do samochodu. Obok odezwało się niewielkie butelkowo zielone autko, czyste i zadbane.
— Wsiadaj.
— Co,  zamierzasz mnie zgwałcić?
— Gdybym miał to w planach, już dawno leżałbyś w krzakach przy pubie, ale zobacz, dalej tu jesteś. Uspokój się i wsiadaj.
— Piłeś?  Nie chciałbym zginąć w taki sposób.
— Nie zginiesz. Właź szybko ja ci mówię.
Adam grzecznie wgramolił się na przednie siedzenie. W środku było czysto, ale nie jakby ktoś tu posprzątał, raczej jakby wszystko było nietknięte. Jak gdyby właściciel nie przywiązywał szczególnej uwagi do tego samochodu i traktował go wyłącznie jako środek transportu. W milczeniu jechali przez noc. Ulice lśniły od deszczu w migoczącym świetle latarni.
— Jak masz na imię? — spytał Adam nie patrząc na mężczyznę.
— Mów mi Tim.
— Miło mi, Adam. —  na twarzy kierowcy pojawił się lekki uśmiech, który dosyć szybko wyparował.
— Wiem. Znamy się.
— Co? —  chłopak zaczął uważnie wpatrywać się w twarz Tima. Było w niej coś znajomego, bezpiecznego w jego bladej cerze i ciemnych, prawie czarnych w tym świetle w oczach. Wzrok Adama zatrzymał się na jego ustach.
— Wpadliśmy na siebie na paru imprezach.
— Och, rozumiem — nie pamiętał. — To dlatego zapłaciłeś za mnie w barze? Czy zamierzasz mnie jednak seksualnie eksploatować?
Tim gniewnie zerknął na niego spod zmarszczonych brwi i od razu wrócił do prowadzenia samochodu.
— Uważaj, bo poczuję się namawiany.
Na kościach policzkowych Adama pokazał się rumieniec.
— Już nawet pożartować nie mogę...— z cichym niezadowoleniem i zmieszaniem mruknął sobie pod nosem.
W końcu samochód zatrzymał się na parkingu niewielkeigo hoteliku otoczonego małym zadbanym ogródkiem. Obok ksenonowych latarni rosły młode klony i lipy, a także liczne, kolorowe kwiatki i dekoracyjne krzaczki. Tim wyłączył silnik i wyszedł z samochodu, otwierając drzwi Adamowi.
— Nie musiałeś, nie jestem laską.
— Nie, za to jesteś pijany w trzy dupy.
— To ma sens.
Powędrowali wąską alejką do wejścia do hotelu przyjaźnie podświetlonego drobnymi białymi lampkami. Była ciepła wiosenna noc i Adam nagle poczuł jak pachną kwiaty, małe żółte gwiazdki chowające się w gęstej, zielonej trawie. Nie wiedział jak się nazywają, ale roztaczały cudowny słodki zapach, jakby nieco miodowy.
— Romantycznie. — odezwał się.
— No powiedzmy.
Alejka prowadziła do szklanych drzwi, za którymi znajdował się mały przytulny hall z dużą kanapą i stolikiem na magazyny. Powitała ich wyglądająca na śmiertelnie zmęczoną recepcjonistka.
— Dzień dobry, witam w hotelu Wiesiołek. Mam na imię Camilla, jak mogę państwu pomóc?
— Poproszę pokój dla dwóch osób. Adam, usiądź na kanapie i niczego nie dotykaj.
Usiadł. Na stoliku leżała kupka damskich magazynów. Obejrzał je i losowo wyciągnął jakiś, nie patrząc na okładkę. Otworzył na randomowej stronie, zaczął czytać, nie zwracając uwagi na sens słów. To było coś o złamanym sercu czy może o rozstaniu. To nie miało znaczenia. Pogrążył się w myślach, które przechodziły od Ludwika do Tima i z powrotem. Kim jest Tim? Dlaczego go tu przywiózł? Czy jego życie miało się zmienić tego wieczoru?
— Dlaczego Wiesiołek? — pomyślał Adam na głos.
— Słucham? — odezwała się Camilla odrywając się od wypełniania jakiejś formy.
— Dlaczego ten hotel nazywa się Wiesiołek?
— Bo przy hotelu rosną wiesiołki. To te żółte kwiatuszki.
— Rozumiem, —  nie rozumiał.
Wrócił do czytania tego głupiego artykułu w tanim magazynie dla kur domowych. Ma sens. Wszystko ma sens jeżeli się wie gdzie go szukać. A może nie ma. W każdym razie to nie ma znaczenia. Nic nie ma znaczenia. Ab-so-lut-nie. Nie ma.

WiesiołekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz