Życie człowieka to kolekcja wpadek, zażenowań, głupot i upokorzeń. Wie to pan adwokat, pani z zieleniaka, ja i wy. Najgorsze są jazdy po alkoholu. Budzisz się rano, głowa cię boli jakby Thor uderzył cię młotem i za nic nie pamiętasz co głupiego zrobiłeś.
Przekonali się o tym dwaj panowie, którzy wybrali się wczorajszego wieczoru do Pandemonium, ale wróćmy na początku do Jace'a i jego rudej nocnej przygody. Wayland wracał zadowolony z piękną łowczynią u boku. Zdążył już poznać jej imię i rzucić w jej kierunku kilka wyjątkowo śmiesznych żartów.
- A więc przeniosłaś się tu z Chicago tak? - spytał patrząc na nią kątem oka. Jej skóra śliniła w blasku księżyca, a rude kosmyki plątały się przy twarzy.
- Tak. Stado mojego ojczyma przeniosło się do Nowego Jorku – odparła Clary uśmiechając się delikatnie. Blondyn był całkiem zabawny, chociaż trochę narcystyczny.
- Tatuś wilkołak, co? - rzucił. Fray zaśmiała się i pokiwała głową.
Kiedy znaleźli się pod instytutem Jace przystanął chwytając dziewczynę za nadgarstek.
- Wiesz pomyślałem – powiedział – Chciałabyś wyjść ze mną do jakiejś knajpy?
Raczej nie oczekiwał odmowy. Wręcz przeciwnie był całkowicie pewien, że Clary się zgodzi.
- Tak, jasne. Czemu nie – mruknęła. Jace uśmiechnął się szeroko. Już nie mógł się doczekać.
Oczywiście chłopak zapomniał zupełnie o swoim parabatai, który następnego ranka obudził się z ogromnym kacem, w obcym miejscu, nie pamiętając nic z poprzedniego wieczoru. No może nie do końca nic. Pamiętał jak bezwstydnie flirtował z Magnusem. Ta myśl uderzyła w niego tak gwałtownie, że mało nie spadł z kanapy. Jęknął żałośnie. Nie był pewien czy to przez zażenowanie czy ból głowy. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
- Wstałeś – usłyszał za sobą głęboki głos. Odwrócił się gwałtownie i zobaczył Magnusa stojącego w samej koszuli.
- Jaa... - zmieszał się i skrzywił czując okropne skutki wypicia morza alkoholu. Czarownik widząc grymas na jego anielskiej twarzy pstryknął palcami, a kac natychmiastowo zniknął.
- Dzięki – mruknął łowca i wstał powoli – za wszystko.
- Już idziesz? - spytał rozczarowany – Myślałem, że zostaniesz na śniadanie.
- Wszystkim pijanym chłopakom poznanym w klubie proponujesz nocleg ze śniadaniem? - zaśmiał się cicho, zbierając z podłogi kurtkę. Bane wywrócił oczami.
- Nie – powiedział przeciągając ostatnią głoskę – Tylko małym Nefilim o pięknych oczach.
Alec zarumienił się delikatnie.
- Będę już szedł. Jeszcze raz dziękuje – mruknął i już chciał szybko ulotnić się z mieszkania czarownika, ale ten zamknął drzwi magią.
- Uratowałem cię od grupy napalonych elfów i oczekuje zapłaty – oświadczył Magnus. Nefilim spojrzał na niego zdziwiony, ale po dłuższym namyśle pokiwał głową. Bane posłał mu szeroki uśmiech.
Podczas kiedy Alec i Magnus jedli gofry i popijali kawę, w Nowojorskim instytucie panowała panika. Może panika to za duże słowo. To tylko Jace Wayland biegał po całym budynku szukając swojego parabatai. Lightwood'a jednak nigdzie nie było, co oznaczało tylko jedno: Chłopak nie wrócił wczoraj na noc. Jace starał się do niego dodzwonić, ale Alec nie odbierał.
Nagle złotowłosy* zderzył się z drugim, dużo drobniejszym ciałem. Spojrzał w dół i zobaczył Izzy. Siostra popatrzyla na niego zdziwiona.