Rozdział dziesiąty

2.9K 159 5
                                    

W Wielkiej Sali było słychać, cały czas krzyczących jeden przez drugiego, uczniów różnych domów. W czasie śniadania panowało zamieszanie związane z meczem, który miał się odbyć równo dwie godziny po posiłku. Wydawało się, że na ten jeden dzień cały Hogwart skupił całą swoją uwagę wokół meczu, tak jakby nauka już nie miała znaczenia. Kiedyś nie zwracałam na to większej uwagii, bo sama brałam udział w tych meczach i moim priorytetem była wygrana, więc to na niej się skupiałam. Nie miałam wtedy czasu, ani ochoty zastanawiać się jak wygląda to z perspektywy innych uczniów, jednak, kiedy cały mecz miałam spędzić na trybunach, wszystko wydawało się być dobrym rozwiązaniem, żeby nie myśleć o tym, że nie mogę grać razem z innymi.

Przyjaciele dowiedzieli się o tym, że nie biorę udziału w meczy dwa tygodnie przed nim. James i Syriusz codziennie próbowali mnie przekonać, abym wróciła do drużyny, a mi z każdym kolejnym razem, kiedy musiałam im odmówić, było coraz trudniej. W końcu udało mi się porozmawiać z Potterem sam na sam i chłopak odpuścił. Okularnik zrozumiał dlaczego nie chcę w tym roku grać. Chłopak starał się nawet przekonać Blacka, aby on również dał sobie spokój i o dziwo Syriusz nawet go posłuchał. Nadal czasami między słowami starał się przemycić ten temat, jednak nie było to już tak częste.

Poczułam szturchnięcie w bok i od razu spojrzałam we właściwym kierunku. Mój wzrok trafił na ciemne oczy Jamesa. Chłopak uśmiechał się do mnie lekko, w pocieszający sposób. Doskonale wiedział, że mam duży problem i cały czas myślę o meczu w którym nie zagram. Z jednej strony bardzo chciałam wrócić do drużyny, ale z drugiej doskonale wiedziałam, że z kilkoma starymi ranami i siniakami nie będę najlepszym zawodnikiem. Cały czas myśląc o zbliżającym się meczu, lekko uśmiechnęłam się do Pottera, starając się mu pokazać, że jest dobrze.

Chciałam się odezwać i zacząć rozmowę, kiedy chłopaków zawołał kapitan drużyny. James i Syriusz od razu wstali ze swoich miejsc i ruszyli w stronę chłopaka, zostawiając dwa puste miejsca przy naszej części stołu. Przez dłuższą chwilę patrzyłam w ich stronę, wiedząc jak się przepychają.  Czasami zachowywali się jak małe dzieci, ale wiedziałam, że reszta naszej grupy też tak miała. Patrząc na ich oddalające się sylwetki, cieszyłam się, że James wiedział dlaczego zrezygnowałam z meczów. Nadal stresowałam się, że przez przypadak może komuś powiedzieć o tym co stało się w wakacje, jednak jego wsparcie dużo dla mnie znaczyło. Chłopak doskonale mnie rozumiał, a ja czułam, że chyba nigdy nie będę w stanie mu się odwdzięczyć.

- Idziemy?- odezwał się Remus, a ja i Peter przytaknęliśmy głowami.

Wszyscy wstaliśmy ze swoich miejsc i ruszyliśmy w stonę wyjścia z Wielkiej Sali. Mijając kolejnych uczniów słyszałam jak kilka osób przyjmowało zakłady dotyczące tego, która drużyna wygra. Gryfoni obstawiali swój dom, tak samo jak Ślizgoni, natomiast wśród Krukonów i Puchonów zdania były mocno podzielone. Wyglądało na to, że obie drużyny mają równe szanse i doskonale o tym wiedziałam. Wszystkie domy Hogwartu chciały wygrać i każdy był na swój sposób trudnym przeciwnikiem. Wszyscy mieli inne taktyki i w czymś innym byli bardzi dobrzy. Determinacja i chęć wygranej wpływały na każdego.

Na korytarzu wcale nie było dużo lepiej. Obok nas przeniegło kilkoro uczniów pokazujących swoje poparcie dla Gryffindoru, a zaraz za nimi pędzili uczniowie kibicujący Slytherinowi, których stroje były poplamione czerwoną i złotą farbą. Nie mogłam się powstrzymać od cichego śmiechu, kiedy grupa Gryffonów zaczęła piszczeć, gdy zobaczyli, że Ślizgoni ich doganiają. Ciekawiło mnie, czy pomyśleli wcześniej, że grupa z domu węża może chcieć się odegrać.

Poczułam mocne szturchnięcie w bok co sprawiło, że syknęłam z bólu i mimo własnej woli złapałam się za ramię. Gojące się rany nadal dawały o sobie znać, więc ból wydawał się dużo silniejszy niż byłby normalnie. Byłam pewna, że Remus i Pater patrzą na mnie z zaniepokojeniem w oczach, więc starałam się unikać ich spojrzeń. Usłyszałam złośliwy śmiech i byłam już pewna kto mnie popchnął. Spojrzałam w kierunku dźwięku, aby zobaczyć twarz Luke'a uśmiechniętą złośliwie i dwóch jego kolegów. Wszyscy patrzyli na nas z wyższością i pogardą.

- Coś nie tak Lea?- zapytał złośliwie i podszedł do mnie, aby zatrzymać się klika centymetrów od mojej twarzy. Musiałam podnieść trochę głowę, aby móc spojrzeć chłopakowi w oczy.

Mój starszy brat nie był jeszcze przebrany w strój do quidditcha i wyglądało na to, że wcale mu się nie spieszyło. Jego czarne spodnie były podarte w kilku miejscach, biała koszulka wydawała się idealnie gładka, a koszula w kratę w kolorach zieleni i czerni wydawała się wszystko dopełniać. Jako dziecko myślałam, że źli ludzie muszą również wyglądać źle, aby odzwierciedlało to jacy są, jednak patrząc na swojego brata zaczynałam rozumieć, że moje przekonania były błędne. Niestety musiałam przyznać, że Luke był całkiem przystojny, chociaż wolałabym, żeby było inaczej.

- Zostaw mnie w spokoju- mruknęłam niezadowolona w stronę brata, nadal czując ból w ramieniu.

Odwróciłam się tyłem do chłopaka i już chciałam odejść, kiedy poczułam uścisk na nadgarstku. Musiałam bardzo się wysilić, aby nie jęknąć z bólu, jednak udało mi się. Luke pociągnął mnie tak, że musiałam odwrócić się twarzą w jego stronę. Chłopak dał drugą dłonią sygnał dwóm innym, aby sobie poszli i zostawili nas samych. Poprosiłam Remusa i Petera, żeby sobie poszli. Pomimo lekkiego ociągania się, obaj mnie posłuchali i wrócili do pokoju wspólnego Gryffindoru, zostawiając mnie z bratem. Upewniając się, że reszta sobie poszła Luke puścił mój nadgarstek, doskonale wiedziać, że nigdzie sobie nie pójdę.

- To prawda, że w tym roku nie grasz w drużynie?- zapytał dużo spokojniej niż wcześniej, a jego ton mocno mnie zszokował, bo wydawał się nawet miły, a przynajmniej nie tak wrogi jak zawsze.

- A co cię to interesuje, Luke? Mam prawo sama decydować. Zresztą powinieneś się cieszyć.

- Nigdy nie powiedziałem, że się nie cieszę- zaśmiał się lekko i wyciągnął dłoń w moją stronę.- Powodzenia dla twojej drużyny.

Zmarszczyłam lekko brwii, jednak mimo wszystko również wyciągnęłam dłoń, aby uścisnąć rękę swojego brata. Luke złapał mnie mocniej, abym nie mogła jej wyrwać i pociągnął za rękaw mojej bluzy, aby go podciągnąć. Jego wzrok zatrzymał się na kilku moich zadrapaniach i niknących powoli siniakach. Twarz mojego brata nie wyrażała żadnych emocji i cały czas była niewzruszona. Staliśmy tak na korytarzu przez kilka długich chwil, które wydawały się dla mnie być wiecznością. Słyszałam jak Luke mruknął coś pod nosem, jednak nie byłam w stanie zrozumieć nawet jednego słowa, które wypowiedział.

- Widzę, że przynajmniej tym razem tata się postarał- zaśmiał się, ale w jego głosie nie słyszałam radości.- Dobrze, że zrezygnowałaś z meczów. Może tym razem trafi mi się jakiś lepszy przeciwnik- powiedział i puścił moją dłoń, jednocześnie odwracając się i ruszając przed siebie.- Au revoir.

Stałam jeszcze przez chwilę, zupełnie nie będąc w stanie się ruszyć z miejsca. Obserwowałam jak Luke odchodzi, a kiedy zniknął mi z oczu od razu ruszyłam w stronę pokoju wspólnego Gryffindoru. Wpadłam do swojego dormitorium i od razu się przebrałam. Wybiegając z pokoju krzyknęłam do Remusa i Petera, że będę na nich czekała na boisku i bez zastanowienia się popędziłam w tamtym kierunku.

Na miejscu szybko odnalazłam Jamesa i Syriusza. Obaj byli już gotowi na mecz i stojąc przed boiskiem szukali osób, które przyjmują zakłady, by móc obstawić Gryffindor. Podeszłam do chłopaków i zatrzymałam się tuż przy nich.

- Macie mi to wygrać, zrozumiano?- zapytałam poważnym tonem.

- Oczywiście- zaśmiał się James.

- Dla ciebie wszystko- dodał Syriusz uśmiechając się szeroko.

Przez cały mecz obserwowałam z pełną uwagą zawodników trzymając mocno kciuki za Gryffonów. Ku mojemu zadowoleniu naszej drużynie udało się wygrać.

Kłopoty przychodzą same Where stories live. Discover now