Rozdział 1.

5 1 0
                                    


          Jeden, drugi, trzeci, czwarty. Wystawiłem stopę za krawędź. Nie, jeszcze nie teraz. Dopiero po dwunastym. Spojrzałem na widok śpiącego miasta. Najbardziej niesamowite, jest to jak niewinnie i pięknie wygląda w nocy, a w dzień wychodzą jego wszystkie najgorsze koszmary. Zauważyłem zakochaną parę niedaleko wieżowca, na którego dachu stałem. Trzymali się za ręce idąc przez oświetlony park. Jak romantycznie. Niestety niektórzy nie mają życia usłanego różami, wyglądającego jak senne marzenia. Inni cierpią przez rutynę i przyzwyczajenia do tego chorego świata, a jeszcze inni żyją w szczęściu i miłości nie myśląc o złych rzeczach, jakby po prostu nie istniały. Była jednak jedna rzecz, która ich wszystkich łączyła, chodzi o niewiedzę tego co stanie się w przyszłości i strach z tym związany. Lecz ja wiem co się stanie, właśnie na tym dachu, za dosłowną chwilę i nie boję się tego. To o wiele lepsze ,niż to co się dzieje w moim życiu. Zawsze bałem się tego co mój ojciec zrobi tym razem, gdy tylko przekroczy próg domu, jak zwykle pijany i jak zwykle wściekły. Nawet o najdrobniejszą rzecz jaką był pozostawiony pusty kubek na stoliku przy telewizorze. Siniaki i małe rany nadal dawały mi o sobie znać, ale ja wiedziałem, że to wszystko zaraz się skończy. Ten cały koszmar, którym żyłem dzień w dzień, o którym nawet śniłem. To zniknie, muszę tylko policzyć do dwunastu. Piąty, szósty, siódmy, ósmy. Liczyłem, stawiając po jednym kroku, na jednym bloku betonu. Doliczę do tej okropnej liczby, skrywającej tyle cierpienia i koniec. Dziewiąty, dziesiąty, jedenasty.

- Dwunasty – powiedziałem na głos, przesuwając się bliżej krawędzi. Nareszcie przestanę cierpieć, czuć ból psychiczny jak i fizyczny. Zapadnę w tak długo wyczekiwany sen, ale już bez żadnego z koszmarów, które śniłem co noc. Powoli wystawiałem jedną nogę, delektując się tą chwilą. Pochyliłem się do przodu, rozkładając ręce i uśmiechając się. Pierwszy raz tak szczerze i szeroko od bardzo długiego czasu. Nagle poczułem ciepło, które ciągnie mnie w swoją stronę, ale w przeciwną do mego upragnionego celu. Coś jest nie tak, co się dzieje?

- Na szczęście zdążyłam cię złapać – usłyszałem rozradowany głos dziewczyny, która trzymała mnie mocno w pasie, tak jakbym zaraz miał się wyrwać i skoczyć ponownie.

- Czemu to zrobiłaś? – spokojnie, wręcz grobowym głosem zapytałem się wyższej ode mnie brunetki, która przerwała mi w opuszczeniu tego szarego świata.

- Chcę ci pomóc. Na świecie jest coraz mniej ludzi, którzy rozumieją innych i wspierają ich. Nie odchodź przez nich. Nie warto. Jesteś bardziej wartościowy, niż ci się wydaję – włożyła twarz między moje włosy i lekko mnie przytuliła.

- Mi nie można już pomóc – odpowiedziałem bez żadnych uczuć, patrząc pustym wzrokiem w widok miasta przed nami.

- Zawsze jest jakieś inne wyjście. Zróbmy tak. Jeśli przez miesiąc nie przekonam cię o tym, że warto żyć, pozwolę ci zrobić to co chciałeś, jeśli jednak cię przekonam, pomożesz innym, którzy cierpią tak jak ty – zdeterminowany głos i tajemniczy błysk w oku, widziałem w niej tyle nadziei i chęci pomocy, jakiej Nidy nie widziałem. Zdumiony jej postawą, lekko kiwnąłem na zgodę głową.

- Michael – wyszeptałem, podając jej dłoń.

- Elisabeth – odpowiedziała z szerokim uśmiechem, potrząsając moją ręką.

////////////////////////////////////// coockie//////////////////////////////////////////////////////////

Jeden krok za dalekoWhere stories live. Discover now